sobota, 20 października 2012

Oneshot - Na zawsze Twój..


   Jak ja uwielbiałem zakłady! Po spotkaniu z chłopakami w sprawie kolejnego koncertu, zostaliśmy z Frankiem sami, gdyż cała reszta się ulotniła, tłumacząc, że mają kilka spaw do pozałatwiania. A, że pogoda nie była najlepsza do wieczornych, a raczej nocnych spacerów, czy bezsensownego krążenia po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego lokalu aby tam spędzić resztę dnia, wraz z brunetem pozostaliśmy u mnie w domu. Przez ogarniającą nudę wpadliśmy na pomysł, żeby się o coś założyć, była to jedyna ciekawa perspektywa, więc czemu nie? Ustaliliśmy, że ten kto przegra będzie musiał zrobić dla drugiego... striptiz! Tak, właśnie. Nie ma to jak mądre pomysły. Wręcz błyszczeliśmy inteligencją. Co do zakładowego zadania było już trochę trudniej. W świecącej pustką lodówce znaleźliśmy jakiś pikantny dip, który był tam od ostatniej próby, słoik z musztardą i dżem. Nie zastanawiałem się, skąd się to u mnie wzięło, szczególnie ten dżem, ale wystarczyło, że po sobie spojrzeliśmy i wiedzieliśmy co to będzie. Frank wyjął z szafki nad zlewem miseczkę, wymieszaliśmy w niej wszystkie składniki, po czym pododawaliśmy tam jeszcze jakieś przypadkowo wpadające nam w ręce przyprawy. Sam zapach przyprawiał o odruch wymiotny. Ale nie było już odwrotu. Wróciliśmy do salonu i, żeby się zahartować na poczekaniu wypiliśmy duszkiem po dwie butelki piwa.
-Dobra, wygrywa ten kto zje więcej. Bez popijania.
Odparłem pewnym głosem, i posłałem przelotne spojrzenie mojemu towarzyszowi, wesołemu brunetowi. Iero jedynie skinął potwierdzająco głową i podałem mu jedną z łyżeczek. Cudowną miksturę spożywaliśmy na zmianę, raz on, raz ja. Byliśmy już przy 5 rundzie.
-To jest ohydne, kretynie! Chcesz mnie otruć.
Skrzywił się młody chłopak, posyłając mi złowrogie spojrzenie.
-Jak chcesz możesz skończyć teraz. Z chęcią popatrzę jak się przede mną rozbierasz.
Na policzki chłopaka momentalnie wstąpiły, krwisto czerwone rumieńce, nawet nie wiem czemu, przecież widywałem go prawie nagiego nie raz w garderobie, czy kiedy byliśmy na przymiarce jakichś strojów. Nic takiego.
-Nie tak szybko, Gee.
Posłał mi oczko, i wciągając do płuc większą ilość powietrza, zjadł swoją porcję. Przy 8 razie, czułem jak skręca mnie w żołądku, ale przecież nie mogłem się poddać i dać wygrać Frankowi! Co to to nie. Szliśmy łeb w łeb, każdy z nas dzielnie przyjmował kolejne 'dawki', krzywiąc się i z trudem przełykając zawartość metalowych łyżeczek. Zawartość miseczki malała, a nasze zawzięcie i chęć wygranej wręcz przeciwnie. Kiedy zrobiłem sobie małą przerwę, aby odetchnąć i zebrać siły podstępny Frank, zdążył zjeść zamiast jednej, aż trzy łyżeczki. Prześcignął mnie! W końcu nie wytrzymałem, gdy on z triumfem oblizał swoje usta, nakładając kolejną porcję 'kremu' na łyżkę, sięgnąłem pod stół po butelkę piwa i szybkim ruchem ją otworzyłem, jednym łykiem opróżniając ją do połowy.
-Przegrałeś frajerze!
Zaczął śmiać się brązowooki i pokazywać na mnie palcami. A niech to! Jak to się mogło stać! Pewnie miałem zły dzień. Jasne Gerard, zrzucaj winę na dzień, nie potrafiąc przyznać się do przegranej.
-Dałem Ci fory.. Nie pamiętasz, jak przegrałeś ostatni zakład i musiałeś zagrać koncert bez spodni? Żal mi się Ciebie zrobiło.
-Winny się tłumaczy, Skarbie.
Uśmiechnął się złowieszczo akcentując ostatnie słowo. Często w rozmowach ze sobą używaliśmy słodkich słówek, zdrobnień swoich imion czy czegoś podobnego. Westchnąłem wiedząc co mnie czeka i nachylając się nad nim szepnąłem mu wprost do ucha, dłonią niby to przypadkiem zahaczając o jego udo.
-Życzysz sobie erotycznej piosenki w tle?
-Gerard, Ty pieprzony napaleńcu!
Odepchnął mnie od siebie, mimo iż po jego wzroku i przyspieszonym oddechu stwierdziłem, że wcale tego nie chciał.
-Tak, tak wiem. Ogarniam downa.
Wywróciłem oczami, unosząc kąciki ust w ironicznym uśmiechu. Dopiłem piwo, zasłoniłem rolety w oknach, nie dlatego aby nikt nie widział, ale po to, aby stworzyć pewny klimat. Zapaliłem jedynie mała lampkę stojącą w rogu ściany i odwróciłem się do mojego towarzysza, który rozsiadł się wygodnie na kanapie. Po minie chłopaka mogłem stwierdzić, że z jednej strony był rozbawiony zaistniałą sytuacją, z drugiej zażenowany tym, że mam się przed nim rozebrać i to nie w taki zwykły sposób, przez niedbałe zrzucenie ubrań, ale chyba z trzeciej, kolejnej strony nawet mu się podobała ta perspektywa.
Przygryzając wargę i puszczając brunetowi oczko oparłem się stopą o brzeg stolika i przejechałem koniuszkiem języka po ustach. Nie raz zdarzało się, że na imprezach, na które trafialiśmy, po alkoholowym upojeniu robiło się głupie rzeczy więc wiedziałem co robić, aby wypaść jak najlepiej. Zacząłem od powolnego rozpinania czarnej koszuli, spod której ukazał się mój nagi, blady tors. Nie zrzuciłem jej z ramion tylko odwróciłem się do Franka tyłem, kręcąc mu przed oczami biodrami, na co nie tylko On ale i ja sam zareagowałem głośnym śmiechem. Pohamowałem się jednak i spojrzałem na niego przez ramię, uśmiechnąłem się zdjąłem kawałek ciemnego materiału kładąc dłonie na sprzączce od paska, a kiedy się odwróciłem zacząłem wrzeszczeć. Nie widziałem już tego uśmiechniętego, zarumienionego i pragnącego więcej chłopaka, tylko znowu miałem przed oczami widok jego zakrwawionej twarzy, nieporuszającej się w oddechu klatki piersiowej i iskierek w oczach. Nagle zniknął, zniknęło wszystko. Dookoła mnie była totalna pustka. Znajdowałem się w wielkim, całym czarnym pomieszczeniu, echem od ścian odbijał się mój płytki oddech.
Wtedy też się obudziłem. Zerwałem się z łóżka do pozycji siedzącej, i uspokajając nie równe bicie serca rozejrzałem się po pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, ale czułem strach, jakby zaraz miało się coś wydarzyć i wtedy się zorientowałem.. że w nadszedł dzień, którego się bałem, i pragnąłem aby nigdy nie nastąpił.
   31 października miał być datą, której nie miałem zapomnieć do końca życia. I tak się stało, ale.. Miał to być najszczęśliwszy dzień w moim życiu, tymczasem był tym najsmutniejszym. Od roku nawiedzał mnie w sennych koszmarach i nie pozwolił normalnie funkcjonować. Najchętniej nie wychodził bym dzisiaj z łóżka, usiadł na kanapie z kubkiem gorącej malinowej herbaty i owinął się szczelnie kocem patrząc tempo w ścianę. Nie mogłem, musiałem coś załatwić. Zrobić to dla niego. Odwiedzić go, mimo że On zostawił mnie samego na tym gównianym świecie, już na zawsze.
Niechętnie zebrałem się z dużego łóżka, doznając szoku termicznego gdy moje pół nagie ciało, bo miałem na sobie jedynie dół od piżamy, owiał chłodny wiatr.. Tak, nie ma to jak zostawiać na noc otwarte na oścież okno, i to w październiku, gdzie temperatura drastycznie malała, szczególnie nocą. Szybki prysznic pozwolił mi na chwilę zapomnieć, i oderwać od dręczących myśli, które uparcie wwiercały się w moją psychikę, powtarzając: 31października, TEN dzień. Dłuższe czarne włosy pozostawiłem w nieładzie, oczy podkreśliłem czarną kredką. Wcisnąłem na siebie czarne, wąskie spodnie, pierwszą lepszą czarną koszulkę, na nogi założyłem wysokie glany i można powiedzieć, że byłem gotowy do wyjścia. Niedbale owijając wokół szyi ciemno siwy szal, ubrałem skórzaną kurtkę i wyszedłem zatrzaskując za sobą drzwi. Szedłem przed siebie ze spuszczoną głową, co rusz potykając się o coś, lub wpadając na przechodniów, którzy klęli za mną i wyzywali, że mam nauczyć się chodzić. Miałem ich głęboko w dupie, i nie obchodziło mnie co myśleli. W pobliskiej małej kwiaciarni, kupiłem długą ciemno czerwoną róże, której kolce wbijały mi się w dłoń, na co nie zwracałem szczególnej uwagi. W tej chwili nie odczuwałem, żadnego bólu.. Chyba, że ten psychiczny.
Zatrzymałem się przed wielką, żelazną bramą, prowadzącą na cmentarz i stałem jak otępiały przez kilka minut, jakbym nie mógł zrobić żadnego kroku. Czułem jak łzy napływają mi do oczu, a serce zaczyna szybciej bić. Byłem tam tylko raz.. Co prawda, próbowałem 'odwiedzać' mojego przyjaciela, ale nigdy nie doszło to do skutku. Nie umiałem, to za bardzo bolało.
Ale dziś.. w rocznicę jego śmierci, jak mógłbym nie przyjść? Myśli zaczęły krążyć wokół wszystkich wspólnie spędzonych z młodym chłopakiem chwil, koncertów, rozmów, zbliżeń, do których między nami dochodziło. Droga była prosta. Nie wiem skąd, zwracając uwagę, na to, że tylko raz nią szedłem, ale idealnie pamiętałem, że wchodząc trzeba skręcić na lewo, potem cały czas prosto, i przy wysokim posągu anioła, z połamanymi skrzydłami, w prawo w małą, ciemną uliczkę.. Grób Franka znajdował się na końcu alejki.. W gardle stanęła mi wielka gula, oczy zaszły mgłą, miałem nogi jak z waty.. Padłem na kolana, czołem dotykając zimny kamień nagrobka, kładąc przed sobą, wcześniej zakupiony kwiat. Nie kontrolowałem potoku łez, który wydobywał się samoczynnie z moich oczu, nie kontrolowałem szybkiego oddechu, i nie obchodziło mnie to, że ktoś mógł mnie zobaczyć i uznać za wariata, który prawie leży na ziemi przytulając się do grobu, na którym widniał napis: Frank Anthony Iero ur. 31.10.1981, zm. 31.10.2004. Ironia prawda? Odszedł z tego świata w ten sam dzień, kiedy na niego 'przyszedł'. Kto go znał wiedział, że brunet zawsze powtarzał, że jeśli nadejdzie dla niego moment śmierci, chce aby to było właśnie wtedy, właśnie dzień urodzin. Dziwny pogląd, nikt go jednak nigdy nie kwestionował.
Zacisnąłem mocno powieki, trzymając w dłoni pomięte zdjęcie, na którym byliśmy My. Frankie był taki szczęśliwy, uśmiechał się, a w jego czekoladowych tęczówkach tliły się wesołe iskierki. Takiego go uwielbiałem, jednak zapamiętać przyszło mi.. zupełnie coś innego. Codziennie przed oczami miałem jego bladą, smutną, wykrzywioną w grymasie bólu twarz, ze skroni, po policzku spływała strużka jeszcze ciepłej krwi. Jego zawsze wesoły wzrok, był pusty, ciało zimne.. Siedział oparty pod ścianą, w dłoni, która opadła na ziemię i znajdowała się blisko jego uda, spoczywała broń.. Narzędzie zbrodni, narzędzie, którym odebrał sobie życie.. Ten widok, wrył mi się w psychikę.. Tamtego dnia, kiedy i szukałem Franka, bo przecież miał być świadkiem na moim ślubie, a spóźniał się i usłyszałem strzał prowadzony przez intuicję, znalazłem się pod drzwiami garderoby młodszego przyjaciela, potraktowałem je mocnym kopnięciem aby wejść do środka i kiedy go tam zobaczyłem.. Mój mały Frankie.. Frank Anthony Iero, gitarzysta mojego zespołu, przyjaciel, czy kim on dla mnie był.. popełnił samobójstwo.. Siedział tam nieruchowo, nie oddychając. Nie płakałem. Łzy napływały mi do oczu, ale nie zdołały pokonać bariery i nie wypłynęły, poczułem jednak silny ucisk na sercu. Jakby rozpadało się na maleńkie kawałeczki, jakby ktoś wbijał w nie szpilki z szyderczym uśmiechem. Dopadłem do niego, biorąc jego bezwiedne ciało w swoje ramiona i mocno do siebie przytulając, potrząsałem nim mając nadzieję, że się ocknie.. że to tylko głupi żart, że się wymalował, udaje martwego, i że zaraz odepchnie mnie od siebie i zacznie się śmiać z mojej naiwności.. Stało się inaczej, żadnej reakcji, żadnego bodźca. Naprawdę, nie żył. Wpatrywałem się tępo w jego twarz, głaszcząc go po policzku, kiedy usłyszałem krzyki: „Tutaj!” i do pokoju wbiegł Mikey, Ray i Lindsey.. Miała już na sobie sukienkę, wbrew pozorom, jak przystało nie była biała, ale czarna z czerwonymi dodatkami. Nie patrzyłem na nich, nie wiedząc kiedy szloch ogarnął moje ciało i nie pozwolił mi racjonalnie myśleć, ale wiedziałem, że są zdziwieni, zszokowani może i smutni. Mężczyźni szepcząc coś o telefonie, policji, wyszli, a kobieta podeszła do mnie, kucając przede mną, trzymającym ciało Franka, i kładąc mi dłonie na ramiona. Nie odezwała się bo znała mnie i wiedziała kiedy powinna, a kiedy nie coś mówić. Chciała mnie przytulić ale gwałtownie się odsunąłem ciągnąc za sobą ciało bruneta. „Zostaw mnie” wysyczałem przez zęby, posyłając jej posępne spojrzenie. Wiem, że nie powinienem, wiem, że to miał być dzień, w którym mieliśmy się pobrać, założyć rodzinę i już zawsze być razem. Ale, kiedy zalazłem Franka.. zrozumiałem, że nie tego w życiu chciałem. Owszem kochałem Lindsey, pragnąłem jej, pociągała mnie jak żadna kobieta, ale to ktoś.. zupełnie inny zajmował najwięcej miejsca w moim sercu i umyśle.. Tym kimś był mój przyjaciel, martwy przyjaciel.. Właściwie, nie mogę go tak nazywać bo znaczył dla mnie o wiele więcej. Kochałem go, nie tylko jak brata.. Od dawna przeczuwałem też, co brązowooki czuł do mnie, nie chciał się przyznać i nie dawał mi tego do zrozumienia, ale moja artystyczna dusza sama to dostrzegła.. Upewniłem się, kiedy zalazłem u niego w domu tekst piosenki, który mówił o nas.. o naszych relacjach, o tym jaki byłem mu bliski. Ale nic z tym faktem nie zrobiłem! Wmawiałem sobie, że to tylko znajomość, przyjaźń, że to nic więcej, przecież nie mogę kochać mężczyzny! Nie byłem homoseksualny. Prawda, ponosiło nas, na scenie, kiedy się całowaliśmy i kolokwialnie mówiąc macaliśmy, i nie tylko tam.. Ha, na przykład ta pamiętna impreza, gdy wylądowaliśmy zamknięci w jednym z pokoi w mieszkaniu naszego wspólnego znajomego, i się ze sobą przespaliśmy.. Ale zgoniliśmy to na alkohol, i przecież mieliśmy pewien układ. Wszystko co miało miejsce na koncertach było właśnie jego częścią, robiliśmy to pod publikę. Tylko, gdzie ja miałem oczy! Dlaczego rozkochałem go w sobie, dlaczego pozwoliłem sobie na uczucie do niego. Kiedy to się stało, w którym momencie?! Teraz było już za późno na wszystko, nawet na przemyślenia i jakiekolwiek wyjaśnienia. Policjanci siłą odciągnęli mnie od ciała młodego mężczyzny, a lekarz wcisnął mi jakieś środki uspokajające. Stojąc jak otępiały wpatrywałem się jak wynoszą jego ciało, a ja nic nie mogłem zrobić, nic! Miałem ochotę zrobić to samo, zabić się, aby jeszcze raz móc się z nim spotkać, aby nasze dusze mogły się spotkać, abym mógł się z nim pożegnać.. Zacząłem wrzeszczeć, kiedy ktoś mnie do siebie przytulił, i nie były to przyjemnie ciepłe dłonie niższego ode mnie chłopaka, te były delikatniejsze.. Kobiece, Lindsey. Próbowała nadążyć z wycieraniem moich policzków przemoczonych od łez, co było syzyfową pracą. „Z-z-ostaw”. Ciężko mi było nabrać powietrza, co dopiero coś powiedzieć. Nie chciałem aby była obok mnie, aby mnie dotykała, nie chciałem widzieć nikogo. Wyrwałem się z jej objęć i wtedy na czarnej komodzie stojącej pod jedną ze ścian, dostrzegłem białą kopertę, na której widniał wykonany piórem napis, a raczej imię: Gerard. Poczułem jakiś dziwny impuls.. szczęścia? Jak można mówić o szczęściu w takiej chwili, kiedy moje serce i dusza przepełnione były smutkiem, żalem i bólem. Podszedłem do tamtego miejsca biorąc papierową rzecz w dłonie, chwilę się jej przyglądałem, po czym przystawiłem ją sobie do nosa. Nawet kartka papieru pachniała brunetem, jego ulubionymi perfumami. Kobieta, która wpatrywała się we mnie jak w wariata, nie odzywała się, nie próbowała nawet podchodzić, ale nie wyszła, stała w poprzednim miejscu nie rozumiejąc co się ze mną działo.
Trochę nie pewnie, rozdarłem białą kopertę i wyjąłem z niej kartkę papieru. Oddychałem ciężko, a ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania. Tam były zapisane ostatnie słowa, ostanie przemyślenia Franka. W końcu się zdecydowałem, rozłożyłem złożony papier i cichym półszeptem, przeczytałem słowa, które zagnieżdżały się w mojej głowie.

Drogi Gee,
Przepraszam, dłużej tak nie mogłem. Widziałem jaki jesteś szczęśliwy z Lindsey i cieszysz się, że się pobieracie. Widziałem, że liczy się tylko Ona, że Ona jest najważniejsza. Nie miałeś czasu dla mnie, swojego przyjaciela.. To zabawne, ale wiesz? Ty byłeś dla mnie nie tylko nim. Byłeś moją nadzieją, moim światłem. Moją miłością. Przy Tobie czułem się radosnym człowiekiem i chciało mi się żyć. Jednak.. to miało się skończyć, dzisiaj. Miałeś na zawsze o mnie zapomnieć, odepchnąć i wyrzucić ze swojego świata. Teraz kiedy to czytasz, pewnie już po wszystkim. Zacząłeś nowy etap w swoim życiu, w którym nie ma miejsca dla kogoś takiego jak ja. Dla zwykłego dwudziestotrzyletniego bruneta, chłopaka, który nie potrafił poradzić sobie w tym przerażającym świecie i co rusz wpadał w kłopoty, dla Franka Iero. Przepraszam, za wszystkie złe słowa, które wypowiedziałem kierując je do Twojej osoby, przepraszam, że musiałeś niańczyć taka sierotę jak ja. Ale też dziękuje Ci za to co dla mnie robiłeś. Te kilka lat naszej znajomości były dla mnie najlepszym okresem w moim marnym życiu. Zawsze będę Cię kochał, i będę nad Tobą czuwał, aby nie przytrafiło Ci się nic złego, tak jak Ty czuwałeś nade mną.
Na zawsze Twój, Frank.

„Ty frajerze! Nawet nie wiesz jak mnie zraniłeś, nie wiesz jak boli mnie Twoje odejście. Nie wiesz jak bardzo Cię potrzebuję, i zawsze potrzebowałem. Odszedłeś.. Zostawiłeś mnie.. Nienawidzę Cię za to!” Krzyczałem, zaciskając w dłoni list od chłopaka, chcąc wyrzucić z siebie wszystko co złe, co bolesne. Najgorsze, że nic nie miało mi pomóc, nic nie zdołało podnieść mnie na nogi. Moje życie już nigdy nie miało być takie samo. Nie byłem nawet w stanie złożyć zeznań, gdy policjanci wypytywali mnie jak go znalazłem, czy wiem, czemu to zrobił, bla, bla, bla.. Czułem się winny. Te cholerne wyrzuty sumienia! Wiedziałem, że to moja wina. Gdybym szybciej zrozumiał i odczytał jego znaki, gdybym odwzajemnił jego uczucia do niczego by nie doszło! I kto wie, może bylibyśmy razem, prowadząc pełne wrażeń życie.. Po pogrzebie, chłopaka zostawiłem swoja narzeczoną, odizolowałem się od świata, zawiesiłem działalność zespołu, nawet z bratem nie utrzymywałem kontaktu dobijając się wspomnieniami. Na udręczaniu się, wbijaniu sobie noża w plecy, gdybaniu co by było jakbym postąpił inaczej, na całodniowym płaczu, przytulaniu się do rzeczy Franka, oglądania naszych wspólnych zdjęć minął cały rok..
-Gee! Gee, do cholery, wstawaj!
Usłyszałem docierające do moich uszu krzyki, znałem ten głos, bardzo dobrze. W pierwszej chwili, jednak nie potrafiłem go zidentyfikować.
-Podnieś się, głupku!
Dopiero kiedy silne dłonie mężczyzny złapały mnie w pasie i podniosły znad grobu, sadzając na małej ławeczce, dostrzegłem, że był to mój brat. Przyglądałem mu się zaczerwienionymi i podpuchniętymi od płaczu oczyma. Ile minęło czasu? Ile czasu, łkając leżałem na chłodnym kamieniu pogrążając się w minionych wydarzeniach?
-Nie możesz ciągle tego rozpamiętywać, Frank by tego nie chciał. Chciał abyś był szczęśliwy i nie zamartwiał się tak.
-Nic nie wiesz! Nie wiesz czego chciałby Frank! Nie znałeś go tak dobrze jak ja.. Nie wiesz jaki to ból, gdy tracisz Ukochaną osobę, kiedy ona zabija się z Twojego powodu, więc nie pierdol co mogę, a czego nie!
Wrzasnąłem na jednym wdechu, i zacisnąłem dłonie w pieści, starałem się opanować bo w przeciwnym wypadku uderzył bym go, pobił bym brata, bo chciał mi pomóc. Nic nie mógł wiedzieć, i nie miał prawa. Niczego nie rozumiał. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na wygrawerowane litery, na długą czerwoną różę i na zdjęcie, które tam zostawiłem po czym specjalnie z całej siły uderzając ramieniem o ramię Mikey'a pogrążając się w melancholii, ze spuszczoną głową wróciłem tam skąd przyszedłem. Do mojej maleńkiej sypialni, do kartek papieru, ołówka, gitary i wspomnień bruneta, o pięknych czekoladowych oczach, szczerym i szerokim uśmiechu, do melodyjnego śmiechu i ciepłego uścisku, który wyobrażałem sobie, za każdy razem, gdy zasypiałem wtulony w koc, pod którym leżał Frank, tej nocy kiedy przemaszerowaliśmy w deszczu całe miasto, aby kupić jego ulubione żelki, po czym wrócić i przegadać kilkanaście godzin.
Miało mi pozostać tylko to? Głupi koc? nawyk zaparzania nie jednej, ale dwóch kaw? Przeczuwałem, że ten ból nie miał się nigdy skończyć, ale jeśli tylko właśnie ten ból miał mi pozwolić być blisko bruneta, zgadzałem się na niego. Postanowiłem że będę go codziennie „odwiedzał” i rozmawiał z nim, a raczej mówił do niego.. Jakkolwiek to brzmiało. Że będę cieszył się na myśl wspólnie spędzonych w przeszłości chwil, a nie wylewał tony łez, bo z tym Mikey miał rację, Frank nie chciałby widzieć mnie przygnębionego. Tak jak, uwielbiałem, gdy młody chłopak był w dobrym nastroju.
Razem ze śmiercią Iero, odeszła też moja dusza, i stwierdziłem, że nie umiem już kochać, i nie zdołam pokochać nikogo innego, dlatego postanowiłem, że pozostanę wierny tylko mojemu brunetowi i z nikim się nie zwiążę.
Na zawsze Twój, Gerard.” Szepnąłem pod nosem i uniosłem kąciki w delikatnym ledwo widocznym uśmiechu, kiedy zdałem sobie sprawę, że podobnie brzmiały ostatnie słowa mojego Ukochanego. 


~~
Coś innego :) Zamiast zrobić zadanie domowe, albo się pouczyć natchnęło mnie do napisania czegoś. Początkowo miałam ochotę na wieeeeelki dramat, ale brakowało mi pomysłu.
Wyszło co wyszło. Frerardzik :P Taka nam miniaturka, nie Marsowa! oO Nie związana z moim głównym opowiadaniem. Udostępniłam aby poznać Wasze zdanie na temat tego oto tworu.
Bless ya!

czwartek, 4 października 2012

#9


     Staliśmy oparci o drzwi wejściowe. Jared trzymał dłonie oparte na moich pośladkach, ja natomiast jedną rękę zarzuciłam mu na szyję, drugą włożyłam pod koszulkę Jareda opierając ją na jego torsie. W takiej to oto pozie nie przejmując się niczym całowaliśmy się. Leto bawiąc się językiem drażnił moje podniebienie, na co reagowałam chichotem..
-Nie przeszkadzam Wam? - Nagle jakby wyrosła z pod ziemi, zjawiła się przed nami Kathy! A to niespodzianka! Widziałam i czułam, że Jay nie chętnie się ode mnie odrywał i nie była mu ta wizyta w tej chwili na rękę. Zmierzwił dłonią włosy poprawiając podwiniętą koszulkę i posyłając mi delikatny, zmieszany uśmiech spojrzał na dziewczynę.
- Cześć Kathy.. Nie spodziewałem się Ciebie dzisiaj. Myślałem, że nas uprzedzisz..
-Zauważyłam, że nie byliście przygotowani na gościa. Może lepiej przyjdę innym razem? - Mogła by tak zrobić, pięknie zaczęty dzień, nie może zakończyć się nie miło, no ale skąd wiedziałam, że tak będzie? To tylko moje podejrzenia. Nie bądźmy chamami, jak już przyszła jakoś to przeżyję, może dowiemy się czegoś nowego..
-Nie przesadzaj. Nie mamy z Jaredem żadnych planów. Może wejdziemy do środka, a nie stoimy tak przed wejściem? - Odszukałam w torebce klucze i otworzyłam drzwi. Przepuściliśmy ją przodem, a sami weszliśmy za nią. Pogłaskałam Jay'a po policzku chcąc dodać mu tym otuchy i pewności, w 'odpowiedzi' mężczyzna posłał mi buziaka.
-Może się czegoś napijesz? - Spytałam, gdy już zasiedliśmy jak jedna wielka rodzinka.. Tak tak, zajechało ironią na kilometr.. Gdy już zasiedliśmy w salonie.
- Może być woda. - Dziewczyna chyba czuła się nie pewnie. Dziwne. Początkowo taka pewna siebie. "Co to nie ona". Wielka panienka, opryskliwa i niegrzeczna. Liz tylko się opanuj i zachowaj spokój! Wstałam i poszłam do kuchni. Może to też dobry pomysł, żeby ich na moment zostawić samych. Może jak mnie nie będzie porozmawiają o "szczegółach" ich rodzinnych powiązań? Jak nalewałam wodę do szklanki zauważyłam Leto rozmawiającego przez telefon i idącego na górę. Okey. Zabrałam szklankę i wróciłam do salonu, a to co zobaczyłam mnie totalnie zszokowało.
-Możesz mi powiedzieć czego tam szukasz?! - Odchrząknęłam i powiedziałam głośno i dosadnie. Kathy odskoczyła od komody w dłoni trzymając mój portfel. Mała żmija przeszukiwała moją torbę.
-Ja tylko..
-Tylko co?! Chciałaś nas okraść tak?! Pewnie od samego początku tylko czekałaś na ten moment. Wiedziałam, że coś z Tobą nie tak, od samego początku to wiedziałam.. Tylko nikt mi nie chciał wierzyć.. Jared! - Zawołałam Jay'a mając nadzieję, że skończył rozmawiać i przyjdzie szybko rozwiązać tą sytuację, stałam w wejściu do salonu tak, że dziewczyna nie miała nawet możliwości ucieczki.
-Gdyby nie Ty, mój plan by się powiódł! Wyciągnęłam bym od tego naiwniaka tyle kasy ile chciałam! Zrobiłby dla mnie wszystko! Wszystko przez Ciebie Ty suko!
-Jak mnie nazwałaś?! Jesteś oszustką, kłamałaś w żywe oczy i śmiesz mnie tak nazywać?! Spędzisz kilka ładnych lat w kiciu. Może nawet nie nazywasz się Kathy co?
W jednej chwili dziewczyna stała przy komodzie w drugiej tuż przede mną. Chciała mnie odsunąć, nie nie. Zapomnij kochana. Szarpnęłam ją za rękę i wpadła z powrotem do pomieszczenia. Kiedy odwróciłam wzrok w stronę schodów, nasłuchując kroków, gdyż miałam szczerą nadzieję, że zaraz zjawi się tam Jared i rozprawi się z tą oszustką dostałam w twarz. Zapiekło. Mała ale silna. Pewnie nawalała się z koleżkami gdzie popadło. Złapałam się za policzek i spojrzałam na nią posępnym wzrokiem.. - Ty dziwko! - Wycedziłam przez zęby i złapałam ją za włosy, drugą ręką waląc ją po twarzy. Odwdzięczyła się tym samym. Szarpałyśmy się i kopałyśmy, po czym jedna z nas potknęła się o małą pufę i upadłyśmy na ziemię. Należało się jej. Oszukiwała Jareda, chciała go wrobić.. Odnaleziona po latach córeczka. Jasne, jasne. „Turlałyśmy” się po podłodze, raz ja miałam nad nią przewagę, po chwili sytuacja się zmieniała i to ona górowała nade mną. Na szczęście moja kondycja fizyczna była w nie najgorszym stanie i mogłam sobie jakoś radzić, a nie bezczynnie pozwalać aby mnie zlała na kwaśne jabłko.
-Elizabeth! Co tu się dzieje?! - Nawet krzyk Jareda, nie sprawił, że przestałyśmy się bić. - Przestańcie do cholery! - Jasne było, że sam nie da rady powstrzymać nas dwóch, nawet jakby się starał. Wtedy do domu wszedł Shannon. Nie musiał zamieniać z bratem żadnych słów, wystarczyło im spojrzenie. Akurat w momencie, kiedy siedziałam na Kathy, i miałam łatwy dostęp do uderzania jej, poczułam jak ktoś łapie mnie mocno w pasie i odciąga. Krzyknęłam, żeby mnie puścił i zaczęłam wymachiwać nogami w powietrzu. Spostrzegłam, że starszy Leto to samo robi z tamtą dziewczyną.
-Puść mnie Jared!
-Oszalałaś?!
-Nie, nie oszalałam! - wyrwałam się z jego objęcia i posłałam jej znowu wrogie spojrzenie. Po czym przeniosłam wzrok na Jareda. - Mówiłam, powtarzałam, ale nikt mi nie wierzył!
-Zamknij się szmato! Jak coś mu powiesz, pożałujesz!
-Musi się dowiedzieć! Jared to jest oszustka! Chciała mnie okraść, rozumiesz?! Potem mi wykrzyczała, że gdyby nie ja to udało by jej się Ciebie naciągnąć na kasę. Ty jej wierzyłeś w tą bajeczkę, a ja jeszcze starałam się być dla niej miła! - Jakimś cudem Kathy udało się wyrwać Shannonowi i podbiegła w moją stronę, ale stanął przede mną Jared, że to z nim mogła się skonfrontować.
- To prawda? Nie milcz tylko kurwa mów, czy to prawda?!
- A jak myślałeś?! Nabrałeś się naiwniaczku! Wkręciłam Ci bajeczkę o Twojej starej dziewczynie i już uwierzyłeś na słowo. A taka z Ciebie gwiazda, taki mądry, wykształcony..
Jared uniósł rękę, widziałam jego napięte ze złości mięśnie. Wiedziałam też, że jak jest zły jego siła jest zdwojona, zdarzało się, że latały po mieszkaniu talerze, które z hukiem rozbijały się o ścianę na drobny maczek. Złapałam jego dłoń i splotłam nasze palce razem.
-Nie warto..
-I Ty to mówisz? Wiesz jak wyglądasz? Spójrz na swoją twarz w lustrze. Będziesz miała kilka sińców. Krew Ci leci – w jego głosie słychać było troskę. - Nie chciałem tego zrobić bo mnie oszukała, tylko dlatego, że się z nią pobiłaś, chciałem jej jeszcze dołożyć. A co do Ciebie – powiedział i odwrócił się w stronę dziewczyny – Nie myśl, że tak łatwo Ci teraz pójdzie wykręcenie się.
-Jay jak ona się nazywa? - wtrącił Shan trzymając w dłoni kilka plastikowych kart, nie dużej wielkości. - Bo według tych podrobionych dowodów.. Isobel Swan, Gina Miller, Kathy Dunkan.. Czytać dalej?
- Oddaj to! - Krzyknęła dziewczyna zaciskając dłonie w pięści.. Przykro było patrzeć jak jej się nie udało, oh to takie straszne. Haha! Jared złapał ją mocno za ramiona i posadził na kanapie, razem z bratem siedzieli obok niej, aby nie próbowała uciec, natomiast ja wykonywałam telefon na policję, aby odebrali oszustkę i umieścili tam, gdzie jej miejsce.

     Funkcjonariusze zjawili się po piętnastu minutach. „Kathy” już się nie rzucała, chyba domyśliła się, że to jej nic nie da, a może nawet pogorszyć jej własna sytuację.
- Co się tutaj wydarzyło?
-Ta oto młoda osoba, próbowała nas okraść. Chciała wyłudzić od nas duże sumy pieniędzy, sama się do tego przyznała. Rzuciła się na moją dziewczynę i ją pobiła. Jak się okazało, miała przy sobie kilka dowodów. - Shannon podał wysokiemu, szczupłemu mężczyźnie plakietki, które trzymał w dłoni, i gdy tylko ten je zobaczył uśmiechnął się pod nosem i powiedział coś szeptem do swojego kolegi.
- Znamy tą panią. Szuka jej policja w kilku stanach. Znana jest z intryg matrymonialnych, oszustw. To zwykła naciągaczka. Teraz już się nie wymknie.
- Warto było? - Jared z triumfalnym uśmiechem, przytulił mnie do siebie, zadając to pytanie dziewczynie, której policjanci zakładali kajdanki na ręce. Ona tylko prychnęła ze złości i szarpnęła się.
-Przyjedźcie państwo później na komisariat spiszemy dokładne zeznania.
-Na pewno się zjawimy. Dziękujemy.
Mężczyźni wyprowadzili dziewczynę i po chwili słychać było odjeżdżający z pod domu samochód. Takiego zakończenia tej historii się nie spodziewałam. Wyobrażałam sobie, że po prostu ona sama przyzna się, że nie jest jego córką, że może jest jego fanką i chciała go poznać, cokolwiek. Ale nie to! Na szczęście to koniec problemów związanych z nią. Zero powodów do kłótni i sprzeczek.
- Przepraszam, że Ci nie wierzyłem.. - Jego wzrok.. taki smutny, zawiedziony, pełen miłości. Czułam, że zabolało go to, uważał, że mnie tym zawiódł.. Mocno mnie obejmując przytulił mnie do siebie i złożył pocałunek na moim czole. Położyłam dłoń na jego policzku i delikatnie się uśmiechnęłam. Człowiek nie jest istotą idealną, zdarzają mu się wpadki. Każdy ma prawo do popełniania błędów. Nawet on.
- Nic się nie stało.. - Posłałam mu delikatny uśmiech. Co prawda należały mi się te przeprosiny. I obydwoje o ty wiedzieliśmy. Jednak lepsze niż tysięczne przeprosiny teraz było by trochę wiary wcześniej. Ech było minęło czyż nie? Cieszyłam się, że Jared zrozumiał swój błąd i chociaż przyznał się do tego.
- Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham.. - On już znał te chwyty.. Zawsze kiedy powtarzał, że mnie kocha wymawiał to w taki kochany, słodki sposób, jego lśniące błękitne oczy przeszywały mnie na wskroś, a po ciele rozchodziła się fala przyjemnych dreszczy. I jak tu nie darzyć uczuciem takiego faceta? Przecież się nie da!
-Zostawię Was samych, wpadnę później. Nara brat, pa Lizzy. - Jared słysząc słowa brata odsunął się ode mnie i spojrzał na niego. Tak, zupełnie zapomnieliśmy o jego obecności tutaj.
-Zaczekaj, zaczekaj. Nie zdążyliśmy pogadać. Poza tym zrób dobry uczynek dla świata i przynieś apteczkę z kuchni. - Młodszy Leto posłał starszemu głupi uśmieszek, a ten z oburzoną miną wyszedł aby po chwili wrócić, niosąc wymaganą przez brata rzecz.
-Nic się nie zmieniłeś. Tylko wykorzystujesz starego brata. I nie myśl, że zrobiłem to dla Ciebie, tylko dla bratowej.
-No, no, no! Licz się ze słowami!
-Chłopcy? Tylko się nie popłaczcie. - Obydwoje w jednej chwili spojrzeli na mnie, na siebie i zaczęli się śmiać. Tak to już było z braćmi Leto, wieczne dzieci.
Jay wyjął z koszyczka wacik i namoczył go wodą utlenioną, aby przemyć mi kilka zadrapań na twarzy i dłoni. Starałam się nie ruszać, aby przypadkiem nie włożył mi tego do oka, jednak kiedy usłyszałam słowa Shannona nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
- Lizzy ja bym się na Twoim miejscu bał, oddać w ręce tego oto.. W szkole na lekcjach pierwszej pomocy zawsze był słaby..
- A w twarz chcesz?
- Ostatnim razem jak mi przywaliłeś chodziłem ze złamaną szczęką 3 lata. Obawiam się, że to może się powtórzyć, więc nie.
- Bardzo zabawny jesteś, naprawdę. - Znowu wybuchnęłam głośnym śmiechem i pokręciłam z niedowierzania głową. - I Ciebie to jeszcze śmieszy?
-A co? Płakać mam? Jak gadacie takie pierdoły, to nie można się z Was nie śmiać. Zamiast powiedzieć sobie „Kocham Cię braciszku”, to się przekomarzacie. Don't worry! Powiedzcie to wprost. Mnie się chyba nie wstydzicie?
-Jak możesz to zamknij tą piękną jadaczkę, i odwróć się w moją stronę. Bo inaczej nigdy nie przemyję Ci tych ran. - Posłałam Shanowi oczko i grzecznie posłuchałam swojego faceta. Szkoda, że nie mógł być bardziej delikatny, bo przyznam, że odrobinę szczypało na co reagowałam skrzywieniem twarzy. - Nie trzeba było się bić, teraz proszę siedzieć cicho.
-Jesteś taki mało romantyczny, Jared.. - Powiedziałam z wyrzutem, Shannon zaczął się śmiać, a Jay posłał mi pytające spojrzenie nie wiedząc o co mi chodziło. - Nic, nic. Głośno myślę. Dokończ to co zacząłeś. - Szybko skończyłam temat, wiedziałam, że nie dam rady mu tego wytłumaczyć, jeszcze z śmiejącym się Shannem obok, sama szybciej bym się poddała i zaczęła śmiać.
- Proszę bardzo, gotowe. - Uśmiechnął się, odłożył waciki, zakręcił buteleczkę, i wskazał palcem na swój policzek.
-Dziękuje bardzo.. Ale wiesz, wstydzę się, on się na nas patrzy.. - Wskazałam na starszego Leto, który akurat przeglądał coś w swoim telefonie i ledwo co powstrzymałam się od wybuchu śmiechem. Tak, nie powiem, bo humorek dopisywał. Jay pokręcił głową i w momencie kiedy się tego zupełnie nie spodziewał złożyłam czuły pocałunek na jego ustach.
     Shannon spędził u nas cały dzień. Popołudnie spędziłam razem z nimi, rozmawiając, żartując, bo w ich towarzystwie nie mogło się obejść bez głupich tekstów, komentarzy i kawałów. Gdy wieczorem zmorzyło mnie zmęczenie, zostawiłam panów samych, wzięłam kąpiel i położyłam się spać. Zasnęłam bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy się to stało. Po prostu odpłynęłam. Jareda nie było przy mnie przez połowę nocy. Starał się być cicho, ale jak zwykle mu to nie wyszło i prawie się zabił przewracając o szafkę nocną. Narobił wiele hałasu, i wtedy się przebudziłam. Zaczął mnie przepraszać, ale kazałam mu się zamknąć i położyć obok. Wtulona w jego ciało, nie potrzebowałam wiele aby powrócić do stanu sprzed kilku minut.
Następnego dnia obudziłam się trochę obolała po tej bójce. Wyciągnęłam się na łóżku nie chętnie chcąc się stamtąd ruszać. Otworzyłam oczy, jednak słońce przebijające się przez szparę w jasnych żaluzjach na oknie zbyt mocno mnie raziło, dlatego nałożyłam na twarz poduszkę. „Pomacałam” ręką przestrzeń łóżka po mojej lewej stronie i okazało się, że jest pusto. Jay'a nie było. Nawet nie zaczynałam zastanawiać się co go wywlokło z łóżka o tak wczesnej porze; zwłaszcza, że lubił sobie pospać; tylko postanowiłam odpocząć, wyłączyć myśli i się zrelaksować. Ale zaraz... co to kurwa za hałas?! Nagle po całym domy rozszedł się głośny dźwięk muzyki, ściany od mocnego basu drżały, a szyby w oknach prawie popękały! Czy on do cholery ochujał?! Wstałam, narzuciłam na siebie bluzę, którą znalazłam na szafce obok łóżka i na bosaka zeszłam na dół. No proszę. Muzyka na full, a Jared w najlepsze sobie pracował przy laptopie, z kawunią w dłoni.
- Chciałam Ci zakomunikować, że nie mieszkasz sam! A ludzie chcą spaać!
- Dzień dobry kochanie, już wstałaś?
-Obudziłeś mnie to wstałam. - Rzuciłam na odchodne i poszłam do kuchni. Z nim się nie da mieszkać! Nastawiłam wodę na kawę i usiadłam na krzesełku. Nie wyspana, zmęczona, obolała.
-Ktoś chyba nie w humorze dzisiaj.
Podniosłam głowę do góry, a w drzwiach stał Jared oparty o framugę, z założonymi na krzyż rękoma. -Możesz to wyłączyć?! - wyszedł. Muzyka ucichła, a ja ze spokojem mogłam odetchnąć.
-Złość piękności szkodzi kochanie. - Mężczyzna stanął za mną, położył dłonie na moich ramionach i zaczął je delikatnie masować. Po czym nachylił się i mnie pocałował. - Mam nadzieję, że nie masz na dziś żadnych planów, bo mamy gości.
- I dlatego od rana puszczasz tak głośno muzykę?
-Tak mi się lepiej pracowało. Wybacz jeśli Cię obudziłem.
-Z jakiej to okazji właściwie, mamy gości?
-Tak po prostu. Dawno się nie widzieliśmy w takim gronie, to pomyślałem, czemu nie?
-Kto będzie?
-Tomo z Vickie, Shannon, Megan, Emma, zaprosiłem też Twojego brata z żoną, ale mówił, że nie wie czy przyjdzie bo ma dużo pracy.. Może wpadnie Robert i Jamie. No i Melanie. Mam nadzieję, że uda nam się spiknąć bardziej Shannusia i panią doktor, bo nasz plan jak na razie stoi w miejscu.
-Haha. Oszalałeś. Nie lepiej pozwolić im aby sami do czegoś doprowadzili? Będą mieli wiele okazji do rozmów, więc może nie warto ingerować na siłę?
-Nie wiesz co mówisz, nie znasz mojego brata. Może i jest macho, mógłby mieć każdą pannę i w ogóle. Ale tu chodzi o Mel, jego byłą narzeczoną. To zupełnie inna bajka.
- Jak chcesz. Żeby tylko nie miał Ci tego za złe.
- O to się nie martw.
Zamieniłam z nim jeszcze kilka zdań i wróciłam na górę. Przebrałam się w coś wygodniejszego i pościeliłam łóżka. Tak, trzeba by było trochę posprzątać, jeśli Jared organizuje „posiadówę”. I oczywiście na kogo głowie to było? Jak zwykle na mojej. Jako pierwszy cel postawiłam sobie salon. Kiedy zeszłam na dół i skierowałam się do wyznaczonego pomieszczenia, stwierdziłam, że najpierw trzeba tam odświeżyć. Dlatego podeszłam do dużych szklanych drzwi prowadzących nad basen i je otworzyłam. Zaczęłam się śmiać w momencie, kiedy spostrzegłam co unosiło się na tafli wody.
-Jared! - Zawołałam mężczyznę jednak, od przeszłam do kuchni, gdzie nadal siedział i kontynuowałam. - Nie wiem co on tam robi, ale czy mógłbyś wyłowić z basenu mój stanik? - Leto spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem, wstał podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy.
-Za chwilę mogą być tam dwa.. - Szepnął mi wprost do ucha, po czym przejechał po nim językiem i położył ręce na moich piersiach.
-Nie mamy teraz czasu mój drogi. - Odpowiedziałam jednocześnie całując jego usta i delikatnie przygryzając jego wargi. Po czym się odwróciłam i poszłam na górę. Odechciało mi się sprzątać; sama w tym domu nie mieszkam, pan też niech się zaangażuje; a postanowiłam, zrobić sobie długą kąpiel.
Moim błędem było, że nie zamykałam drzwi od łazienki i nie raz się o tym przekonałam, ale nadal nie nauczyłam się tego robić. Gdy leżałam już w dużej wannie wypełnionej bo brzegi wodą, na której unosiła się masa miękkiej piany, usłyszałam pukanie do drzwi. Drzwi od łazienki oczywiście. Nie zareagowałam, tylko się do siebie uśmiechnęłam, kiedy czynność ta się powtórzyła.
- Czy zastałem pannę Elizabeth? Mam dla niej ważna przesyłkę. - Że co proszę? Przesyłkę, czy ten człowiek nie miał nic innego do roboty tylko wymyślać takie rzeczy? Najpierw zza drzwi wychyliła się jego uśmiechnięta mordka, po chwili był już cały. - Można się przyłączyć? - To już był lepszy pomysł. Kiwnęłam z aprobatą głową i się uśmiechnęłam. Leto zrzucił z siebie ciuszki, a moim oczom ukazało się jego idealnie wyrzeźbione ciało. Od razu przyszło mi na myśl, że wszystkie kobiety na świecie mogą mi zazdrościć tego widoku.
Ja leżałam po jednej stronie, on po drugiej, naprzeciwko mnie. Stopą błądziłam po ciele mężczyzny, rysując jakieś wzorki lub specjalnie dotykając nią przyrodzenia mojego faceta. Uwielbiałam się z nim tak droczyć, zawsze wtedy się denerwował. Co było słodkie, w jego wykonaniu. I chyba teraz także nastąpił ten moment, bo w jednej chwili Jared zawisł nade mną z cwanym uśmiechem. Czyli zaraz czeka mnie kara za moje czyny. Haha! Jak to w ogóle brzmiało. Mężczyzna położył dłoń po wewnętrznej stronie mojego uda, i zaczął kąsać ustami moją szyję. Czując ten miły gest przymknęłam oczy i z uśmiechem na twarzy oddałam się w całości, że tak powiem w ręce Jay'a. Kiedy chciał się odsunąć, zarzuciłam ręce na jego szyję, przyciągnęłam go z powrotem do siebie i zaczęłam całować jego usta. W takich chwilach kąpiel nabierała innego znaczenia. Mężczyzna wykorzystał moment, kiedy cichutko westchnęłam i wręcz wcisnął mi w usta swój język, dlatego też wbiłam paznokcie w jego pośladek. Z triumfem się uśmiechnęłam, słysząc syk wydobywający się z jego ust. Czyli teraz będziemy się tak 'przekomarzać', za dobrze nas znałam aby tego nie wiedzieć. Żadne z nas nigdy nie ustępowało. Krzyknęłam na całe gardło, czując w sobie palce Jareda, którymi kręcił w moim wnętrzu, wkładając je coraz głębiej, wyjmując je i wkładając z powrotem. Przygryzłam skórę jego szyi, robiąc na niej malinkę i zacisnęłam dłoń na jego członku. Prześcigaliśmy się kto głośniej jęknie i sprawi drugiej osobie większą przyjemność.. Woda wylewała się poza granice wanny, robiąc duża mokrą plamę na środku łazienki. Obydwoje byliśmy bliscy spełnienia kiedy usłyszeliśmy nieustający dzwonek do drzwi. Już?! Jak to?! Zamruczałam przylegając całym ciałem do Jareda, który opadł na mnie zawiedziony, że musieliśmy zakończyć nasze miłe zabawy.
-Dokończymy później.. Idź otwórz, a ja się ogarnę. - Posłałam mu przyjazny uśmiech i wyszliśmy z wanny. Jay na szybko wytarł się ręcznikiem i w biegu zakładając spodnie i koszulkę, wyszedł zostawiając mnie sama. Ja zrobiłam to trochę dokładniej. Nałożyłam na siebie, wcześniej przygotowaną zwiewną, długa do ziemi, kolorową sukienkę, w pasie przewiązywaną cienkim paseczkiem, spięłam włosy w kok, aby nie było widać mokrych końcówek, wsunęłam na nogi baletki i dołączyłam do Jareda. 


Tadam! I jest rozdziałło! Przepraszam Was, że znowu musieliście czekać :< 
W końcu pozbyłam się wrzodu na tyłku czyt. Kathy, jendak mam w planach kolejnego intruza. To już niebawem! 
See ya! :)