Jak ja uwielbiałem
zakłady! Po spotkaniu z chłopakami w sprawie kolejnego koncertu,
zostaliśmy z Frankiem sami, gdyż cała reszta się ulotniła,
tłumacząc, że mają kilka spaw do pozałatwiania. A, że pogoda
nie była najlepsza do wieczornych, a raczej nocnych spacerów,
czy bezsensownego krążenia po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego
lokalu aby tam spędzić resztę dnia, wraz z brunetem pozostaliśmy
u mnie w domu. Przez ogarniającą nudę wpadliśmy na pomysł, żeby
się o coś założyć, była to jedyna ciekawa perspektywa, więc
czemu nie? Ustaliliśmy, że ten kto przegra będzie musiał zrobić
dla drugiego... striptiz! Tak, właśnie. Nie ma to jak mądre
pomysły. Wręcz błyszczeliśmy inteligencją. Co do zakładowego
zadania było już trochę trudniej. W świecącej pustką lodówce
znaleźliśmy jakiś pikantny dip, który był tam od ostatniej
próby, słoik z musztardą i dżem. Nie zastanawiałem się,
skąd się to u mnie wzięło, szczególnie ten dżem, ale
wystarczyło, że po sobie spojrzeliśmy i wiedzieliśmy co to
będzie. Frank wyjął z szafki nad zlewem miseczkę, wymieszaliśmy
w niej wszystkie składniki, po czym pododawaliśmy tam jeszcze
jakieś przypadkowo wpadające nam w ręce przyprawy. Sam zapach
przyprawiał o odruch wymiotny. Ale nie było już odwrotu.
Wróciliśmy do salonu i, żeby się zahartować na poczekaniu
wypiliśmy duszkiem po dwie butelki piwa.
-Dobra, wygrywa ten
kto zje więcej. Bez popijania.
Odparłem pewnym
głosem, i posłałem przelotne spojrzenie mojemu towarzyszowi,
wesołemu brunetowi. Iero jedynie skinął potwierdzająco głową i
podałem mu jedną z łyżeczek. Cudowną miksturę spożywaliśmy na
zmianę, raz on, raz ja. Byliśmy już przy 5 rundzie.
-To jest ohydne,
kretynie! Chcesz mnie otruć.
Skrzywił się młody
chłopak, posyłając mi złowrogie spojrzenie.
-Jak chcesz możesz
skończyć teraz. Z chęcią popatrzę jak się przede mną
rozbierasz.
Na policzki chłopaka
momentalnie wstąpiły, krwisto czerwone rumieńce, nawet nie wiem
czemu, przecież widywałem go prawie nagiego nie raz w garderobie,
czy kiedy byliśmy na przymiarce jakichś strojów. Nic
takiego.
-Nie tak szybko, Gee.
Posłał mi oczko, i
wciągając do płuc większą ilość powietrza, zjadł swoją
porcję. Przy 8 razie, czułem jak skręca mnie w żołądku, ale
przecież nie mogłem się poddać i dać wygrać Frankowi! Co to to
nie. Szliśmy łeb w łeb, każdy z nas dzielnie przyjmował kolejne
'dawki', krzywiąc się i z trudem przełykając zawartość
metalowych łyżeczek. Zawartość miseczki malała, a nasze
zawzięcie i chęć wygranej wręcz przeciwnie. Kiedy zrobiłem sobie
małą przerwę, aby odetchnąć i zebrać siły podstępny Frank,
zdążył zjeść zamiast jednej, aż trzy łyżeczki. Prześcignął
mnie! W końcu nie wytrzymałem, gdy on z triumfem oblizał swoje
usta, nakładając kolejną porcję 'kremu' na łyżkę, sięgnąłem
pod stół po butelkę piwa i szybkim ruchem ją otworzyłem,
jednym łykiem opróżniając ją do połowy.
-Przegrałeś
frajerze!
Zaczął śmiać się
brązowooki i pokazywać na mnie palcami. A niech to! Jak to się
mogło stać! Pewnie miałem zły dzień. Jasne Gerard, zrzucaj winę
na dzień, nie potrafiąc przyznać się do przegranej.
-Dałem Ci fory.. Nie
pamiętasz, jak przegrałeś ostatni zakład i musiałeś zagrać
koncert bez spodni? Żal mi się Ciebie zrobiło.
-Winny się tłumaczy,
Skarbie.
Uśmiechnął się
złowieszczo akcentując ostatnie słowo. Często w rozmowach ze sobą
używaliśmy słodkich słówek, zdrobnień swoich imion czy
czegoś podobnego. Westchnąłem wiedząc co mnie czeka i nachylając
się nad nim szepnąłem mu wprost do ucha, dłonią niby to
przypadkiem zahaczając o jego udo.
-Życzysz sobie
erotycznej piosenki w tle?
-Gerard, Ty pieprzony
napaleńcu!
Odepchnął mnie od
siebie, mimo iż po jego wzroku i przyspieszonym oddechu
stwierdziłem, że wcale tego nie chciał.
-Tak, tak wiem.
Ogarniam downa.
Wywróciłem
oczami, unosząc kąciki ust w ironicznym uśmiechu. Dopiłem piwo,
zasłoniłem rolety w oknach, nie dlatego aby nikt nie widział, ale
po to, aby stworzyć pewny klimat. Zapaliłem jedynie mała lampkę
stojącą w rogu ściany i odwróciłem się do mojego
towarzysza, który rozsiadł się wygodnie na kanapie. Po minie
chłopaka mogłem stwierdzić, że z jednej strony był rozbawiony
zaistniałą sytuacją, z drugiej zażenowany tym, że mam się przed
nim rozebrać i to nie w taki zwykły sposób, przez niedbałe
zrzucenie ubrań, ale chyba z trzeciej, kolejnej strony nawet mu się
podobała ta perspektywa.
Przygryzając wargę i
puszczając brunetowi oczko oparłem się stopą o brzeg stolika i
przejechałem koniuszkiem języka po ustach. Nie raz zdarzało się,
że na imprezach, na które trafialiśmy, po alkoholowym
upojeniu robiło się głupie rzeczy więc wiedziałem co robić, aby
wypaść jak najlepiej. Zacząłem od powolnego rozpinania czarnej
koszuli, spod której ukazał się mój nagi, blady tors.
Nie zrzuciłem jej z ramion tylko odwróciłem się do Franka
tyłem, kręcąc mu przed oczami biodrami, na co nie tylko On ale i
ja sam zareagowałem głośnym śmiechem. Pohamowałem się jednak i
spojrzałem na niego przez ramię, uśmiechnąłem się zdjąłem
kawałek ciemnego materiału kładąc dłonie na sprzączce od paska,
a kiedy się odwróciłem zacząłem wrzeszczeć. Nie widziałem
już tego uśmiechniętego, zarumienionego i pragnącego więcej
chłopaka, tylko znowu miałem przed oczami widok jego zakrwawionej
twarzy, nieporuszającej się w oddechu klatki piersiowej i iskierek
w oczach. Nagle zniknął, zniknęło wszystko. Dookoła mnie była
totalna pustka. Znajdowałem się w wielkim, całym czarnym
pomieszczeniu, echem od ścian odbijał się mój płytki
oddech.
Wtedy
też się obudziłem. Zerwałem się z łóżka do pozycji
siedzącej, i uspokajając nie równe bicie serca rozejrzałem
się po pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, ale czułem strach,
jakby zaraz miało się coś wydarzyć i wtedy się zorientowałem..
że w nadszedł dzień, którego się bałem, i pragnąłem aby
nigdy nie nastąpił.
31 października miał
być datą, której nie miałem zapomnieć do końca życia. I
tak się stało, ale.. Miał to być najszczęśliwszy dzień w moim
życiu, tymczasem był tym najsmutniejszym. Od roku nawiedzał mnie w
sennych koszmarach i nie pozwolił normalnie funkcjonować.
Najchętniej nie wychodził bym dzisiaj z łóżka, usiadł na
kanapie z kubkiem gorącej malinowej herbaty i owinął się
szczelnie kocem patrząc tempo w ścianę. Nie mogłem, musiałem coś
załatwić. Zrobić to dla niego. Odwiedzić go, mimo że On zostawił
mnie samego na tym gównianym świecie, już na zawsze.
Niechętnie zebrałem się
z dużego łóżka, doznając szoku termicznego gdy moje pół
nagie ciało, bo miałem na sobie jedynie dół od piżamy,
owiał chłodny wiatr.. Tak, nie ma to jak zostawiać na noc otwarte
na oścież okno, i to w październiku, gdzie temperatura drastycznie
malała, szczególnie nocą. Szybki prysznic pozwolił mi na
chwilę zapomnieć, i oderwać od dręczących myśli, które
uparcie wwiercały się w moją psychikę, powtarzając:
31października, TEN dzień. Dłuższe czarne włosy pozostawiłem w
nieładzie, oczy podkreśliłem czarną kredką. Wcisnąłem na
siebie czarne, wąskie spodnie, pierwszą lepszą czarną koszulkę,
na nogi założyłem wysokie glany i można powiedzieć, że byłem
gotowy do wyjścia. Niedbale owijając wokół szyi ciemno siwy
szal, ubrałem skórzaną kurtkę i wyszedłem zatrzaskując za
sobą drzwi. Szedłem przed siebie ze spuszczoną głową, co rusz
potykając się o coś, lub wpadając na przechodniów, którzy
klęli za mną i wyzywali, że mam nauczyć się chodzić. Miałem
ich głęboko w dupie, i nie obchodziło mnie co myśleli. W
pobliskiej małej kwiaciarni, kupiłem długą ciemno czerwoną róże,
której kolce wbijały mi się w dłoń, na co nie zwracałem
szczególnej uwagi. W tej chwili nie odczuwałem, żadnego
bólu.. Chyba, że ten psychiczny.
Zatrzymałem się przed
wielką, żelazną bramą, prowadzącą na cmentarz i stałem jak
otępiały przez kilka minut, jakbym nie mógł zrobić żadnego
kroku. Czułem jak łzy napływają mi do oczu, a serce zaczyna
szybciej bić. Byłem tam tylko raz.. Co prawda, próbowałem
'odwiedzać' mojego przyjaciela, ale nigdy nie doszło to do skutku.
Nie umiałem, to za bardzo bolało.
Ale dziś.. w rocznicę jego śmierci, jak mógłbym nie przyjść? Myśli zaczęły krążyć wokół wszystkich wspólnie spędzonych z młodym chłopakiem chwil, koncertów, rozmów, zbliżeń, do których między nami dochodziło. Droga była prosta. Nie wiem skąd, zwracając uwagę, na to, że tylko raz nią szedłem, ale idealnie pamiętałem, że wchodząc trzeba skręcić na lewo, potem cały czas prosto, i przy wysokim posągu anioła, z połamanymi skrzydłami, w prawo w małą, ciemną uliczkę.. Grób Franka znajdował się na końcu alejki.. W gardle stanęła mi wielka gula, oczy zaszły mgłą, miałem nogi jak z waty.. Padłem na kolana, czołem dotykając zimny kamień nagrobka, kładąc przed sobą, wcześniej zakupiony kwiat. Nie kontrolowałem potoku łez, który wydobywał się samoczynnie z moich oczu, nie kontrolowałem szybkiego oddechu, i nie obchodziło mnie to, że ktoś mógł mnie zobaczyć i uznać za wariata, który prawie leży na ziemi przytulając się do grobu, na którym widniał napis: Frank Anthony Iero ur. 31.10.1981, zm. 31.10.2004. Ironia prawda? Odszedł z tego świata w ten sam dzień, kiedy na niego 'przyszedł'. Kto go znał wiedział, że brunet zawsze powtarzał, że jeśli nadejdzie dla niego moment śmierci, chce aby to było właśnie wtedy, właśnie dzień urodzin. Dziwny pogląd, nikt go jednak nigdy nie kwestionował.
Ale dziś.. w rocznicę jego śmierci, jak mógłbym nie przyjść? Myśli zaczęły krążyć wokół wszystkich wspólnie spędzonych z młodym chłopakiem chwil, koncertów, rozmów, zbliżeń, do których między nami dochodziło. Droga była prosta. Nie wiem skąd, zwracając uwagę, na to, że tylko raz nią szedłem, ale idealnie pamiętałem, że wchodząc trzeba skręcić na lewo, potem cały czas prosto, i przy wysokim posągu anioła, z połamanymi skrzydłami, w prawo w małą, ciemną uliczkę.. Grób Franka znajdował się na końcu alejki.. W gardle stanęła mi wielka gula, oczy zaszły mgłą, miałem nogi jak z waty.. Padłem na kolana, czołem dotykając zimny kamień nagrobka, kładąc przed sobą, wcześniej zakupiony kwiat. Nie kontrolowałem potoku łez, który wydobywał się samoczynnie z moich oczu, nie kontrolowałem szybkiego oddechu, i nie obchodziło mnie to, że ktoś mógł mnie zobaczyć i uznać za wariata, który prawie leży na ziemi przytulając się do grobu, na którym widniał napis: Frank Anthony Iero ur. 31.10.1981, zm. 31.10.2004. Ironia prawda? Odszedł z tego świata w ten sam dzień, kiedy na niego 'przyszedł'. Kto go znał wiedział, że brunet zawsze powtarzał, że jeśli nadejdzie dla niego moment śmierci, chce aby to było właśnie wtedy, właśnie dzień urodzin. Dziwny pogląd, nikt go jednak nigdy nie kwestionował.
Zacisnąłem mocno
powieki, trzymając w dłoni pomięte zdjęcie, na którym
byliśmy My. Frankie był taki szczęśliwy, uśmiechał się, a w
jego czekoladowych tęczówkach tliły się wesołe iskierki.
Takiego go uwielbiałem, jednak zapamiętać przyszło mi.. zupełnie
coś innego. Codziennie przed oczami miałem jego bladą, smutną,
wykrzywioną w grymasie bólu twarz, ze skroni, po policzku
spływała strużka jeszcze ciepłej krwi. Jego zawsze wesoły wzrok,
był pusty, ciało zimne.. Siedział oparty pod ścianą, w dłoni,
która opadła na ziemię i znajdowała się blisko jego uda,
spoczywała broń.. Narzędzie zbrodni, narzędzie, którym
odebrał sobie życie.. Ten widok, wrył mi się w psychikę..
Tamtego dnia, kiedy i szukałem Franka, bo przecież miał być
świadkiem na moim ślubie, a spóźniał się i usłyszałem
strzał prowadzony przez intuicję, znalazłem się pod drzwiami
garderoby młodszego przyjaciela, potraktowałem je mocnym kopnięciem
aby wejść do środka i kiedy go tam zobaczyłem.. Mój mały
Frankie.. Frank Anthony Iero, gitarzysta mojego zespołu, przyjaciel,
czy kim on dla mnie był.. popełnił samobójstwo.. Siedział
tam nieruchowo, nie oddychając. Nie płakałem. Łzy napływały mi
do oczu, ale nie zdołały pokonać bariery i nie wypłynęły,
poczułem jednak silny ucisk na sercu. Jakby rozpadało się na
maleńkie kawałeczki, jakby ktoś wbijał w nie szpilki z szyderczym
uśmiechem. Dopadłem do niego, biorąc jego bezwiedne ciało w swoje
ramiona i mocno do siebie przytulając, potrząsałem nim mając
nadzieję, że się ocknie.. że to tylko głupi żart, że się
wymalował, udaje martwego, i że zaraz odepchnie mnie od siebie i
zacznie się śmiać z mojej naiwności.. Stało się inaczej, żadnej
reakcji, żadnego bodźca. Naprawdę, nie żył. Wpatrywałem się
tępo w jego twarz, głaszcząc go po policzku, kiedy usłyszałem
krzyki: „Tutaj!” i do pokoju wbiegł Mikey, Ray i Lindsey.. Miała
już na sobie sukienkę, wbrew pozorom, jak przystało nie była
biała, ale czarna z czerwonymi dodatkami. Nie patrzyłem na nich,
nie wiedząc kiedy szloch ogarnął moje ciało i nie pozwolił mi
racjonalnie myśleć, ale wiedziałem, że są zdziwieni, zszokowani
może i smutni. Mężczyźni szepcząc coś o telefonie, policji,
wyszli, a kobieta podeszła do mnie, kucając przede mną,
trzymającym ciało Franka, i kładąc mi dłonie na ramiona. Nie
odezwała się bo znała mnie i wiedziała kiedy powinna, a kiedy nie
coś mówić. Chciała mnie przytulić ale gwałtownie się
odsunąłem ciągnąc za sobą ciało bruneta. „Zostaw mnie”
wysyczałem przez zęby, posyłając jej posępne spojrzenie. Wiem,
że nie powinienem, wiem, że to miał być dzień, w którym
mieliśmy się pobrać, założyć rodzinę i już zawsze być razem.
Ale, kiedy zalazłem Franka.. zrozumiałem, że nie tego w życiu
chciałem. Owszem kochałem Lindsey, pragnąłem jej, pociągała
mnie jak żadna kobieta, ale to ktoś.. zupełnie inny zajmował
najwięcej miejsca w moim sercu i umyśle.. Tym kimś był mój
przyjaciel, martwy przyjaciel.. Właściwie, nie mogę go tak nazywać
bo znaczył dla mnie o wiele więcej. Kochałem go, nie tylko jak
brata.. Od dawna przeczuwałem też, co brązowooki czuł do mnie,
nie chciał się przyznać i nie dawał mi tego do zrozumienia, ale
moja artystyczna dusza sama to dostrzegła.. Upewniłem się, kiedy
zalazłem u niego w domu tekst piosenki, który mówił o
nas.. o naszych relacjach, o tym jaki byłem mu bliski. Ale nic z tym
faktem nie zrobiłem! Wmawiałem sobie, że to tylko znajomość,
przyjaźń, że to nic więcej, przecież nie mogę kochać
mężczyzny! Nie byłem homoseksualny. Prawda, ponosiło nas, na
scenie, kiedy się całowaliśmy i kolokwialnie mówiąc
macaliśmy, i nie tylko tam.. Ha, na przykład ta pamiętna impreza,
gdy wylądowaliśmy zamknięci w jednym z pokoi w mieszkaniu naszego
wspólnego znajomego, i się ze sobą przespaliśmy.. Ale
zgoniliśmy to na alkohol, i przecież mieliśmy pewien układ.
Wszystko co miało miejsce na koncertach było właśnie jego
częścią, robiliśmy to pod publikę. Tylko, gdzie ja miałem oczy!
Dlaczego rozkochałem go w sobie, dlaczego pozwoliłem sobie na
uczucie do niego. Kiedy to się stało, w którym momencie?!
Teraz było już za późno na wszystko, nawet na przemyślenia
i jakiekolwiek wyjaśnienia. Policjanci siłą odciągnęli mnie od
ciała młodego mężczyzny, a lekarz wcisnął mi jakieś środki
uspokajające. Stojąc jak otępiały wpatrywałem się jak wynoszą
jego ciało, a ja nic nie mogłem zrobić, nic! Miałem ochotę
zrobić to samo, zabić się, aby jeszcze raz móc się z nim
spotkać, aby nasze dusze mogły się spotkać, abym mógł się
z nim pożegnać.. Zacząłem wrzeszczeć, kiedy ktoś mnie do siebie
przytulił, i nie były to przyjemnie ciepłe dłonie niższego ode
mnie chłopaka, te były delikatniejsze.. Kobiece, Lindsey. Próbowała
nadążyć z wycieraniem moich policzków przemoczonych od łez,
co było syzyfową pracą. „Z-z-ostaw”. Ciężko mi było nabrać
powietrza, co dopiero coś powiedzieć. Nie chciałem aby była obok
mnie, aby mnie dotykała, nie chciałem widzieć nikogo. Wyrwałem
się z jej objęć i wtedy na czarnej komodzie stojącej pod jedną
ze ścian, dostrzegłem białą kopertę, na której widniał
wykonany piórem napis, a raczej imię: Gerard. Poczułem
jakiś dziwny impuls.. szczęścia? Jak można mówić o
szczęściu w takiej chwili, kiedy moje serce i dusza przepełnione
były smutkiem, żalem i bólem. Podszedłem do tamtego miejsca
biorąc papierową rzecz w dłonie, chwilę się jej przyglądałem,
po czym przystawiłem ją sobie do nosa. Nawet kartka papieru
pachniała brunetem, jego ulubionymi perfumami. Kobieta, która
wpatrywała się we mnie jak w wariata, nie odzywała się, nie
próbowała nawet podchodzić, ale nie wyszła, stała w
poprzednim miejscu nie rozumiejąc co się ze mną działo.
Trochę nie pewnie,
rozdarłem białą kopertę i wyjąłem z niej kartkę papieru.
Oddychałem ciężko, a ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania. Tam
były zapisane ostatnie słowa, ostanie przemyślenia Franka. W końcu
się zdecydowałem, rozłożyłem złożony papier i cichym
półszeptem, przeczytałem słowa, które zagnieżdżały
się w mojej głowie.
Drogi Gee,
Przepraszam, dłużej
tak nie mogłem. Widziałem jaki jesteś szczęśliwy z Lindsey i
cieszysz się, że się pobieracie. Widziałem, że liczy się tylko
Ona, że Ona jest najważniejsza. Nie miałeś czasu dla mnie,
swojego przyjaciela.. To zabawne, ale wiesz? Ty byłeś dla mnie nie
tylko nim. Byłeś moją nadzieją, moim światłem. Moją miłością.
Przy Tobie czułem się radosnym człowiekiem i chciało mi się żyć.
Jednak.. to miało się skończyć, dzisiaj. Miałeś na zawsze o
mnie zapomnieć, odepchnąć i wyrzucić ze swojego świata. Teraz
kiedy to czytasz, pewnie już po wszystkim. Zacząłeś nowy etap w
swoim życiu, w którym nie ma miejsca dla kogoś takiego jak
ja. Dla zwykłego dwudziestotrzyletniego bruneta, chłopaka, który
nie potrafił poradzić sobie w tym przerażającym świecie i co
rusz wpadał w kłopoty, dla Franka Iero. Przepraszam, za wszystkie
złe słowa, które wypowiedziałem kierując je do Twojej
osoby, przepraszam, że musiałeś niańczyć taka sierotę jak ja.
Ale też dziękuje Ci za to co dla mnie robiłeś. Te kilka lat
naszej znajomości były dla mnie najlepszym okresem w moim marnym
życiu. Zawsze będę Cię kochał, i będę nad Tobą czuwał, aby
nie przytrafiło Ci się nic złego, tak jak Ty czuwałeś nade mną.
Na zawsze Twój, Frank.
„Ty frajerze! Nawet nie
wiesz jak mnie zraniłeś, nie wiesz jak boli mnie Twoje odejście.
Nie wiesz jak bardzo Cię potrzebuję, i zawsze potrzebowałem.
Odszedłeś.. Zostawiłeś mnie.. Nienawidzę Cię za to!”
Krzyczałem, zaciskając w dłoni list od chłopaka, chcąc wyrzucić
z siebie wszystko co złe, co bolesne. Najgorsze, że nic nie miało
mi pomóc, nic nie zdołało podnieść mnie na nogi. Moje
życie już nigdy nie miało być takie samo. Nie byłem nawet w
stanie złożyć zeznań, gdy policjanci wypytywali mnie jak go
znalazłem, czy wiem, czemu to zrobił, bla, bla, bla.. Czułem się
winny. Te cholerne wyrzuty sumienia! Wiedziałem, że to moja wina.
Gdybym szybciej zrozumiał i odczytał jego znaki, gdybym odwzajemnił
jego uczucia do niczego by nie doszło! I kto wie, może bylibyśmy
razem, prowadząc pełne wrażeń życie.. Po pogrzebie, chłopaka
zostawiłem swoja narzeczoną, odizolowałem się od świata,
zawiesiłem działalność zespołu, nawet z bratem nie utrzymywałem
kontaktu dobijając się wspomnieniami. Na udręczaniu się, wbijaniu
sobie noża w plecy, gdybaniu co by było jakbym postąpił inaczej,
na całodniowym płaczu, przytulaniu się do rzeczy Franka, oglądania
naszych wspólnych zdjęć minął cały rok..
-Gee! Gee, do cholery,
wstawaj!
Usłyszałem docierające
do moich uszu krzyki, znałem ten głos, bardzo dobrze. W pierwszej
chwili, jednak nie potrafiłem go zidentyfikować.
-Podnieś się, głupku!
Dopiero kiedy silne
dłonie mężczyzny złapały mnie w pasie i podniosły znad grobu,
sadzając na małej ławeczce, dostrzegłem, że był to mój
brat. Przyglądałem mu się zaczerwienionymi i podpuchniętymi od
płaczu oczyma. Ile minęło czasu? Ile czasu, łkając leżałem na
chłodnym kamieniu pogrążając się w minionych wydarzeniach?
-Nie możesz ciągle tego
rozpamiętywać, Frank by tego nie chciał. Chciał abyś był
szczęśliwy i nie zamartwiał się tak.
-Nic nie wiesz! Nie wiesz
czego chciałby Frank! Nie znałeś go tak dobrze jak ja.. Nie wiesz
jaki to ból, gdy tracisz Ukochaną osobę, kiedy ona zabija
się z Twojego powodu, więc nie pierdol co mogę, a czego nie!
Wrzasnąłem na jednym
wdechu, i zacisnąłem dłonie w pieści, starałem się opanować bo
w przeciwnym wypadku uderzył bym go, pobił bym brata, bo chciał mi
pomóc. Nic nie mógł wiedzieć, i nie miał prawa.
Niczego nie rozumiał. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na wygrawerowane
litery, na długą czerwoną różę i na zdjęcie, które
tam zostawiłem po czym specjalnie z całej siły uderzając
ramieniem o ramię Mikey'a pogrążając się w melancholii, ze
spuszczoną głową wróciłem tam skąd przyszedłem. Do mojej
maleńkiej sypialni, do kartek papieru, ołówka, gitary i
wspomnień bruneta, o pięknych czekoladowych oczach, szczerym i
szerokim uśmiechu, do melodyjnego śmiechu i ciepłego uścisku,
który wyobrażałem sobie, za każdy razem, gdy zasypiałem
wtulony w koc, pod którym leżał Frank, tej nocy kiedy
przemaszerowaliśmy w deszczu całe miasto, aby kupić jego ulubione
żelki, po czym wrócić i przegadać kilkanaście godzin.
Miało mi pozostać tylko
to? Głupi koc? nawyk zaparzania nie jednej, ale dwóch kaw?
Przeczuwałem, że ten ból nie miał się nigdy skończyć,
ale jeśli tylko właśnie ten ból miał mi pozwolić być
blisko bruneta, zgadzałem się na niego. Postanowiłem że będę go
codziennie „odwiedzał” i rozmawiał z nim, a raczej mówił
do niego.. Jakkolwiek to brzmiało. Że będę cieszył się na myśl
wspólnie spędzonych w przeszłości chwil, a nie wylewał
tony łez, bo z tym Mikey miał rację, Frank nie chciałby widzieć
mnie przygnębionego. Tak jak, uwielbiałem, gdy młody chłopak był
w dobrym nastroju.
Razem ze śmiercią Iero,
odeszła też moja dusza, i stwierdziłem, że nie umiem już kochać,
i nie zdołam pokochać nikogo innego, dlatego postanowiłem, że
pozostanę wierny tylko mojemu brunetowi i z nikim się nie zwiążę.
„Na zawsze Twój,
Gerard.” Szepnąłem pod nosem
i uniosłem kąciki w delikatnym ledwo widocznym uśmiechu, kiedy
zdałem sobie sprawę, że podobnie brzmiały ostatnie słowa mojego
Ukochanego.
~~
Coś innego :) Zamiast zrobić zadanie domowe, albo się pouczyć natchnęło mnie do napisania czegoś. Początkowo miałam ochotę na wieeeeelki dramat, ale brakowało mi pomysłu.
Wyszło co wyszło. Frerardzik :P Taka nam miniaturka, nie Marsowa! oO Nie związana z moim głównym opowiadaniem. Udostępniłam aby poznać Wasze zdanie na temat tego oto tworu.
Bless ya!
~~
Coś innego :) Zamiast zrobić zadanie domowe, albo się pouczyć natchnęło mnie do napisania czegoś. Początkowo miałam ochotę na wieeeeelki dramat, ale brakowało mi pomysłu.
Wyszło co wyszło. Frerardzik :P Taka nam miniaturka, nie Marsowa! oO Nie związana z moim głównym opowiadaniem. Udostępniłam aby poznać Wasze zdanie na temat tego oto tworu.
Bless ya!