czwartek, 26 grudnia 2013

#16

     Ciemno. Głucho. Kolejny koszmar wyrwał mnie z lekkiego snu. Budziłam się z niemym krzykiem zalana potem rozglądając dookoła. Próbując dostrzec coś, co mnie uratuje. Ale była tylko pustka. Ogromny, ciemny magazyn i ja przykuta łańcuchem. Nie miałam siły praktycznie na nic. Na łzy. Nie płakałam, one same leciały mi po twarzy gdy odczuwałam strach, bezsilność, gdy traciłam zmysły. Leciały cały czas i zasychały wraz z krzykiem Daniela: „Nie rycz, mała zdziro”.
Mężczyzna był agresywny. Nie wiem ile czasu tu spędziłam, ale początkowo nie przychodził, nie było go, byłam nie tyle w pełni spokojna co na pewno spokojniejsza. A teraz? Może nie pojawiał się tak często ale jego zachowanie było inne. Wyraz twarzy przerażający. Wyglądał na zamyślonego, jakby coś planował. Patrzył na mnie, jego oczy ciemniały, denerwował się. Nadal odczuwam skutki jego ostatniego ataku złości. Nie wykonałam jego polecenia, nie spojrzałam na niego i wtedy.. Wtedy otrzymałam mocne kopnięcie prosto w żebra. Każdy najmniejszy oddech mi o tym przypominał, każda łza nie dawała zapomnieć. W głowie rodziło się jedno pytanie: „dlaczego?”. Dlaczego ja? Co ja takiego zrobiłam? Co takiego miałam, czego inni nie posiadali? Czy to się skończy? Jeśli tak, to w jaki sposób? Ktoś mnie uratuje, albo będę tu tak długo, aż całkiem stracę siły, usnę i już się nie obudzę? A może Daniel, może to on zakończy mój żywot?
Wytężam słuch, silnik samochodu, kroki, mocne szarpnięcie drzwi. Zwijam się ponownie w kłębek jak najbliżej ściany i nasłuchuję, co stanie się dalej..
-Jak się spało, piękności? – Czyli to już ranek? Początek kolejnego dnia z mojego życiorysu, który spędzam w niepewności o własne życie. Spojrzałam na mężczyznę pozostawiając jego pytanie bez odpowiedzi. Wiedziałam jak może się to skończyć, ale czułam do niego jedynie obrzydzenie i złość, nie byłam w stanie z nim rozmawiać, więcej go znosić. – Rozumiem, czyli tak się bawimy. Wiesz, ten Twój kochaś i jego koledzy z policji są na moim tropie. Nie zdają sobie sprawy z kim zadzierają i jak może się to skończyć. Dla Ciebie, albo dla jednego z nich. Ale nie martw się. Załatwiam ostatnie rzeczy i za dwa dni wyruszamy. Tam gdzie Cię zabiorę, nikt nas nie znajdzie. Będziesz moja, tylko moja. Zrozumiałaś? – Załkałam cicho, to jedyne co mogłam zrobić. Nie dotarły do mnie jego słowa o policji, tylko o tym, że chce mnie gdzieś wywieść. – Teraz nie mam czasu, ale jak wrócę nauczę się jak się odpowiada na pytania, dziecinko.
Daniel odwrócił się na pięcie i nie opuścił magazynu, tylko zamknął się za małymi niebieskimi drzwiami. Nie wiem co się za nimi znajdowało, ale jak już tam wchodził siedział kilka godzin w ciszy. Znowu zostałam sama. Sama z myślami, które nie dawały mi spokoju. Brutalnie wyjadały ostatnie resztki nadziei. Nadziei na lepsze jutro? Jak to banalnie brzmiało. Lepszego jutra nie ma, i nie będzie. Czy byłam pewna? Z każdą upływającą sekundą stawałam się coraz pewniejsza. Oplatając rękoma kolana i ukrywając w nich głowę, przymknęłam oczy bujając się delikatnie na boki. Naprawdę świrowałam. „Jestem silna. Jestem silna. Jestem silna. Jestem silna.” – powtarzałam jak mantrę, nawet nie wiem po co, chyba z przyzwyczajenia. Kończąc kolejną dziesiątkę wciąż tych samych słów albo popadałam w sen, albo co gorsza miałam omamy, gdyż słyszałam policyjną syrenę. Pokręciłam głową wyrzucając to z siebie, przecież to nie mogło być prawdą, ale dźwięk stawał się coraz bardziej donośny. Otworzyłam oczy. Na środku magazynu stał Daniel, zwrócony był do wyjścia, a w dłoni trzymał… Broń. Słyszałam jego ciężki oddech, a z zewnątrz niewyraźne głosy, komendy, kroki. Nie ruszyłam się nie chcąc wydać najmniejszego dźwięku. On mógł zrobić teraz wszystko. Wpatrywałam się w ogromne drzwi, wypowiadając w duchu słowa modlitwy. A co jeśli ta policja to tylko przypadek? Jeśli nie wiedzą, że tu jestem, jeśli zaraz odjadą? Miałam wrażenie jakby czas się zatrzymał. Byłam ja skulona w kącie, Daniel z bronią, i szmery przed budynkiem. Ale co dalej?! Dalej Daniel przypomniał sobie o moim istnieniu, podszedł szybkim krokiem i ukląkł obok.
- Nie martw się, nic nam nie zrobią. Nie dostaną się do środka. Jesteśmy bezpieczni. Ty i Ja. – Przełknęłam głośno ślinę, jego obłąkany wzrok, tajemniczy głos. I pistolet w dłoni. Spojrzałam na niego i od razu tego pożałowałam. Był jeszcze bliżej. Jego ciężka, chropowata dłoń gładziła mój policzek, a ja byłam sparaliżowana.
Jedno szarpnięcie. Drugie. Kolejne. „Leto odsuń się od tych drzwi! Do samochodu!”. Jared? Jared tam był? Próbowałam się ruszyć, krzyknąć, ale ogromna gula w gardle i wręcz klejący się do mnie Daniel mi to uniemożliwiali. Nagle mężczyzna zerwał się z miejsca i podbiegł do ogromnych drzwi. Zatrzymał się i sprawdził czy broń jest naładowana. Podtrzymując się ściany udało mi się wstać, ale metalowa bransoleta i brak sił z powrotem ściągnęły mnie na dół. Łzy spływały powoli po moich policzkach, a ja czułam coś na wzór radości? Może bardziej nadziei, tej której już nie miałam.
„Daniel, wiemy, że tam jesteś. Że jest tam Elizabeth. Poddaj się dobrowolnie, albo wejdziemy do środka siłą.” – Rozległ się nieznajomy głos, dodatkowo zniekształcony przez megafon. To się działo naprawdę! Daniel wycelował bronią w górę i strzelił. Pocisk odbił się od stalowego filaru i rozbił szybę w starym oknie. Zapomniałam jak się oddycha. Co on chciał udowodnić? Że zrobi to ze mną? Ze sobą? Wraz z kolejnym strzałem w ‘powietrze’ rozległ się głos policjanta. „Masz ostatnią szansę. Liczę do trzech. Jeśli nie wyjdziesz, my to zrobimy. Poddaj się, a czeka Cię niższa kara”. Daniel odwrócił się z moją stronę. Płakał. Miał zaczerwienione oczy, a po policzkach spływały jak wodospad łzy. Patrzył na mnie i może przez chwilę zrobiło mi się go żal, ale to było tylko złudzenie. Nienawidziłam go. Miałam nadzieję, że dostanie karę na jaką zasłużył. „Wchodzimy panowie!” – komenda, po której nastąpił huk. Drzwi choć wydawały się mocne, wyleciały z zawiasów ‘upadając’. Daniel leżał twarzą do podłogi, a nad nim kucał mężczyzna ubrany na czarno z bronią, drugi wykręcając Danielowi ręce zapinał je w kajdanki. Widziałam wszystko jak przez mgłę. Mdlałam? A może to po prostu nadmiar emocji. Nagle obok mnie znalazł się komisarz.. Jak on się nazywał? Ten sam, co spisywał zeznania po włamaniu do mieszkania. I dwóch sanitariuszy.
-Już po wszystkim. Jest pani bezpieczna. – Kilka słów, które sprawiły, że psychicznie poczułam się lepiej. Jeden z mężczyzn używając wielkich nożyc do metalu, czy co to było zdjął z mojej kostki ciężką bransoletkę. Noga była poraniona i opuchnięta, z kilku miejsc sączyła się krew. Przymknęłam oczy i głęboko westchnęłam. Wysoki brunet chciał mnie podnieść, ale zaprotestowałam.
-Dam radę. – To był raczej cichy szept, tylko na tyle było mnie stać. Mężczyźni pomogli mi wstać i podtrzymując poprowadzili mnie do wyjścia. Stanęłam na świeżym powietrzu i się rozpłakałam. Jestem wolna. Wolna. To koniec tego koszmaru. Ciężko było mi się ruszyć, boląca kostka plus świadomość, że wszystko będzie dobrze.. W jednej chwili znalazłam się w czyichś ramionach. Zdezorientowana próbowałam się wyrwać, nie wiedząc kto to.
-Kochanie to ja. – Jared. Wtuliłam się w niego mocno, łkając w jego koszulkę.
-Jared. – Szepnęłam. Nie chciałam, żeby mnie puszczał. Żeby znikał, odchodził. To jego w tej chwili potrzebowałam najbardziej. Nie liczyło się miejsce, kilkunastu policjantów wkoło, całe to zamieszanie. Byłam tam gdzie czułam się najbardziej bezpieczna – ramiona mojego mężczyzny. Jared podniósł mnie z łatwością i gdzieś zaprowadził.
-Nie. – Wyrzuciłam z siebie, kiedy posadził mnie i się odsunął. Otworzyłam oczy. Siedziałam w karetce, wkoło było pełno specjalistycznej aparatury. Lekarz w niebieskim ubranku, a obok mnie Jared, trzymał mnie za rękę i patrzył na mnie z czułym uśmiechem. Co jeśli to tylko sen? Jeśli za chwilę otworzę oczy i znów będę w tym obskurnym magazynie? Pokręciłam głową, ale z rozmyślań wyrwał mnie głos lekarza. Czyli to jednak rzeczywistość.
-Muszę zbadać panią Elizabeth, mógłby pan wyjść?
-Nie. Proszę, niech Jared zostanie. – Jedyne o czym marzyłam to woda. Lekarz pokręcił głową i po chwili namysłu pozwolił mu zostać, zamykając drzwi pojazdu.
Najpierw przeprowadził ze mną krótki wywiad wypytując czy coś mnie boli, czy mam jakieś dolegliwości, więc opowiedziałam mu o żebrach i pokazałam kostkę. Jak się okazało te pierwsze były tylko zbite, z kostką też nie było najgorzej. Same zadrapania i rany. Oprócz tego ogólne osłabienie organizmu spowodowane brakiem pożywienia, wody i złymi warunkami. Dostałam leki przeciwbólowe, które od razu zaczęły działać i skierowanie do szpitala. Na szczęście udało mi się wybłagać lekarza o pobyt w domu, a do szpitala miałam jechać na dokładniejsze badania. A przede wszystkim miałam dużo odpoczywać.
Od razu po badaniu ‘złapał’ nas Hamilton, ponieważ musiał mnie przesłuchać. Jared zaprotestował tłumacząc, że mężczyzna sam może zobaczyć w jakim jestem stanie, w tej chwili potrzebuje odpoczynku, a zeznania złoże następnego dnia. Komisarz chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Życzył mi szybkiej regeneracji sił i zapewnił, że Daniel nie szybko opuści więzienie, a potem szpital psychiatryczny.

     Po powrocie do domu Jared przygotował mi gorącą kąpiel. Oczywiście cały czas był przy mnie, pilnując aby nic mi się nie stało, gdybym zasłabła. Tak bardzo mi go brakowało. Mogłam się odprężyć mając świadomość, że jestem w naszym domu, przy nim, że nic mi nie będzie. To był zdecydowanie jeden z najszczęśliwszych dni  w moim życiu. Na chwilę udało mi się zapomnieć o Danielu i tym co przeszłam. Po sytej kolacji, Leto zaniósł mnie do sypialni i położył w łóżku otulając grubą kołdrą.
-Nie masz pojęcia jak się o Ciebie martwiłem. To moja wina, wszystko przeze mnie. Przepraszam, Lizzy. Nie darowałbym sobie, gdyby coś Ci się stało.
-Proszę, nie obwiniaj się. To nie Twoja wina. – Przysunęłam się do niego, wtulając w jego ramiona. – Tak bardzo się bałam, że już Cię nie zobaczę. – Samotna łza spłynęła po moim policzku. Naprawdę, to był najgorszy okres w moim życiu. Wiem, że teraz mogłam być spokojna, ale miałam wrażenie, że to nie koniec. Że mimo mojego powrotu do domu, że coś się jeszcze stanie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać na dobre i znalazłam się na kolanach Jareda. Wtulona w jego klatkę piersiową oplatając dłońmi jego szyję. Mężczyzna gładził moje włosy próbując mnie uspokoić. Szeptał, że mnie kocha, ale gdy to nie dawało skutków półszeptem śpiewał kołysanki. Nagle oderwałam się od niego przecierając oczy dłońmi.
-Mike.
-Spokojnie, zadzwoniłem do niego i jutro Cię odwiedzi. Poinformowałem też całą resztę.
-Całą resztę? – Spytałam zaskoczona.
-Tak, Shannona, moją mamę, Megan, Tomo i wszystkich, którzy się o Ciebie martwili. - Pokiwałam ze zrozumieniem głową i delikatnie się uśmiechnęłam. „Wszystkich, którzy się o Ciebie martwili.” – to zdecydowanie podnosiło na duchu. – Potrzebujesz czegoś? Jesteś głodna, a może chcesz wody?
-Dziękuje. Jedyną rzeczą, której teraz potrzebuje jest to – dotknęłam opuszkiem palca usta mężczyzny wpatrując się bez mrugnięcia w niebieskie tęczówki – tutaj – tym samym palcem dotknęłam swoich ust. Widziałam krążący po jego twarzy uśmiech. Nie odpowiedział nic tylko położył mnie delikatnie na moją stronę łóżka i nachylił nade mną jak nad dzieckiem. Widok jego beztroskiej twarzy odebrał mi dech mi z piersi. Miłość? Tęsknota? Przywiązanie? Popadłabym w moje długowieczne rozmyślania gdyby nie szybki całus złożony na moim czole, policzkach i w kącikach ust. To by było na tyle?
-Uważam, że powinna pani odpocząć. Pora spać moja piękna, to był dla nas obojga ciężki czas. – Jared ucałował moje usta przelewając do tego pocałunku niezliczoną dawkę uczucia. Następnie patrzyliśmy się na siebie przez kilka, może kilkanaście minut w całkowitej ciszy. – Nie znikaj więcej. Następnego razu mogę nie przeżyć. – Chciałam coś powiedzieć, ale Leto mi przerwał, zatykając usta palcem. – Śpij. – Szepnął, przykrył mnie kołdrą po samą szyję, a sam wstał idąc w stronę drzwi.
-Zostań.
-Zaraz wrócę.
Pomimo tego, że wiedziałam, że wróci czułam niepokój. Myśl, że coś się może stać nie dawała mi spokoju. Na szczęście Jared tak jak powiedział wrócił, szybciej niż się spodziewałam. Położył się obok mnie i jak tylko poczułam uścisk jego ramion zasnęłam.

   

When I close my eyes
I see you
When I close my eyes
You’re here
In the dead of the night
I feel you
When I open my eyes
You disappear..



~
4 miesiące, tak wiem zawaliłam sprawę. Ten okres był bardzo dziwny. Nic nie obiecuję, życzę miłej lektury.
Pozdrawiam wszystkich, którzy to jeszcze czytają! :)
A. 

czwartek, 29 sierpnia 2013

#15

     Daniel nie wrócił. Odkąd zostawił mnie samą tego wieczora, gdy mnie uderzył nie było go następnego dnia i kolejnego. Bałam się, że wtargnie, kiedy zasnę i mi coś zrobi. Dlatego mój sen był słaby i nie trwały. Budziłam się słysząc najmniejszy szelest czy odgłos. Najczęściej był to szum drzew, które musiały znajdować się na zewnątrz, krople deszczu czy szczury biegające po magazynie. Byłam przemęczona, ale nie czułam głodu. Może przez strach ogarniający umysł i ciało. Na szczęście mężczyzna ostatnim razem zostawił butelkę wody, to był mój jedyny ratunek.
Żeby nie zadręczać się „czarnymi” myślami godzinami nasłuchiwałam czy nie nadjeżdża jakiś samochód, czy ktoś nie dobija się do bramy. Krzyczałam mając nadzieję, że ktoś mnie usłyszy, ale tylko traciłam siły nie uzyskując żadnego odzewu. Starałam się nie płakać, jednak to było silniejsze ode mnie. Po pierwsze obawa, co on ze mną zrobi, czy mnie wypuści, czy ktoś mnie znajdzie.. Myślałam Mike'u, przyjaciołach, a najwięcej o Jaredzie. Widziałam jego reakcje na zdjęcia, włamanie, przecież on teraz pewnie odchodził od zmysłów, próbując zrobić cokolwiek.
Chociaż i tak największa zagadką dla mnie było: po co. Co ja takiego zrobiłam Danielowi, że posunął się do takiego czynu? Zazdrość? Choroba? To drugie było bardzo możliwe bo momentami tak się zachowywał, jakby tracił zmysły. Jego dziwny wzrok, zachowanie. W chwili, kiedy był niepoczytalny mógł zrobić naprawdę wszystko. Nagle chwilę zadumy przerwał mi dźwięk, którego wyczekiwałam. Samochód. Podniosłam się z pozycji leżącej do siedzącej, szczelniej otulając się kocem. Nasłuchiwałam uważnie. Auto zatrzymało się. Przez moment znów panowała przerażająca cisza dopóki nie rozległ się hałas starych, blaszanych drzwi. Ktoś wszedł do środka.
-Ślicznotko, ślicznotko. - Daniel. Mówił tak obleśnym głosem. Patrzyłam w stronę, z której po chwili wyłonił się. Stanął naprzeciwko trzymając w dłoni jakąś torbę. Był ubrany cały na czarno. Po jego twarzy krążył szaleńczy uśmiech, był.. radosny ale i zagubiony. - Tęskniłaś za mną? Bo ja bardzo. - Nie odzywałam się. Tylko patrzyłam. Mierzłam wzrokiem każdy najmniejszy ruch. - Przyniosłem Ci coś do jedzenia, zaniedbałem Cię, wybacz kochanie.
-Wsadź je sobie w tyłek. Nie chce Twojego jedzenia. Wypuść mnie stąd!
-Spokojnie, maleńka! Spokojnie.. - Usiadł na skrzynce jak poprzednim razem, przysunął sobie karton i położył na nim torbę. Wyjął z niej papierowe ręczniki, łyżkę i dwie puszki. Nie miały one etykietek, ale nie wróżyły nic dobrego. Daniel wziął jedną z nich aby ją otworzyć. Zapach jaki się z niej wydobył przyprawiał o mdłości. Mężczyzna trzymając ową rzecz i biorąc do ręki sztućce usiadł obok mnie. Nie miałam jak się odsunąć, siedziałam jak najdalej mogłam, tak, że łańcuch był napięty i wżynał mi się w nogę. - Chodź królewno. - Nabrał na łyżkę brązową papkę z puszki. Wyglądało to na.. nic. Odwróciłam głowę w bok zaciskając usta i kręcąc głową. - Bądź grzeczna, skarbie. No już, dziecinko jedz. - Nalegał, a ja nie reagowałam. Złapał mnie za podbródek ale wyrwałam się. Kolejny uścisk był mocniejszy. Odwrócił moją głowę w swoją stronę wpychając mi łyżkę do ust. Całą jej zawartość wyplułam na niego. - Ty.. ty.. ty suko! - Zamachnął się, jakby chcąc mnie uderzyć, jednak powstrzymał się, odetchnęłam z ulga. Ale na jak długo? Ile to będzie trwało? Jak wiele ma cierpliwości, ile minie do następnego razu, do tego gdy już nie będzie zatrzymywał ręki w locie? - A teraz zjesz ładnie to co dla Ciebie przygotowałem.
-Niczego nie będę jadła. - Szepnęłam wycierając usta w koc. Mogę głodować, nie ma znaczenia ile, ale nie będę jadła tego gówna, którym mnie karmił. Zamyślił się i odstawił jedzenie na bok. Zapatrzona w jego ruchy, nie zauważyłam jak złapał moje dłonie i je związał jakimś sznurkiem wyjętym z kieszeni, szarpałam się, ale był silniejszy. Położył mnie na materacu i na mnie usiadł. Nie miałam z nim żadnych szans. Próbowałam się wyrwać ale to na nic. Przełknęłam głośno ślinę, przymykając oczy.
-Tak ładnie zaraz będziesz przełykać obiad. - Otworzyłam szeroko oczy, słysząc te słowa. Myślałam, że już z tym skończył, tak bardzo się myliłam. Przytrzymując mnie, żebym się nie ruszała jedną dłonią nakładał śmierdzącą papkę i siłą wpychał mi do ust. Starałam się to wypluwać, ale zatykał mi usta i nos, więc jedynym wyjściem było połknąć to coś, cokolwiek to było. - Bardzo ładnie. Jeszcze kilka łyżeczek. - Kilka, które ciągnęło się w nieskończoność. Mężczyzna siedział mi na brzuchu, co dodatkowo źle działało. Miałam zgnieciony żołądek, który przechodził rewolucje po tym śmieciowym jedzeniu. Ledwo co powstrzymywałam się przed wymiotami. Ponownie spróbowałam się wyrwać, podnieść, chociaż go odepchnąć. - Zaraz kończymy perełko. - I po tych słowach 'zjadłam' ostatnią porcję. Daniel zszedł ze mnie, gwałtownie usiadłam ciężko oddychając. Wytarł mi twarz chusteczką i rozwiązał ręce. - Nie trzeba było tak od razu? Przynajmniej zapamiętasz sobie jak się nie robi.
-Naprawdę jesteś psychiczny. W końcu ktoś mnie znajdzie i Cię zamkną.
-Kochanie, niedługo już nas tutaj nie będzie. - Że.. co?! Zrobiłam zdziwioną minę. Co on chce zrobić, gdzie mnie wywieźć?! - Nie patrz tak na mnie słoneczko, nie bój się niczego. Będziesz ze mną szczęśliwa.
-Lecz się psycholu! - Zaczęłam krzyczeć, ale musiałam się uspokoić, gdyż czułam buzowanie w brzuchu. Wystarczyła chwila, abym zwróciła cały 'posiłek' na podłogę obok materaca. Chwilami dusiłam się własnymi wymiocinami, a Daniel stał i się śmiał. Uspokajając odruchy wymiotne złapałam za butelkę, którą schowałam za materacem i duszkiem wypiłam resztę jej zawartości. Woda chociaż odrobinę zneutralizowała smak kwasów żołądkowych w moich ustach.
-Jesteś taka śliczna, gdy się złościsz. Wiesz, mam dla Ciebie niespodziankę. Zobacz co mam. - Rzucił w moją stronę kilkoma zdjęciami. Zamarłam widząc kto na nich był. Jared. Wychodził z komisariatu rozmawiając z policjantami. Mimo że to tylko małe zdjęcie, idealnie widziałam emocje wypisane na jego twarzy. Zmęczenie, strach, złość. - Twój kochaś współpracuje z tymi gnidami.
-Zostaw go w spokoju! Chcesz coś zrobić, zrób mi, zostaw go. - Głos mi się załamywał. Wpatrywałam się w tego przesiąkniętego złem człowieka, zgniatając w dłoni jedno ze zdjęć.
-Zadzwońmy do niego. - Odparł mężczyzna. Ku mojemu zdziwieniu wyjął mój telefon, jednak skorzystał z niego tylko po to aby spisać numer. Po chwili już czekał na połączenie. Wybrał funkcję głośnomówiącą. Rozpłakałam się, słysząc „Tak, słucham?” 'wypływające' ze słuchawki. - Witaj Leto. - Daniel, Ty gnoju! Co zrobiłeś z Elizabeth?! Rozległy się krzyki. - Spokojnie. Nic jej nie jest, prawda kochanie? Czujesz się dobrze?
-Jared! - Chciałam krzyknąć, jednak wyszedł z tego szloch.. Jared zaczął kląć, wypytywać gdzie jestem, grozić policją. Daniel jedynie zaśmiewał się ignorując wszelakie pytania, wyzwiska. Próbowałam coś powiedzieć, krzyknąć, żeby mnie usłyszał, ale w gardle powstała wielka gula, i nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
-Obserwuję Cię, znam każdy Twój krok. Uważaj na siebie i na to co robisz i z kim rozmawiasz. Tu chodzi o życie Twojej, ach wróć, Twojej byłej kobiety. Miłego dnia gwiazdorku. - Słyszałam jeszcze zbulwersowanie Jareda, jego złość, zdenerwowany głos. Daniel rozłączył się po czym od razu wyjął z telefonu kartę łamiąc ją. - Głupiutki jest ten Twój kochaś. Nie wiem co Ty w nim widzisz, słoneczko.
-Jest zdrowy na umyśle (wiem, że to nie idzie w parze z Dziadem, no ale xD) nie tak jak Ty. - Syknęłam zalana łzami. Siedziałam skulona, z zamkniętymi oczyma. W głowie 'siedziały' mi słowa Jareda. Smutek w jego głosie.

~Jared

     Pieprzony idiota! Jedyna moja myśl po telefonie tego dupka. Serce pękało mi od szlochu Lizzy i faktu, że nie mogłem nic z tym zrobić. Znów zastanawiałem się, gdzie ją przetrzymywał, jak traktował. Mówił do niej per 'kochanie'! Z nerwów zrzuciłem ze stołu kubek pełen kawy, przygotowany dla Shannona. Był przy mnie przez te dwa dni. W zasadzie jeździł ode mnie do mamy. Wypytywał czy czegoś się dowiedziałem, jak idą poszukiwania, co mówi policja, jak się trzymam. Po czym jechał do matki, zobaczyć jak ona się czuje. Constance bardzo się tym przejęła. Traktowała Elizabeth jak córkę, do tego fakt, że Daniel był jej sąsiadem i to u niej go spotkaliśmy dobijał ją ostatecznie. Do tego wszystkiego kilkanaście razy dziennie widziałem się z Mike'em, wymienialiśmy się informacjami, albo wymyślaliśmy plany odszukania dziewczyny.
-I jak tam braciszku? - O wilku mowa. Wszedł do kuchni, w momencie, gdy sprzątałem szkło i wylany płyn.
- Kurwa. - Przekląłem, kiedy wbił mi się w dłoń odłamek kubka. Mała ranka, ale sączyły się z niej hektolitry krwi.
-Zostaw to. - Mężczyzna podszedł do mnie i pozbierał odłamki. Pomógł mi wstać i usiąść na krzesełku. Wpatrywałem się w czerwoną ciecz. Zerwałem się nagle z miejsca, gdyż przed oczami ukazała mi się zakrwawiona Elizabeth. Zdecydowanie za mało snu panie Leto. Shannon podskoczył do mnie i ponownie 'posadził' na miejscu.
-Jared, wszystko w porządku? Co się dzieje? Pokaż tą ranę. - Wyjął z szuflady apteczkę, ustawił ja sobie na stole i złapał moją dłoń. Syknąłem, gdy polewał ją wodą utlenioną. - Siedź spokojnie. - Wywróciłem oczami, przecież nie byłem małym dzieckiem, mimo że w tej chwili tak mogłem się zachowywać. Chwilę 'po naciskał' miejsce wokół tego, gdzie wbity był odłamek, tak, że ten 'wypłynął' ze strużką krwi. Przykleił plaster i pogłaskał po głowie śmiejąc się. - Proszę bracie.
-Dzięki. - Popatrzyłem chwilę na swoją dłoń i na bałagan na podłodze. - Gdybyś szukał Twojej kawy to jest tam. - Wskazałem głową na mokrą plamę.
-Dobra stary, kawa nie zając. Zrobię drugą. Ale teraz mi powiedz co się stało? - Więc tak jak chciał opowiedziałem o dziwnym telefonie, o Lizzy, o tym, że czuję się okropnie, że najchętniej zabiłbym tego gnojka bo jest skończonym świrem. A policja? Oni oczywiście nic nie wiedzieli. Zrobili 'wjazd' na mieszkanie Conan'a, jedyne co znaleźli to karton z nieotwartymi lekami psychotropowymi oraz nie zużyte recepty. Żadnego podejrzanego adresu, śladu, czegokolwiek. Obserwowali jego dom, w razie gdyby się tam pojawił, ale do tego nie doszło. Nie miał on tutaj rodziny, w sumie nie miał żadnej. Jego miejsce było w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
-To świr, i tyle.
-Wszystko się ułoży, Jared. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
-Jasne, pojedziesz ze mną do Hamiltona? Chce mu powiedzieć o telefonie.
-Najpierw Ci o czymś powiem. Przed Twoim domem stoją trzy furgonetki z tabloidów, chmara paparazzi i dziennikarzy. A po necie krąży to. - Shannon rzucił na stół wydruki z jakichś stron. Wszędzie duże nagłówki: „Dziewczyna Jareda Leto porwana! Kto za tym stoi? Jak on się czuje?” albo „Co zrobi Jared Leto, gdy znajdzie sprawcę porwania swojej kobiety?”.
-Zabiję kurwy, zabiję!
-Jeszcze tego Ci brakowało, żebyś miał problemy z prawem. Wyjdę i powiem im, że jesteś na komisariacie, wymkniesz się tylnym wyjściem, moje auto stoi za rogiem. A w drodze zadzwonisz do tego komisarza, że spotkacie się na mieście.
-Shannon, nie wiem co bym bez Ciebie zrobił. - Poklepałem brata po ramieniu, nikle się uśmiechając. On jedyny myślał racjonalnie. Bo ja najchętniej wyszedłbym do tych debili i im nawciskał, podeptał te wszystkie kamery i aparaciki. Wszędzie wywęszą sensację. Skąd oni nawet wiedzieli?

Spotkanie z nim minęło tak jak każde inne. Przekazałem mu nowe informacje, on je spisał, wykonał kilka telefonów, znów coś zanotował. Czy on nie robił nic innego? Jedynie obecność Shannona powstrzymywała mnie przed zrobieniem czegoś głupiego czy krzykiem.
-Udało nam się coś ustalić. I myślę, że jesteśmy bliżej niż dalej rozwiązania całej tej sprawy. - W końcu! Pomyślałem i pierwszy raz od kilku dni szczerze się ucieszyłem. Kiwnąłem głową do blondyna, aby mówił dalej. - Kamery z monitoringu zarejestrowały podejrzaną furgonetkę przed komisariatem. Kierowca - mężczyzna co prawda jest niewidoczny bo ma czapkę i okulary, jednak robił on zdjęcia. Mi i panu. Po tablicach udało nam się dojść, że należy ona do Daniela. Byliśmy także u pana Oliviera, czuł się na tyle dobrze, iż rozpoznał to auto. Zdjęcia, numery tablic i nakazy aresztowania zostały rozesłane już do oddziałów w całym mieście i stanie. Teraz nam nie ucieknie.
-Brawo. Naprawdę się cieszę. Tylko nie schrzańcie tego. Co z nim będzie jak go złapiecie?
-Zostanie poddany badaniom, ponieważ leki i recepty, które znaleźliśmy nie są bezpodstawne. No a potem proces. Zostanie oskarżony o porwanie, przetrzymywanie osoby oraz próby uszkodzenia zdrowia, jeśli nie atak na czyjeś życie.
-Niech zgnije w pierdlu.
-Tak szybko nie wyjdzie. Posiedzi sporo latek, do tego leczenie zamknięte. Nie ma się pan o co martwić.
-Łatwo panu mówić, panu dziewczyny nie porwano! - Znów się zirytowałem, ale to tylko chwilowe. Wypiłem wodę, myśląc o słowach funkcjonariusza. - Przepraszam, nerwy. Jak będziecie na jego śladzie, dajcie mi znać.
-Oczywiście. Do widzenia.
Pożegnaliśmy się z mężczyzną, jednak opuszczenie lokalu nie było takie proste. Ktoś musiał za nami jechać, gdyż na zewnątrz zderzyłem się z fotografem i dwójką reporterów. Wiedząc, że to nic nie da, pokazałem im środkowy palec i przecisnąłem się, nie zwracając uwagi na ich zaczepki i krzyki.
Podjeżdżając pod firmę młodego Kaysona, brata Lizzy czułem, że stanie się coś nieprzyjemnego. Jak się okazało moje przypuszczenia były słuszne. U chłopaka siedział, jego ojciec. Gregory. Widocznie przyleciał z Anglii, gdy dowiedział się, o porwaniu córki. Grzecznie się przywitałem, ale nie otrzymałem tego w zamian. Zamiast tego mężczyzna wyżywał się na mnie, krzycząc, że zawsze wiedział, że nie jestem dla 'jego małej córeczki' odpowiednim partnerem, że jestem za stary i za głupi. Że czuł, że ją skrzywdzę, wcześniej czy później. Nie docierało do niego, że Elizaneth jest dorosła, że jest przy mnie szczęśliwa. Nawet nie dał sobie powiedzieć tego, że policja już jest na tropie sprawcy. Gdyby nie Mike przysięgam, że doszłoby do jakiegoś rękoczynu. Nigdy się nią nie interesował, nigdy. Zawsze był zapatrzony w siebie i swoją pracę. Gdy miała wypadek, jakiekolwiek problemy nie było go, a teraz wielki tatuś? Który zarzucał mi, że źle się nią opiekowałem. Nie mogłem zamknąć jej w domu i nie wypuszczać, bo i tak zrobiłaby co by chciała. Nie moją winą było, że jakiś chory człowiek umyślił ją sobie jako zdobycz. Poza tym nie potrzebowałem jego pieniędzy, detektywów ściąganych z całego świata. Miałem głowę na karku i sobie radziłem. To ja, nie on, nie ojciec, który powinien być najbliżej, załatwiałem sprawy z policją, bo kochałem ją równie mocno jak on, jeśli nie bardziej. Więc niech mnie nie poucza co mam robić, a czego nie. Wręcz gotowałem się ze zdenerwowania na tego mężczyznę, a telefon od Hamiltona był pretekstem do opuszczenia tego miejsca.
  
~
Za bardzo Was rozpieszczam, dwa rozdziały w tak krótkim czasie :P Nie no, śmiecham się. Spięłam poślady i napisałam coś jeszcze przed zakończeniem wakacji. Bo wiecie maturka i te sprawy, mniej czasu na pisanie. Będę się starać! Obiecuję, że będę się starała pisać i dodawać jak najszybciej, gdyż mam dla Was coś specjalnego :)
Pozdrawiam tych, którzy ze mną wytrzymują, a raczej wytrzymują moje długie przerwy i nadal czytają to opowiadanie, oraz nowych 'czytaczy' :* 
Alka.

P.S. CZYTASZ = KOMENTUJESZ 




wtorek, 27 sierpnia 2013

#14

     Z Olivierem spędzałam dużo czasu. Okazał się bardzo przyjaznym człowiekiem. Skończył uniwersytet na kierunku filologia bałkańska, a pracę jako ochroniarz zaczął dzięki bratu. Był gadatliwy i pomocny. Delikatnie irytowało mnie, że nie mogłam jeździć czy wychodzić sama, ale zawsze mógł trafić się ktoś gorszy, prawda? I wtedy dopiero mogłabym narzekać.
Byłam umówiona z Jaredem w jednej z małych restauracji na obrzeżach miasta, a później mieliśmy pojechać do Tomo i Vicky, którzy zapraszali nas do siebie od kilku tygodni. I tak już byłam spóźniona bo złapał nas korek. W centrum był wypadek i główna droga była zablokowana. Musieliśmy zawrócić, a w gruncie rzeczy krążyliśmy po mieście, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie. Ollie znał skrót, ale to chyba nie był dobry pomysł. To było totalne pustkowie, wkoło same drzewa, i dziury na drodze. Nagle poczułam lekki wstrząs, a chłopak zatrzymał samochód. Modliłam się w duchu, aby to nie było to o czym myślałam.
-Złapaliśmy gumę.- Mruknął brunet i widocznie zdenerwowany wyszedł z auta. Zrobiłam to samo i obeszłam pojazd aby zobaczyć ta felerną oponę. Pięknie! - Masz zapasową w bagażniku?
-Nie mam w zwyczaju wozić zapasowych opon, nigdy nawet o tym nie pomyślałam.- Pokręciłam głową i wyjęłam telefon, aby zadzwonić po jakąś pomoc.
-Lepiej zadzwoń do Jareda, żeby się nie denerwował, a ja to załatwię. - Uśmiechnęłam się w jego kierunku i odeszłam kawałek, wybierając numer Leto. Odebrał za drugim razem. Wytłumaczyłam mu sytuację i powiedziałam, że przyjadę jak najszybciej, ale on stwierdził, że sam po mnie przyjedzie, a Olivier zajmie się samochodem. Oczywiście chwilę się z nim posprzeczałam, ale przerwał nam dźwięk nadjeżdżającego auta. Kazałam mu zaczekać i odwróciłam się z jednej strony zdziwiona, że pomoc przyjechała tak szybko, a z drugiej po prostu zadowolona z tego faktu. Auto jechało z zawrotną prędkością wprost na Oliviera, krzyknęłam, żeby uważał, ponieważ stał tyłem, jednak w tym samym momencie kierowca wjechał w mężczyznę, który z hukiem podleciał i upadł na ziemie. Rzuciłam telefon, w którym słyszałam krzyki Jareda dopytującego co się dzieje i pobiegłam w stronę ciała. Byłam zdenerwowana i przestraszona. To nie wyglądało jak na przypadkowy wypadek, tylko zamierzony czyn. Samochód, a prawdę mówiąc furgonetka zatrzymała się kawałek dalej. Byłam zbyt zajęta sprawdzaniem stanu Olliego, że z nerwów nie zauważyłam, jak kierowca pojazdu idzie w moją stronę, rozmawiając przez mój telefon. Trzęsły mi się ręce, oczy zaszły mgłą. Chłopak nie reagował, miał dużą ranę głowy z której sączyła się krew. Poczułam jak ktoś złapał mnie za ramie i odskoczyłam na bok, gdy odwróciłam głowę zamarłam. To był.. Daniel. Stał nade mną z szyderczym uśmiechem.

Nie martw się o nią, jest w dobrych rękach” - to ostatnie słowa, które usłyszałam zanim zemdlałam? Jedyne co pamiętam to swój krzyk i szarpaninę. Mężczyzna trzymał mnie, a ja próbowałam się wyrwać. Następnie przyłożył mi do ust strasznie śmierdzący materiał i 'odpłynęłam'. Nie wiem po jakim czasie się ocknęłam. I nie mam pojęcia gdzie jestem. Strasznie bolała mnie głowa. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po owym miejscu. Było ciemno, jedynie przez wybite dziury w ogromnych oknach wpadały pojedyncze promienie słońca. Pomieszczenie było duże, nawet bardzo i przypominało magazyn. Po kątach walały się części regałów, bądź one same, narzędzia, deski, kartony. W niektórych miejscach stały kolumny podtrzymujące strop. Słyszałam szybkie bicie swojego serca i ciężki oddech. Wstałam i zaczęłam nerwowo rozglądać się chcąc zauważyć kogoś albo jakieś wyjście, nie chciałam być tam ani minuty dłużej. Coś jednak uniemożliwiło mi swobodne ruchy. Przy lewej kostce miałam coś ciężkiego. Była to szeroka na około 6 centymetrów 'bransoleta', do której przyczepiony był łańcuch. Nie był on długi, szarpnęłam nogą myśląc, że może nie jest on zamocowany do żadnego przedmiotu czy elementu konstrukcyjnego. Upadłam i jęknęłam z bólu. Dopiero wtedy zauważyłam w podłodze hak, z którym połączony był mój „łańcuszek”. Z bezradności i niewiedzy rozpłakałam się. Usiadłam skulona w kącie, obejmując kolana ramionami i przymykając oczy. Przypomniałam sobie samochód, Oliviera leżącego w kałuży krwi. Daniela.. Czy to on był tym, który mnie śledził? Który włamał się do mieszkania? Podesłał zdjęcia? Czy to on? Ale po co? „Nie martw się o nią, jest w dobrych rękach” czy on chciał mi coś zrobić? Pomyślałam o Jardzie. Wnioskuję, że Daniel rozmawiał właśnie z nim, więc wiedział, że coś mi się stało.. Poznał go po głosie? A może zaraz zjawi się tutaj i mnie zabierze? Poinformował policję? Naraz skłębiło się w myślach milion pytań, na które nie miałam odpowiedzi. Tego było za dużo. Schowałam głowę w kolana mocno zaciskając oczy jakbym chciała po ich otwarciu znaleźć się w bezpiecznym miejscu, z Jaredem, Mike'em, z bliskimi. Łzy płynęły powoli po moich policzkach, już ich nie czułam, bo ogarnął mnie strach.


Jared~

     Nie zwracając uwagi na krzyki policjantów i funkcjonariuszy próbujących mnie zatrzymać kierowałem się prosto do gabinetu komisarza Hamiltona. Wpadłem tam jak oparzony, mężczyzna przeglądał jakieś papiery i aż wstał z krzesła widząc mnie.
-Co pan tutaj robi?! - Powiedział podniesionym głosem. No tak, rzadko wpada ktoś do niego robiąc przy tym tyle hałasu.
-Elizabeth została porwana. - Moje zdenerwowanie dało się wyczuć w każdym najmniejszym słowie czy oddechu. Miałem ochotę coś rozwalić, byle by tylko jak najszybciej odnaleźć moją kobietę.
-Niech się pan uspokoi i usiądzie. - Mężczyzna, wskazał dłonią krzesło naprzeciw swojego biurka, gdy pokręciłem przecząco głową posłał mi długie spojrzenie. Usiadłem więc jak mi kazał nie mogąc zrozumieć jego spokoju. - Teraz proszę mi o wszystkim opowiedzieć. - Ominąłem wstęp o naszym umówionym spotkaniu i przeszedłem od razu do szczegółów. Dokładnie z każdą najmniejszą informacją, którą udało mi się zapamiętać opowiadałem. Policjant przerwał mi mówiąc, że dostali jeden telefon o wypadku, jakiś rowerzysta znalazł ciało mężczyzny obok samochodu ale nie było nikogo innego. Ofiarą był Olivier Stone, leży w ciężkim stanie w szpitalu. Przejąłem się tym, w końcu to ja go zatrudniłem i naraziłem na to, ale teraz najważniejsza była Elizabeth. W końcu dotarłem do końca, czyli rozmowy z tym chorym człowiekiem. Jedyne co mi powiedział to, że jej nie skrzywdzi, bo nie tego chce, teraz on będzie jej księciem z bajki i nie mam jej szukać. Oczywiście poznałem po głosie tego dupka. Od początku coś mi w nim nie pasowało, a moja matka była zapatrzona w niego jak w obrazek!
-Mówi pan, że jak on się nazywa?
-Daniel Conan. Wiem nawet gdzie mieszka, może od razu tam pojedziecie, co?
-Najpierw muszę spisać protokół przestępstwa. Następnie moi ludzie sprawdzą czy widnieje on w naszej bazie danych, dopiero później uzyskując nakaz od przełożonego możemy go zatrzymać bądź aresztować.
-Przecież to będzie trwało wieki! Jeden człowiek leży w szpitalu walcząc o życie, tutaj chodzi o życie kobiety, a wy się bawicie w takie podchody?! - To była chyba jakaś kpina. Nie wiadomo co ten świr mógł zrobić Elizabeth, jak ją traktował, gdzie przetrzymywał, a ten mundurowy najlepiej rozsiadł by się z laptopem na kolanach i postukał w klawisze!
-Proszę się uspokoić! Ja nic nie mogę zrobić szybciej, nie do mnie te pretensje. - Wywróciłem oczami powstrzymując się od puszczenia niezłej wiązanki w jego stronę. W tym czasie wykonał krótki telefon, a po chwili w biurze pojawił się inny mężczyzna. Hamilton kazał sprawdzić mu czy Daniel był notowany, a może jest poszukiwany. - Wie pan coś więcej o tym mężczyźnie?
-Nie, tylko tyle, że jest sąsiadem mojej matki, i od początku dziwnie się zachowywał.
-Co to znaczy?
-Przystawiał się do Elizabeth, zadawał dziwne pytania, patrzył tym swoim mętnym wzrokiem jak na zabawkę.
-Rozumiem. Na tę chwilę odeślę pana do domu i skontaktujemy się wieczorem. Proszę nie robić nic na własną rękę bo to tylko może pogorszyć sprawę. - Zaśmiałem się w duchu. Pogorszyć sprawę? Pogorszyć sprawę może jedynie ich ociąganie się, a nie moja własna ingerencja. To chyba było normalne, że chciałem znaleźć kobietę, którą kochałem tak?
Rzuciłem do mężczyzny krótkie „do widzenia” i wyszedłem. Byłem wściekły i wystraszony. Dopiero w takich chwilach jak ta uświadamiałem sobie ile mogłem stracić. Ile Elizabeth dla mnie znaczyła. Wcześniejsze związki tak naprawdę nie miały znaczenia, młodzieńcze miłości, źle podjęte decyzje albo przelotne romanse. Ona zmieniała moje życie każdego dnia, nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogło by jej nie być. Gdy znalazłem się przy samochodzie wziąłem kilka głębszych oddechów. Chciałem jechać do Oliviera, ale było coś ważniejszego. Jak nie oni to ja odwiedzę Daniela w mieszkaniu. Po dotarciu na miejsce nie zwracałem uwagi jak paruje, pobiegłem do drzwi i zacząłem w nie walić. Nie pukałem, waliłem pięściami i kopałem krzycząc, że ma i otworzyć bo wyważę drzwi. Żadnej reakcji. Ze środka nie dochodziły żadne odgłosy, więc nawet nie miałem pewności czy ktoś tam jest.
-Jared? Co ty wyprawiasz? - Usłyszałem głos matki i odwróciłem się w stronę, z której on dochodził. Kobieta stała przed swoim domem, a za nią Shannon z zakupami. Obydwoje przyglądali mi się ze zdziwieniem. Naprawdę uroczy widoczek.
-Gdzie on jest? Tak się z nim przyjaźnisz to powinnaś wiedzieć!
-Uspokój się! - Odezwał się mój brat stając w obronie matki. Nie powinienem jej o nic oskarżać, ale przecież gdyby nie ona i jej głupi sąsiad teraz Elizabeth byłaby ze mną!
-Daniel wyjechał na jakiś czas. Mówił, że ma chorą matkę. - Prychnąłem kopiąc małe, dopiero co rosnące drzewko tak, że się złamało. On był psychiczny!
-A nie powiedział Ci, że chce porwać Lizzy? - Głos mi się załamywał. Nie pamiętam kiedy byłem tak nerwowy.
-Co, ty opowiadasz? On? On by muchy nie skrzywdził!
-I ty mu wierzysz! Nie znasz swojego kochanego Danielka tak dobrze!
-Jared, może wejdźmy do środka i nam wszystko opowiesz? - Shannon jako jedyny zachowywał spokój. Ja aż podskakiwałem, a matka stała osłupiała nadal nie chcąc mi uwierzyć. No tak, bo lepiej zaufać obcemu człowiekowi niż posłuchać syna.
Kobieta przygotowywała dla mnie mocną kawę, a Shannon próbował mnie jakoś uspokoić. Ale jak ja miałem być spokojny? No jak? Nie mogłem siedzieć w miejscu, powinienem coś robić. Dopiero kiedy wypiłem duszkiem trzy kubki gorącej kawy, opowiedziałem matce i bratu co się stało i o tym, co mi powiedzieli na komisariacie. Przejęli się, a mama zaczęła zrzucać winę na siebie. Jeszcze tego brakowało aby z nadmiaru wyrzutów sumienia coś jej się stało. Poprosiłem Shannona aby z nią został i obiecałem, że będę ich informował, jak tylko sam będę wiedział coś nowego.
Wychodząc natknąłem się na Hamiltona i jego „ekipę”. Widząc mnie mężczyzna pokręcił przecząco głową, chyba chcąc dać mi do zrozumienia, że nic nie ustalili. Olałem to i wsiadłem do samochodu. To teraz kierunek.. Właśnie, zastanawiałem się, gdzie mogę jechać poza szpitalem. Gdzie mogę jej szukać? Los Angeles było zbyt duże, nie miałem żadnej wskazówki. Mike! Przecież on o niczym nie wiedział. Był jej jedynym bratem i jedyną rodziną tutaj. Bo ojciec zaszył się w Wielkiej Brytanii i nawet gdy mu proponowali przeprowadzkę nie przyjmował tego do świadomości.
Znalazłem więc numer do chłopaka i do niego zadzwoniłem. Spotkaliśmy się u niego w biurze, ponieważ tak było najszybciej.
Jestem jasnowidzem czy co? Jego reakcja była dokładnie taka jak sobie wyobraziłem. Wystraszył się i zmartwił, ale o wszystko oskarżył mnie. A jeszcze kilka dni temu, jaki to mój pomysł z ochroną nie był wspaniały. Kurwa, przecież zrobiłbym wszystko aby do tego nie doszło, czy ludzie mogą przestać mnie oskarżać? Stwierdzając, że nie dojdę z nim do jakiegokolwiek porozumienia opuściłem gabinet mocno trzaskając drzwiami. Mam dość. Tak, Jared Leto walczący z uporem do samego końca i nie poddający się miał dość po kilku godzinach. Naprawdę czułem się bezradny. Gdybym chociaż wiedział cokolwiek. Przychodziły mi na myśl najgorsze scenariusze. Lizzy, Lizzy, Lizzy...


L. ~

     Przebudziłam się trzęsąc z zimna. Miałam na sobie jedynie cienki sweterek i jeansy, a w pomieszczeniu było coraz chłodniej. Nadal byłam w tym obskurnym miejscu, leżałam na brudnym materacu przykuta do łańcucha jak więzień. Przez okna nie wpadało już żadne światło, więc musiał być wieczór. Do oczu znowu napłynęły mi łzy, nie miałam siły nawet na płakanie, ale one jakby żyły własnym życiem. W drugim końcu sali pojawiła się jasna iskierka, nie wiedziałam, czy to przywidzenie, czy coś tam jest. Słychać było kroki, a światło przybliżało się. Automatycznie przesunęłam się w róg starając się być jak najciszej, jednak łańcuch mi to uniemożliwiał. Mężczyzna zaśmiał się, wokół mnie zrobiło się jasno gdyż postawił na ziemi lampkę na baterie i usiadł na skrzynce stojącej nieopodal. Wpatrywał się we mnie, a ja starałam się nie patrzeć.
-Spójrz na mnie. - Rozkazał, a ja natychmiast wykonałam jego polecenie, ze strachu.- Grzeczna dziewczynka. - Szepnął do siebie i rzucił w moją stronę grubym kocem. Chwyciłam szybko materiał i się nim owinęłam, w razie gdyby chciał go zaraz zabrać. - Rozmawiaj ze mną.
-Chyba nie myślisz, że Ci podziękuje. - Wycedziłam przez zęby, od razu tego żałując. Gubiłam się w tym co mam robić, jak nie wykonam jego 'poleceń' będzie źle, jak będę je wykonywała też będzie źle.
-Bądź grzeczna mała zdziro. Nie mam serca, żeby robić Ci coś złego, ale jak mnie zdenerwujesz nie ręczę za siebie.
-To po co mnie tu trzymasz?
-Bo chce cię mieć. Ten pajac udający gwiazdkę, słaby aktorzyna na Ciebie nie zasługuje. Jedyne na czym mu zależy to kasa. Wcześniej czy później zdradzi cię z jakaś plastikową dziunią i zostawi z gromadką dzieci, a ja? Ja będę przy Tobie zawsze. - Mężczyzna miał dziwny głos, nie potrafiłam go określić, ale przerażał mnie. Usiadł na brzegu materaca i przybliżał się do mnie. Czułam jak mój oddech stawał się coraz szybszy. Wręcz wbijałam się plecami w ścianę za sobą, chcąc być jak najdalej. Daniel położył dłoń na moim policzku, gładząc go kciukiem. Rozpłakałam się i zamknęłam oczy. Próbowałam się odsunąć, ale za każdym razem on robił to samo. Wyrwał koc z moich rąk i przez kilka sekund lustrował wzrokiem. Czując jego obleśną dłoń na kolanie zaczęłam piszczeć i krzyczeć, żeby zostawił mnie w spokoju. - Cii. Spokojnie kochanie. - Szeptał mi wprost do ucha, a ja czułam jak moje ciało drżało ze strachu. To był impuls. Wolną nogą kopnęłam go w żebra. Syknął i odsunął się łapiąc za prawy bok. - Ostrzegałem Cię! - Teraz mogłam spodziewać się wszystkiego. Że mnie zgwałci, pobije, czy cokolwiek innego. Nie miałam żadnej racjonalnej myśli. Modliłam się, aby ktoś tu wszedł i mnie zabrał. Mężczyzna zamachnął się i dostałam w twarz. Głowa odskoczyła mi na bok, policzek piekł, a w kąciku ust pojawiła się stróżka krwi.

-Jesteś chory. - Krzyknęłam łapiąc się za policzek i cicho łkając. Ponownie zawinęłam się w kłębek i czekałam, aż On sobie pójdzie. 

~

Ba-dum tss! 
Jesteście zaskoczeni? Wiem, że kilka osób domyśliło się, że to chodziło o D. Powiem Wam w małej tajemnicy, że to dopiero początek. Alka ma szatański plan i wcieli go w życie już soon! 
Pozdrawiam :) 

niedziela, 21 lipca 2013

#13

    Jak się domyślałam, Jared nie dowiedział się niczego w firmie zajmującej się dostarczaniem kwiatów. Nie mogli oni wyjawiać danych swoich klientów, ponieważ było to niezgodne z prawem. Czyli nadal byliśmy w czarnym dołku. Kiedy wrócił do domu wybiłam mu z głowy pomysł dzwonienia na policję. Co by im powiedział? Niezidentyfikowany pojazd jechał za moją dziewczyną, ale nie wie jaka to marka, model, nie zna numerów tablic, nie widziała kierowcy? Aha, i ktoś wysłał anonimowo mojej dziewczynie kwiaty, zróbcie coś z tym. Przecież by go wyśmiali. Nie pomogło by nawet to, że powiedział by kim jest. Teraz chyba musieliśmy czekać na rozwój albo zanik całej sytuacji. Cały następny dzień spędziliśmy w domu na gotowaniu, oglądaniu głupkowatych programów telewizyjnych i rozmowach. Jednak nieprzyjemny temat pojawił się, kiedy chciałam jechać na uczelnię. Leto uparł się, że samej mnie nie puści, że co jeśli tamto się powtórzy, że bezpieczniej będzie gdy on mnie tam zawiezie. Z nim nie można się kłócić, jak się uprze nie odpuszcza. I po co mu to było? Nigdzie nie zauważyłam brązowoczarnego samochodu, żadnego podejrzanego osobnika, nic.
-Mówiłam, że nic mi się nie stanie jak pojadę sama. - Odparłam gdy już wracaliśmy do domu, bawiąc się telefonem.
-Przezorny zawsze ubezpieczony, kochanie.
-Gdyby nie te kwiaty naprawdę uważałabym, że to zwykły przypadek.
-Ale to nie przypadek, zrozum to. I dopóki to się nie wyjaśni, będziesz pod moją opieką. Żadnych samych wyjazdów i wyjść.
-Jeśli chcesz się zabawić w Pana i Władcę, wystarczy powiedzieć. - Zaczęłam się śmiać i posłałam mężczyźnie oczko. Chyba każdy głupi doszukałby się w mojej wypowiedzi drugiego dna. Chciałam po prostu zluzować atmosferę. Ile można się zamartwiać?
-Wezmę to pod uwagę. - Oho, teraz tylko brakowało aby pojechał do sklepu po jakieś kajdanki, pejcze czy inne gadżety. Jared trzymał kierownicę jedną ręką, drugą położył na moim udzie delikatnie je gładząc. Znałam go na tyle dobrze, iż wiedziałam, że gdybym miała na sobie spódniczkę, jego dłoń już znajdowałaby się pod nią. - Sądzę, że musimy się na chwilę zatrzymać. - Cichy głos Jared i gwałtowny zakręt w lewo. Po krótkiej i szybkiej jeździe znaleźliśmy się na jakimś zupełnym pustkowiu. Było to coś przypominające parking, ale strasznie zarośnięte i puste, a w tle widać było zniszczony budynek kiedyś istniejącej fabryki. Plusem jeepa Jareda było to, że był duży i przestronny. Nie musiał długo czekać, gdyż trochę się pokręciłam i usiadłam na jego kolanach. Dłonie włożyłam pod koszulkę mężczyzny jednocześnie muskając ustami skórę na jego szyi. Spojrzał mi w oczy i oplótł mnie w pasie wpijając z czułością w moje usta. Nie dało się zignorować jego szaleństw językiem po moim podniebieniu dlatego po chwili oddałam pocałunek z całą mocą się w niego angażując. Jared całował mnie zapalczywie, upewniając się, że nie przegapił żadnego miejsca na moich ustach. Nagle odepchnął mnie gwałtownie na szerokość ramion wpatrując się w moją twarz. Czyżby się rozmyślił? Nie możliwe.
Włożył ręce pod moją koszulkę przejeżdżając po linii kręgosłupa. Jego dłonie były chłodne, przez co do dreszczyku podniecenia dołączyła gęsia skórka. Gdy zacisnął pięść na mojej piersi zasyczałam cicho. Oparłam się głową o kierownicę pozwalając mu na pieszczotę moich sutków. Zamknęłam oczy odpływając w świat przyjemności. Siedziałam na jego kolanach i czułam jak spodnie w miejscu krocza zaczynają 'pęcznieć'. Z ust wydobywały mi się ciche pomrukiwania. Co jak co miejsca mogło być więcej, ale czy nam to przeszkadzało? Skądże. Nie wytrzymując tego napięcia wyprostowałam się się i znowu zaczęłam całować usta młodszego Leto. Zsunęłam jego dżinsową kurtkę, dłoń z powrotem wkładając pod koszulkę i na klatce mężczyzny rysując wzorki. Drugą ręką zacisnęłam wybrzuszenie w jego spodniach, na co on zareagował cichym mruknięciem. Przyciągnął mnie do siebie najmocniej jak się dało, dłonie zaciskając na pośladkach. Moją bieliznę momentalnie zalała fala wilgoci. Z uśmiechem wpiłam się zębami w delikatną skórę na jego szyi. Poruszałam lekko biodrami tak, że ocierałam się o jego nabrzmiały członek. Jared westchnął ciężko. Jakimś cudem rozpięłam jego spodnie i przejechałam po pełnych bokserkach. Z dozą onieśmielenia obserwował moje ruchy. Włożyłam dłoń w majtki mężczyzny i zacisnęłam ją na penisie. Dotykałam go najpierw powoli, potem coraz energiczniej. Czułam jego gorący oddech na szyi i piersiach. Nie przestając zabawiać się jego męskością pozbawiłam go powietrza ponownie całując. To jaki był rozpalony, nieporadny przez przyjemność, którą mu sprawiałam było cudowne. Wiedziałam, że gdyby to było inne miejsce nie wytrzymałby i rzucił się na mnie. Widziałam to w jego oczach, pełnych błękitnych tęczówkach, które swoją drogą uwielbiałam. Uśmiechnęłam się kokieteryjnie i ściągnęłam swoją koszulkę. Atmosfera była tak gorąca, że ubrania nie były potrzebne. Znowu kilka kręceń tyłeczkiem i znalazłam się na tylnym siedzeniu, tam było zdecydowanie więcej miejsca, zachęciłam go ruchem dłoni.
-Chyba, że się boisz. - Szepnęłam, lustrując Jareda wzrokiem. Odpięłam guzik, następnie zamek swoich spodni i powoli je zsunęłam. Widziałam jak próbował się do mnie dostać, żeby podsycić go jeszcze bardziej polizałam palce swojej dłoni przejeżdżając nimi po piersiach, aż po samo podbrzusze. Oparłam się o szybę, czekając na jego ruch. W jednej chwili znalazł się obok. Pocałował moje usta, szyję, dekolt, omijając piersi, i znów wrócił do ust. Oplotłam dłońmi jego kark i wessałam się w pełne usta mężczyzny. Nie spostrzegłam, kiedy jego nabrzmiały członek znalazł się we mnie. Poruszałam biodrami w tą i z powrotem.. Niewygoda przestała mieć znaczenie, bez cienia krępacji pozwalałam sobie na ciche jęki za każdym razem, gdy czułam, że jest już blisko mojego zaspokojenia. Ruszaliśmy się w tym samym rytmie, byliśmy naturalnie zgrani. On był mój, ja byłam jego. Odgarnęłam z czoła jego spoconą grzywkę zaciskając dłonie na karku. To był ten moment, to mocne szarpnięcie przesądziło o wszystkim. Krzyknęłam do jego ucha, paznokcie wbijając w jego nagie pośladki. Jared szczytował w tym samym czasie wydając z siebie jęk spełnienia. Mój kręgosłup wygiął się, a ciało przylgnęło do jego. Mężczyzna objął mnie mocno w pasie, jeszcze ze mnie nie wychodząc. Resztkami sił muskałam jego usta, policzki, tors, a on bez słów gładził moje włosy. Z uśmiechami na twarzach wpatrywaliśmy się w swoje oczy.
-Chyba powinniśmy się zbierać. - Szepnęłam, kiedy uspokoiłam swój oddech. Leto jedynie posłał mi swój firmowy uśmiech numer 6 i podał mi koszulkę, która wisiała na oparciu fotela.
-Jesteś niesamowita.
-Przestań, bo się zarumienię! - Zachichotałam szybko nakładając na siebie poszczególne części garderoby i nie patrząc na Jay'a.
-Rumień się do woli, wyglądasz wtedy naprawdę uroczo.
-Jared! - Uderzyłam go pięścią w ramie i podniosłam się do pozycji siedzącej. Mężczyzna akurat przeszedł na przedni fotel podciągając spodnie i ubierając koszulkę. - To szalone.
-Co?
-Sex w aucie!
-Co w tym szalonego?
-Wszystko! - Spojrzałam na niego jak na wariata, wysiadłam z auta, przeciągnęłam się i wsiadłam z powrotem. Tym razem na miejsce obok kierowcy. - Chyba, że dla Ciebie to norma, i już kiedyś to robiłeś. - Poprawiłam w lusterku włosy i zapięłam pas.
-Nigdy. Ale nie powiem, że o tym nie myślałem, bo bym skłamał.
-Boże, z kim ja się związałam. - Westchnęłam, teatralnie wywracając oczami oczywiście żartując. Po nim można było spodziewać się wszystkiego. Przecież zaliczyliśmy już przebieralnię w sklepie, basen, schody czy samolot, co to dla nas auto.
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
-Mam się bać?
-Niekoniecznie, spodoba Ci się. - Otrzymałam krótkiego całusa w policzek i ruszyliśmy. Zapatrzyłam się w krajobraz za oknem, próbując skojarzyć miejsce, w którym byliśmy. Tak się zamyśliłam, że kiedy chciałam zapytać Jareda skąd znał tamto miejsce, wjeżdżaliśmy na podjazd przy domu. - Wiem, że spodobało Ci się nasze auto, ale chyba musisz już wysiąść. - Mężczyzna otworzył drzwi z mojej strony i podał mi dłoń.
-Bardzo zabawne, naprawdę. - Pokręciłam głową i wysiadłam. Zabrałam torebkę i skierowałam się do wejścia do budynku.
-Wejdź do środka, wprowadzę samochód do garażu. - Usłyszałam słowa mężczyzny i nie odpowiadając szłam dalej. Stanęłam jak wryta widząc otwarte na oścież drzwi.
-Jared! - Krzyknęłam z przerażeniem w głosie i wycofałam się dwa kroki do tyłu. Co jest grane? Dobry humor prysnął jak bańka mydlana.
-Co się dzieje Elizabeth? - Leto pojawił się patrząc na mnie z ogłupieniem, nie wiedząc o co chodzi. Kiwnęłam głową, pokazując mu wejście do domu. - Kurwa! - Złapał się za tył głowy wymijając mnie i wchodząc do środka. Zamek w drzwiach był rozwiercony. - Zostań tam Lizzy i zadzwoń na policję.
-Uważaj, proszę. - Szepnęłam kiedy Jared wchodził głębiej do mieszkania. Stojąc w tym samym miejscu wygrzebałam komórkę i wykonałam telefon z zawiadomieniem o włamaniu.
-Nikogo nie ma w środku. Co najdziwniejsze na dole nic nie jest zniszczone. Jedynie nasza sypialnia jest w totalnej rozsypce.
-Boże, kto to mógł zrobić. - Nie wiem czemu szeptałam, nikt nie mógł nas usłyszeć, ale chyba byłam zbyt przerażona. Przytuliłam się do mężczyzny, a on objął mnie mocno ramionami. - Policja będzie za 15 minut.
-Lepiej będzie jak niczego nie będziemy ruszać.
-Jared, tam jest koperta.
-Jaka koperta?
-Na wycieraczce. - Odsunęłam się od niego i schyliłam po wspomnianą przeze mnie papierową rzecz wielkości dużego zeszytu. Podałam ją Jaredowi, ja nie miałam zupełnej ochoty sprawdzać jej zawartości. - Może to też zostawmy policji?
-Nie, zobaczmy teraz. - Mężczyzna otworzył kopertę, gdyż nie była zaklejona i wyjął z niej plik zdjęć. Moich zdjęć z przeciągu nie wiem, może dwóch tygodni. Oczywiście zdjęcia robione były z ukrycia. Z galerii handlowej, z parku, z parkingu na uczelni. Nie mieściło mi się to w głowie. Byłam coraz bardziej przerażona i zdezorientowana. Kto i co chciał mi zrobić, dlaczego? Przymknęłam oczy nie chcąc tego oglądać. Słyszałam jak Jared klnie pod nosem przekładając zdjęcia. - O, i jest nawet liścik.
-Co w nim jest?
-Droga Elizabeth. Już niedługo.. już wkrótce będziesz tylko moja. Czekam na to spotkanie od wielu dni. Jestem spragniony Ciebie jak turyści wody na pustyni. Wyczekuj na mnie, Ukochana.
-Nie, nie, nie! Co to jest! Co się dzieje! Ja tego nie wytrzymam! - Wrzasnęłam i rozpłakałam się z bezradności, kucnęłam chowając twarz w dłoniach. To miało być zabawne? Ktoś robił sobie żarty? Chciał mnie nastraszyć? Nigdy nie miałam wrogów, nigdy. No nie wliczając miliarda napalonych na Jareda fanek, ale czy te głupie nastolatki były by zdolne do takiego czegoś? Czy one są na tyle inteligentne, aby wpaść na coś takiego? Nagle poczułam jak ktoś wziął mnie na ręce i zaniósł do środka. Łzy dalej płynęły po moich policzkach, a w głowie miałam istny huragan myśli.
-Gdzie ta cholerna policja! Nigdy ich nie ma gdy są potrzebni! - Krzyczał Jared jednocześnie mnie do siebie przytulając. Zawsze starałam się być silna ale w takich momentach, po prostu nie potrafiłam. Z każdą kolejną minutą czułam, że coś się wydarzy. Że wydarzy się coś złego. I bałam się. Strasznie się bałam.
-Powiedz, że to się nie stanie, proszę, po prostu powiedz, że nie dojdzie do tego spotkania, Jared obiecaj mi to. - Szepnęłam pociągając nosem i czerwonymi od płaczu oczyma wpatrując się w Jareda.
-Obiecuje kochanie, nie pozwolę Cię skrzywdzić. - Mężczyzna gładził kciukiem mój policzek. W tej chwili mu wierzyłam. Potrzebowałam takiego zapewnienia i to z jego ust. Wiedziałam, że był zdenerwowany i wściekły, ale jednocześnie okazywał mi tyle wsparcia i miłości.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, które swoją drogą cały czas były otwarte. Z salonu mieliśmy na nie bardzo dobry widok. W wejściu stał wysoki mężczyzna, bez munduru ale z przewieszoną na szyi plakietką ze znakiem policji. Za nim stało jeszcze trzech policjantów, ubranych w niebieskie 'garniturki', jeden z nich trzymał w dłoni średnią, czarną walizkę. Jared wstał i zaprosił ich do środka.
-Dzień dobry, komisarz Peter Hamilton. - Mężczyzna grzecznie przedstawił się. Podniosłam się z kanapy i otarłam mokrą twarz odpowiadając mu. Gdy zapytał co się stało, Jared zaczął mu opowiadać, że gdy przyjechaliśmy zastaliśmy otwarty dom, z widocznym uszkodzeniem zamka, jak widać nie wiele zostało zniszczone, a także, że nie zniknęło nic kosztownego. Funkcjonariuszy także zdziwiło to, że jedynie w sypialni można było doszukać się śladów jakiegokolwiek włamania.
-Czy stąd coś zginęło? Coś osobistego, jakiś przedmiot, cokolwiek.
-Album z moimi zdjęciami. - Wpadłam nagle na to, gdy przyglądałam się porozrzucanym po pokoju ubraniom, leżącym na podłodze szufladą. Z półeczki nad łóżkiem zniknął granatowy album.
-Z takim czymś się w swojej karierze jeszcze nie spotkałem. - Mężczyzna zanotował coś i opuścił pomieszczenie. Jego koledzy zdejmowali odciski palców z drzwi i przedmiotów z sypialni. Przed domem jedyne co znaleźli to zużyte wiertło wykorzystane do zniszczenia zamka. - Żeby złożyć szczegółowe zeznania zapraszam na komisariat, chyba, że wolicie państwo załatwić to tutaj.
-Było by lepiej tutaj. Nie chciałbym narażać swojej kobiety na dodatkowy stres. - Jared objął mnie ramieniem i gdy blondyn z policji usiadł w fotelu, my z Jaredem zajęliśmy miejsce naprzeciwko niego. - Jest jeszcze jedna rzecz.
-Słucham?
-Na wycieraczce znaleźliśmy to. - Leto podał mężczyźnie zdjęcia z listem, i pustą już kopertę. - A kilka dni temu Elizabeth zauważyła, że ktoś ją śledził.
-Wie pani kto to był? - Facet spytał nie podnosząc wzroku znad zdjęć.
-Nie zauważyłam. Nie wiem nawet co to za samochód.
-A może macie wrogów? Z kimś się ostatnio pokłóciliście?
-Raczej nie.
-Podejrzewacie kto może stać za tym wszystkim?
-Gdybyśmy cokolwiek wiedzieli, powiedzielibyśmy to panu! - Jared uniósł głos. Dopiero wtedy mężczyzna przestając coś notować spojrzał na nas. Jego twarz była pusta, nie wyrażała jakichkolwiek emocji.
-Niech się pan uspokoi. Muszę wiedzieć jak najwięcej. Te kilka rzeczy składa się w jedną całość, jakby pan nie zauważył. Więc jeśli mam załatwić sprawę potrzebuję informacji.
-Kiedy będziecie coś wiedzieć?
-Musimy zebrać dowody, odciski palców. Sprawdzić czy osoba istnieje w naszej bazie danych. Wyślemy do analizy list, jeśli nic nie wyjdzie, będziemy czekać na kolejny ruch, aż sprawca się ujawni.
-Aż co?! Aż się ujawni? I może najlepiej, gdy dojdzie do tragedii tak? Dopiero wtedy będziecie mogli coś zrobić?
-Jared, proszę.. - Szepnęłam łapiąc go za rękę. Znowu do oczu napływały mi łzy. Ile to wszystko miało trwać? Czy naprawdę będzie musiało się coś stać, żeby rozwiązać tą szopkę?
-Prosiłem pana o spokój! Teraz nie mogę Wam nic powiedzieć, bo jeszcze nie zaczęliśmy śledztwa.
-Tak, oczywiście. Jak zwykle. Czy Elizabeth na czas tego całego śledztwa dostanie ochronę?
-Pan wybaczy, ale to nie podlega ochronie. Nie było bezpośredniego ataku na zdrowie i życie pani Elizabeth. Ktoś ją po prostu śledził, a teraz włamał się do waszego mieszkania.
-To są jakieś kpiny! Moja dziewczyna nie może czuć się bezpieczna, a wy nic z tym nie zrobicie?! To za co wam płacą?! Święte krowy, zapiszą kilka słówek w notesiku, i nic nie robią, a zło na świecie i tak się dzieje i tak.
-Panie Leto, sława nie upoważnia pana do takiego zachowania. Za obrazę policjanta grozi mandat albo areszt, jeśli się pan nie uspokoi to może pana, któreś z tych spotkać.
-Przepraszam, za zachowanie mojego partnera. Zdenerwował się tą sytuacją jak ja. - Zaczęłam wyjaśniać. Jeszcze tego brakowało, aby Jared miał problemy z prawem. Komisarz wiedział co robi, więc pewnie miał rację. Muszą posprawdzać zebrane dowody. Poza tym po co mi ochrona? Oczywiste było, że się bałam, bo teraz w każdej napotkanej osobie będę widziała 'prześladowcę' i będę żyła w niepewności obawiając się wspomnianego w liście spotkania, ale muszę żyć normalnie, a przynajmniej próbować.
-Zapraszam państwa na komisariat, jednak tam złożycie zeznania. Jeśli do tego czasu coś się wydarzy proszę o szybki kontakt. - Mężczyzna schował swój notes, wstał, pożegnał się i wyszedł. Jared odprowadził go do drzwi i zatrzasnął je. Usiadł obok mnie i nic nie mówił. Siedział pochylony, opierał łokcie o kolana a dłonie miał ze sobą splecione. Widać było, że nad czymś intensywnie myśli. Westchnęłam cicho i oparłam się o poduszkę na kanapie. Starałam się przeanalizować na spokojnie wszystko co wydarzyło się przez ostatnią godzinę.
-Przepraszam kochanie, przepraszam. - Leto zerwał się z poprzedniej pozycji i przybliżył do mnie, obejmując mnie. - Jak się czujesz? - Prychnęłam wzruszając ramionami.
-Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Te zdjęcia, ten list, słowa policjanta. Chciałabym zamknąć oczy i po ich otwarciu wiedzieć, że to wszystko to zły sen.
-Może się prześpisz? Odpoczniesz i lepiej się poczujesz.
-Nie. - Powiedziałam stanowczo kręcąc głową. Wstrząsnęłam się na wspomnienie bałaganu w sypialni. Było mi nie dobrze na samą myśl, że obca osoba, w dodatku 'polująca' na mnie dotykała wszystkiego. - Nie chcę tu dzisiaj spać. Zawieź mnie do Mike'a, proszę.
-Jasne. Tam będziesz bezpieczna, a ja w tym czasie załatwię kogoś do naprawienia tych drzwi.

    Jared odwiózł do mnie Mike'a, mojego brata i odprowadził pod same drzwi. Pożegnał pocałunkiem i obiecał, że za jakiś czas wróci. Mój braciszek i Claire, jego żona ucieszyli się na mój widok, jednak obydwoje od razu spostrzegli, że coś jest nie tak. Nie było trudno, gdyż nadal miałam przekrwione od płaczu oczy. Claire zrobiła mi ziołową herbatę, a Mike grzecznie poprosił o wyjaśnienia. Początkowo opowiedziałam mu o samym włamaniu, ale domyślił się, że nie mówię mu wszystkiego. Strasznie przejął się tą sytuacją, a nawet zaproponował, że mogę zamieszkać u nich jeśli mam jakieś obawy.
-Nie dam skrzywdzić mojej małej siostrzyczki. - Powiedział i przytulił mnie do siebie.
-Hej, nie traktujcie mnie wszyscy jak dziecko. Nie jestem pierwsza w takiej sytuacji. Już Jared najlepiej zamknąłby mnie pod kloszem i nie wypuszczał dopóki sam nie dowie się, kto za tym stoi.
-Muszę się z nim zgodzić.
-Claire, co mu dzisiaj jest? - Zaśmiałam się kierując owe słowa do bratowej. Bo to rzadkie, żeby mój brat popierał coś co robił Leto. Mike cały czas powtarzał, że nic do niego nie ma, najważniejsze, że jestem szczęśliwa i w ogóle, jednak czasem zdarzało mu się zażartować robiąc mi na złość. Uroki posiadania starszego brata.
-Przepracował się. - Mężczyzna zaczął się wykręcać, a my z blondynką śmiać. Muszę przyznać, że w ich towarzystwie poczułam się lepiej. Chociaż na chwilę przestałam myśleć o tym całym burdelu, bo jak inaczej to nazwać.
Rozmowę o moim przyszłym bratanku przerwał dzwonek do drzwi. Jak się okazało był to Jared, jednak nie sam. Gdy przywitał się z moim bratem, przeszedł do przedstawienia gościa.
-Elizabeth, to jest Olivier, pracował z nami podczas ostatniej trasy. Na jakiś czas zostanie kimś w rodzaju Twojego ochroniarza. - Czy ja dobrze słyszałam? Zamrugałam kilkakrotnie i spojrzałam po wszystkich znajdujących się w pokoju. Chyba tylko ja miałam tak głupią minę.
-Miło mi pana poznać. - Wstałam z miejsca i jak wypadało przywitałam się. - Jared, mogę Cię prosić na chwilkę? - Pociągnęłam mężczyznę za ręke w stronę wyjścia z salonu. Słychać było, że mój brat nawiązał rozmowę z przybyłym mężczyzną. A Leto widocznie nie wiedział o co mi chodzi, gdyż przyglądał mi się z zapytaniem w oczach. - Możesz mi to wyjaśnić?
-Co takiego?
-No to! Tego całego ochroniarza!
-Nie krzycz, Lizzy. Widocznie nie dotarło to do Ciebie, ale ktoś Cię śledził, potem włamał się do naszego domu i zostawił głupi liścik, nie wiem jak Ty, ale ja się o Ciebie martwię! - Co za hipokryta, mi kazał nie krzyczeć, a sam to robił. Założyłam ręce na piersi i pokręciłam głową.
-Wiem o tym i się boję, ale ochrona? Co takiego może mi się stać w miejscu gdzie jest pełno ludzi?
-Jaką masz pewność, że to będzie w takim miejscu? Żadną. Dlatego czy chcesz czy nie, od teraz jeździsz z Olivierem, a gdy ja będę mógł to ze mną.
-Nie możesz mi niczego nakazać!
-Owszem może. I ja popieram jego decyzje. To bardzo dobry pomysł. - Do rozmowy wtrącił się mój brat, nie pięknie. Dwa na jednego, i gdzie tu sprawiedliwość?
-I ty przeciwko mnie?
-Liz, tu chodzi o Twoje bezpieczeństwo. To nie jest na stałe, tylko sytuacja przejściowa. Ale teraz lepiej abyś na siebie uważała i nie była sama. Nie wiadomo co może temu komuś wpaść do głowy. - Jared jedynie przytakiwał głową na słowa Mike'a. Naprawdę nie wiedziałam po co to wszystko, wciąż wmawiałam sobie, że nic się nie stanie, że wszyscy, co prawda włącznie ze mną, są zbyt przewrażliwieni.
-Wybaczcie, wypadałoby abym poznała swojego ochroniarza. - Zironizowałam wypowiedź i wyminęłam obydwojga mężczyzn wracając do salonu. Jeżeli to ma uspokoić zarówno Jareda jak i mojego brata postaram się tą sytuację zaakceptować, a może rzeczywiście, ja będę czuła się z tym lepiej?

~
Tadam! Poznajcie moje dobre serduszko i łapcie kolejny rozdział w tak krótkim czasie :) Przez cały tydzień ciocia Alka będzie się bawiła w nianię, więc kiedy coś nowego nie wiem. 

P.S czytasz = komentujesz? 

piątek, 19 lipca 2013

#12

    Jared, Jared, Jared przecież nie mógł się zapaść pod ziemię! W kuchni go nie było, w salonie także, w gościnnym też, łazienka była pusta. W końcu udało się go znaleźć. Pomogła mi w tym melodia dobiegająca z naszej sypialni, która przypominała dźwięk pozytywki. Czyżby? Nie zastanawiając się nad tym skierowałam się w tamtym kierunku. Drzwi były otwarte, przy oknie stał mężczyzna w dłoniach trzymając nie małe, nie duże po prostu średniej wielkości prostokątne pudełeczko. Było wykonane z drewna, ścianki pokryte były zdobieniami. Wyglądało na stare, jednak nie zniszczone. Ze środka tego 'cuda' płynęła spokojna melodia. Znałam to – Jezioro Łabędzie Czajkowskiego. Uśmiechnęłam się widząc twarz Jareda wyrażającą zachwyt, radość i wzruszenie? Utwór skończył się i Leto jakby obudził się z transu, spojrzał w moją stronę wyraźnie zdezorientowany moją obecnością tutaj.
-Oh, przepraszam. Nie zauważyłem Cię.
-Nie szkodzi. Skąd to masz? Nigdy wcześniej tego nie widziałam. - Odparłam i weszłam do pomieszczenia siadając na brzegu łóżka.
-Shannon znalazł w kartonach ze starymi rzeczami. Pamiątka z dzieciństwa.
-Pamiątka z dzieciństwa? - Powtórzyłam po nim z wyraźnym zapytaniem w głosie. Zawsze myślałam, że takimi pamiątkami mogą być zabawki, książki, ale nigdy nie sądziłam, że może to być pozytywka. Leto usiadł obok mnie kładąc na moje kolana ową rzecz.
-Chcesz mogę Ci o tym opowiedzieć. - Pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się, ostrożnie biorąc pudełeczko do ręki bojąc się, że jest tak delikatne i mogę je zniszczyć. - W sumie związane są z nią dwie historie, ale może zacznę od tej bliższej mi i Shannonowi. - Już nic nie mówiłam tylko usiadłam po turecku na środku łóżka wsłuchując się w opowieść mężczyzny.
Widać było, że wspomnienia pochłonęły go całego. Opowiadał o swoim dzieciństwie, gdy mieszkał sam z bratem i matką. Mieli równo po 6 i 7 lat, kiedy przeprowadzili się do innego miejsca. Nowe miasto, nowe mieszkanie, ale to samo życie. Ciężko było im się przyzwyczaić i zaaklimatyzować, szczególnie Jay miał problemy z zasypianiem. Constance opowiadała im bajki i wymyślone historie jednak to właśnie ta pozytywka była lekiem na całe zło. Kobieta nakręcała ją chłopcom przed snem i padali jak muchy. To może się wydawać dziwne ponieważ, melodia towarzyszyła śmierci łabędzia, a w tym wypadku była kołysanką dla dwóch małych chłopców, jednak.. śmierć może oznaczać też coś nowego, nowy początek? Tak jak sen oznaczał koniec dnia i nadejście kolejnego, może lepszego od poprzedniego. Chłopcy tak uwielbiali pozytywkę, że odtąd zasypiali tylko przy jej dźwięku.
- I to by było na tyle. - Jared skończył i spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się do niego podając pozytywkę, którą trzymałam przez całą opowieść.
- To zabawne, że akurat ta melodia Was uspokajała. Byliście dziećmi, a dzieci zazwyczaj nie interesuje taka muzyka.
- Nigdy nie byliśmy normalnymi dziećmi, Elizabeth. - Leto zaczął się śmiać. No tak, słyszałam już o nich wiele historii i stety albo niestety mogłam potwierdzić jego słowa.
- Gotowa na opowieść numer dwa?
- Tak jest. - Zasalutowałam z cichym chichotem i położyłam się kładąc głowę na uda Jareda.
- Gdy moja babcia - mama mamy była w Twoim wieku.. no może trochę przesadziłem, gdy miała około 20 lat, trwała II wojna światowa. Znała ona wtedy chłopaka, imieniem George. Nikt nie akceptował ich związku ponieważ, ona była córką robotników, a on pochodził z bogatej rodziny, ojciec generał, matka pracowała w sekretariacie w rządzie. Byli młodzi, kochali się i zawsze znaleźli jakiś sposób aby się spotkać. Uciekali z domów i wyjeżdżali za miasto, tam, gdzie żadna żywa dusza nie mogła ich znaleźć. Często robili sobie takie schadzki, podczas, których planowali ucieczkę. Chcieli wyjechać do jego rodziny na wieś i się pobrać. Ktoś niestety odkrył ich plan. W noc, gdy mieli uciec babcia czekała na Georga w umówionym miejscu, ale on się nie zjawił.. Jak się później okazało ojciec wysłał go na przymusowe szkolenie wojskowe, bodajże na front japoński, czy gdzieś gdzie Amerykanie mieli swoje terytoria, nigdy nie byłem dobry z historii. Minęły trzy tygodnie, w dzień przed ślubem z dziadkiem, Joann (imię wymyślone, nie miałam jak przeszukać internetów, żeby znaleźć jakąś potwierdzoną informację na temat matki Constance) – moja babcia, dostała paczkę. W niej była ta pozytywka i dwa listy. Jeden od Georga. Wyjaśnił czemu się nie pojawił, gdzie jest i obiecywał, że wróci, a potem uciekną i zaczną nowe życie. Pisał, że czekając ma nakręcać pozytywkę i myśleć o nim. Drugi list był od jego przyjaciela, poinformował babcię, że George zginął. Zrzucono bombę na namiot,w którym akurat odbywali jakieś zajęcia. Mężczyzna podobno dużo opowiadał o Joann, dlatego, kiedy ten drugi znalazł w jego rzeczach list z pozytywką postanowił to wysłać w jego imieniu. Później babcia przekazała pozytywkę naszej matce, gdy ojciec ją zostawił.
- To wszystko brzmi jak historia wyciągnięta ze scenariusza filmu. Dwoje młodych zakochanych ludzi, których przeszkodzą są rodzice. Zostają rozdzieleni, jedno umiera.. Myślałam, że takie historie się nie zdarzają w prawdziwym życiu.
- A jednak. Sam w to nie uwierzyłem. Kiedy pierwszy raz usłyszałem tą opowieść byłem małolatem. Myślałem, że babcia zmyśliła ją, a pozytywkę kupiła na targu z rupieciami, ale kiedy podrośliśmy pokazała nam listy, zdjęcia. Wtedy wszystko nabrało sensu.
- To piękne, naprawdę.
- Jak dobrze, że teraz nie ma wojny i nikt nie chce nas rozdzielić. - Słysząc słowa Jareda podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam śmiać.
- Chyba zapominasz o jednym fakcie. Nie pamiętasz w jaki szał wpadł mój ojciec, kiedy się dowiedział, że moim chłopakiem jest facet prawie, że w jego wieku.
- Ej! Między Twoim ojcem a mną, jest ponad 10 lat różnicy, wypraszam sobie.
- Oh, już się nie unoś. Pamiętam jak odgrażał się, że siłą wciągnie mnie do samolotu i zabierze do domu, a tam zamknie w pokoju i znajdzie mi chłopaka w moim wieku.
- On był gotów pochować mnie żywcem! Raz gdyby nie Tomo i Twój brat to by się tak pewnie stało.
- To było całkiem zabawne.
- Zabawne?
- Tak. - Na samo wspomnienie tamtych wydarzeń wybuchnęłam głośnym śmiechem.- Ty krzyczałeś, że zabierzesz mnie do Vegas, weźmiemy ślub i wyjedziemy na bezludne wyspy, gdzie nikt nas nie znajdzie. On, że żaden stary dziad nie będzie mężem jego małej córeczki, a potem prawie się na siebie rzuciliście.
- Rzeczywiście bardzo śmieszne. - Leto zaczął mnie przedrzeźniać, po czym głęboko westchnął. - Naprawdę byłem gotów zabrać Cię i wyjechać. Nawet na koniec świata.- Mężczyzna patrzył na mnie wwiercając się tym swoim niebieskim spojrzeniem. Pochyliłam się w jego stronę i namiętnie pocałowałam. Fakt, że chciał ze mną uciec tylko dlatego, że mój ojciec nie zgadzał się na nasz związek był naprawdę uroczy.
- Wiesz, mimo tragizmu całej tej sytuacji podobało mi się zachowanie ojca. - Po tych słowach uderzyło mnie spojrzenie Jareda a'la komisarza policji, po popełnieniu przestępstwa. - Nie patrz tak na mnie! Serio mówię. Gdy po śmierci mamy Mike zabrał mnie tutaj, do Stanów, a potem do czasu gdy ukończyłam pełnoletność, jedyną rzeczą, która go interesowała były przelewy bankowe i telefony czy potrzebuję więcej pieniędzy. Mimo że był, nadal jest moim ojcem, nie interesował się moim życiem prywatnym, szkołą, tym jak się trzymam, czy sobie radze. Więc to, było naprawdę znaczące. Przynajmniej dla mnie.
- Nigdy nie zrozumiem jego zachowania. Miałaś zaledwie kilkanaście lat, najbardziej go wtedy potrzebowałaś.
- Może wrócimy kiedyś do tej rozmowy, ale teraz nie chciałabym się dołować, dobrze? - Posłałam mężczyźnie blady uśmiech, bo to nie był temat, który lubiłam poruszać i do którego wracać. Ten w odpowiedzi pokiwał głową, przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło.
- Co powiesz na spacer?
- O tej porze? Zwariowałeś. Poza tym spójrz na niebo, zaraz będzie padać!
- Tylko nie mów, że boisz się deszczu bo Ci nie uwierzę. Chyba, że chcesz zostać w domu, i porobić coś innego. - Położył mnie z powrotem na poduszki i zaczął obcałowywać odsłonięty obojczyk.
- Przekonałeś mnie, idziemy na spacer. - Zeskoczyłam z łóżka i pokazałam zdezorientowanemu mężczyźnie język. Wyjęłam z szafy długie spodnie, koszulkę i ciepłą bluzę i zniknęłam w łazience, żeby się przebrać. Włosy standardowo związałam w koka. Jay czekał już na dole, kończąc zapinać buty i ubierając skórzaną kurtkę. - Gdzie mnie zabierzesz, panie Leto?
- Gdzie nas nogi poniosą. Gotowa? - Kiwnęłam głową i podchodząc do niego złapałam dłoń, którą wyciągnął w moją stronę.

A nie mówiłam? Zdążyliśmy przekroczyć próg domu i złapał nas deszcz. Co prawda początkowo były to tylko drobne, nikomu nie przeszkadzające kropelki. Byliśmy tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyłam, kiedy rozpadało się na dobre. Szliśmy wolnym krokiem pustymi, małymi uliczkami. Nie przeszkadzały nam przemoczone do ostatniej nitki ubrania. Skończył nam się jeden temat, zaczynaliśmy drugi. Ludzie biegali z parasolami, a ci którzy ich nie mieli szukali schronienia przed deszczem, tylko nie my. Spotkaliśmy się z tego powodu z dziwnymi spojrzeniami, ale kto by się przejmował? Właśnie minęliśmy park, był nie oświetlony i postanowiliśmy, że nie będziemy się w niego zapuszczać. Leto miał jednak inny pomysł. Minęliśmy aptekę, sklep z zabawkami, zielarski i kilka innych. Jared puścił moją rękę, spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem i zaczął śpiewać.

I'm singin' in the rain
Just singin' in the rain
What a glorious feelin'
I'm happy again.
I'm laughing at clouds.
So dark up above
The sun's in my heart
And i'm ready for love.

Nie miałabym nic przeciwko, gdyby.. nie zaczął tańczyć! Zarzucił na głowę kaptur i okręcał się wokół własnej osi, przeskakiwał kałuże, skakał na około latarni. Widząc całe to przedstawienie jedyne na co było mnie stać w tej chwili to wybuch śmiechu, bo wyglądało to przekomicznie. Mijający nas ludzie, patrzyli na niego jak na wariata, inni śmieli się, a niektórzy przechodzili zupełnie obojętnie.
-Oszalałeś! - Krzyknęłam zauważając mężczyznę wskakującego na ławkę i tańczącego na niej. Z jego ust nadal wypływały słowa znanej chyba każdemu melodii a z twarzy nie schodził szeroki uśmiech.
-Tak, oszalałem z miłości do Ciebie! - Zeskoczył i podbiegł do mnie, złapał mnie w pasie i patrząc głęboko w oczy zaczął prowadzić jak w tańcu. Pokręciłam głową z niedowierzania co on wyprawia, jednak po chwili nie stawiałam oporu i po prostu tańczyliśmy. I'm singin' and dancin' in the rain... Zaśpiewał ostatnie słowa, czule mnie całując. Pogłaskałam go po policzku i przytuliłam. I jak tu go nie kochać? Może czasem mu kolokwialnie mówiąc odwalało, jak na przykład śpiewanie i tańczenie w deszczu, ale.. czy nie jest prawdą, że tylko wariaci są czegoś warci?


    Od naszego pamiętnego spaceru minęło kilka dni. W tym czasie nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Jednego dnia zrobiliśmy duże zakupy, kolejnego byliśmy zaproszeni do Tomo i Vicky, innego wpadł Shannon i Babu. Po prostu spędzaliśmy czas jak normalni ludzie. Sielanka jednak kiedyś musiała się skończyć.
Po kilku ciężkich godzinach poza domem mogłam do niego wrócić. Już nie w takim świetnym nastroju jaki miałam rano dzięki miłej pobudce pana Leto. Weszłam do środka, a w salonie z laptopami na kolanach siedzieli Jared i Jamie.
-Cześć chłopaki. - Rzuciłam torbę na podłogę i usiadłam na fotel. Jamie wychylił zza ekranu swoją czuprynę i się uśmiechnął, a Jared wstał żeby dać mi buziaka.
-Jak Ci minął dzień kochanie? - A już myślałam, że obędzie się bez tego pytania. Początkowo zastanawiałam się czy mam mu o tym powiedzieć, jednak w końcu stwierdziłam, że chyba powinien wiedzieć.
-Wydaje mi się, że ktoś mnie śledził. - W ułamku sekundy poczułam na sobie dwie pary oczu, a do moich uszu doszły dwa głosy mówiące „CO”.
-I mówisz o tym tak spokojnie?
-Jared.. nie wiem czy na pewno, czy mi się wydawało. Po prostu..
-Słucham.
-Od uczelni jechało za mną jakieś brązowoczarne auto, początkowo myślałam, że to zbieg okoliczności, że ktoś jedzie tylko w tym samym kierunku, ale dla pewności zmieniłam trasę, ono dalej jechało za mną. Co udało mi się je zgubić, na nowo się pojawiało. - Coraz bardziej się denerwowałam, przypominając sobie to co czułam siedząc w samochodzie, dlatego aby się nie stresować zaczęłam bawić się palcami. - Pomyślałam, że pojadę w miejsce gdzie jest dużo ludzi. I znalazłam się pod galerią. Byłam u Meg, ale jej nie zastałam. Jak wróciłam do auta, tamtego nigdzie nie było. Przynajmniej przez chwilę. Zdążyłam wyjechać na główną drogę, wyjechał zza rogu. Skręcił dopiero w tą boczną uliczkę przy naszym domu. Pewnie jestem przewrażliwiona, za dużo filmów i tyle. - Dorzuciłam szybko ostatnie zdanie i zapatrzyłam się w szklany blat stołu, czułam w kącikach oczy pojedyncze łzy.
-Lizzy..Wiesz, że to mógł być paparazzi, albo jakiś głupi fan i to nie mógł być przypadek. - Nie lubiłam tego poważnego tonu głosu Jareda, był taki.. twardy, chłodny i nie przyjemny. - Na tą chwilę najważniejsze, że nic Ci się nie stało. Ale jeśli to się powtórzy..
-Nic się nie powtórzy. - Przerwałam mężczyźnie podnosząc na niego wzrok.
-Nie masz takiej pewności, nie wiesz kto to był. Wiesz przynajmniej co to za samochód? Marka, numery rejestracyjne, cokolwiek?
-Myślisz, że byłam w stanie jechać i zwracać uwagę na takie rzeczy.. Zdenerwowałam się, już nie byłam pewna, co się dzieje. Czy on za mną jedzie specjalnie, czy nie.. - Głos mi się łamał. Wiedziałam, że wiążąc się z Jaredem jestem narażona na nachalnych fotografów, którzy na siłę szukają sensacji albo na zawistne fanki, które z zazdrości są w stanie zrobić wszystko, ale do tej pory nic takiego mi się nie przytrafiło i myślałam, że tak już pozostanie. Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula. Czując znajomy zapach mojego mężczyzny, wtuliłam się w jego klatkę, i ciężko odetchnęłam.
-Kochanie, obiecaj mi, że jak zauważysz coś niepokojącego od razu z tym do mnie przyjdziesz, tak? - Kiwnęłam głową, raczej nie zbyt przekonująco. - Tak?
-Tak.. bo wczoraj, gdy byłeś u menadżera miałam kilka głuchych telefonów. Ale takie rzeczy się zdarzają każdemu, ktoś się pomyli, źle wybierze numer i potem rozłącza. To nic takiego.
-Masz ten numer?
-Dzwonił z zastrzeżonego.
-Jamie, dokończymy to jutro. Zadzwonię później. - Jared zostawił mnie na chwilę, aby pożegnać swojego gościa, małego kurdupla w śmiesznych loczkach. Kiwnęłam mu głową na dowidzenia, a już po chwili drzwi się za nim zatrzasnęły. - Zauważyłaś coś jeszcze? - Wrócił Jared od razu z gradobiciem pytań.
-Nie.
-A może to auto.. widziałaś je wcześniej?
-Los Angeles to nie mała wioska, tu jest pełno takich samych samochodów!
- Już dobrze, spokojnie. - Uścisk silnych ramion, w których czułam się bezpieczna tak, tego w tej chwili potrzebowałam, a Jared jakby czytając mi w myślach, przytulał mnie do siebie. - Nie denerwuj się. Po prostu się martwię o Ciebie.
- Narobiłam tylko zamieszania..
-Hej, bardzo dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Teraz tyle się dzieje, tyle się mówi o przestępstwach, porwaniach, gwałtach, a ja chcę abyś była bezpieczna.
-Przepraszam. - Szepnęłam cichutko przymykając oczy i powoli się uspokajając.
-Nie masz za co, Elizabeth, nie masz za co. Zrobię Ci herbaty. - Mężczyzna pocałował mnie w czoło i wyszedł, rozłożyłam się na kanapie, walcząc z natłokiem myśli. Leżałam i powtarzałam jak mantrę, że to tylko moja bujna wyobraźnia, że nikt za mną nie jechał, nikt mnie nie prześladuje. W tym twórczym zajęciu przeszkodził mi dzwonek i pukanie do drzwi. Już się chciałam podnieść, kiedy usłyszałam krzyk Jareda, że on to załatwi. Nie słyszałam kto przyszedł, o czym rozmawiali, ale na pewno ten ktoś od razu sobie poszedł.
-Przesyłka do Ciebie. - Przesyłka? Jaka przesyłka? Usiadłam i lekko się zdziwiłam widząc ogromny bukiet czerwonych róż.
-To.. to dla mnie?
-Tak, chyba, że nie nazywasz się Elizabeth Kayson. (moje lenistwo, nie chciało mi się szukać w poprzednich rozdziałach jej nazwiska dlatego nadałam jej nowe).
-Nie musiałeś. - Uśmiechnęłam się wyciągając ręce po kwiaty.
-Nie są ode mnie. - Jared powiedział krótko i położył róże przede mną na stoliku.
-Więc od kogo? - Wzruszył ramionami i podał mi liścik znajdujący się wcześniej między pąkami kwiatów. Wyszedł z salonu i po chwili wrócił z kubkiem herbaty. - Dziękuję.
-Nie otworzyłaś karteczki? - Ha, czyżby pan Leto był zazdrosny? Ktoś przysyła jego kobiecie kwiaty i to bez okazji. Nie może być. Posłałam mu krótkie spojrzenie i otworzyłam małą kopertę, wyjęłam jej zawartość i gdy przeczytałam co było na niej napisane zamarłam. Wpatrywałam się jak głupia w starannie napisane wyrazy, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Dopiero pytanie Jareda wyrwało mnie z transu.
-I?
- Przepraszam, że Cię dzisiaj wystraszyłem. To nie było moim zamiarem. Następnym razem będę bardziej ostrożny. Nie mogę się doczekać. P.S. Wyglądałaś dzisiaj ślicznie.
-Jest podpis? Cokolwiek? - Mężczyzna był równie zszokowany jak ja, sięgnął po karteczkę, którą po przeczytaniu jej na głos wyrzuciłam przed siebie i ją analizował.
-Jaki następny raz, Jared.. Proszę powiedz, że to jakiś głupi żart, reality show, cokolwiek. To jest co najmniej dziwne! - Krzyknęłam i się po prostu rozpłakałam. Czyli ta akcja z samochodem to nie wymysł mojej wyobraźni! Do tego te kwiaty, przeprosiny, nie wiedziałam od kogo, kim jest ta osoba, czego ode mnie chce.
-Załatwimy to, Liz, nie martw się, ja się tym zajmę. Kimkolwiek on lub ona jest to się nie powtórzy. - Jay złapał moje dłonie i ucałował je, po czym delikatnie głaskał patrząc w moje zapłakane oczy.
-Mam nadzieję. - To jedyne co byłam w stanie powiedzieć. Tego było za dużo jak na jeden dzień.
-Zaraz zadzwonię do firmy rozwożącej kwiaty, może powiedzą mi kto to zlecił, jeśli nie to pomyślimy, kto może chcieć Ci zaszkodzić. Albo najlepiej jak do nich pojadę. Zadzwonię do Meg albo Mike'a, żeby do Ciebie przyjechali a ja postaram się czegoś dowiedzieć.
-Nie trzeba.. Nie mieszajmy w to nikogo, poradzę sobie.
-Nie zostawię Cię samej, nie ma mowy. Meg czy Mike?

-Meg. - Wolałam aby mój kochany braciszek o niczym nie wiedział bo wpadłby w szał, a nic nie mógł zrobić. Nikt nic nie mógł zrobić bo nic nie było wiadomo. Więc lepiej dla wszystkich, aby go w to nie angażować, na razie.