niedziela, 21 lipca 2013

#13

    Jak się domyślałam, Jared nie dowiedział się niczego w firmie zajmującej się dostarczaniem kwiatów. Nie mogli oni wyjawiać danych swoich klientów, ponieważ było to niezgodne z prawem. Czyli nadal byliśmy w czarnym dołku. Kiedy wrócił do domu wybiłam mu z głowy pomysł dzwonienia na policję. Co by im powiedział? Niezidentyfikowany pojazd jechał za moją dziewczyną, ale nie wie jaka to marka, model, nie zna numerów tablic, nie widziała kierowcy? Aha, i ktoś wysłał anonimowo mojej dziewczynie kwiaty, zróbcie coś z tym. Przecież by go wyśmiali. Nie pomogło by nawet to, że powiedział by kim jest. Teraz chyba musieliśmy czekać na rozwój albo zanik całej sytuacji. Cały następny dzień spędziliśmy w domu na gotowaniu, oglądaniu głupkowatych programów telewizyjnych i rozmowach. Jednak nieprzyjemny temat pojawił się, kiedy chciałam jechać na uczelnię. Leto uparł się, że samej mnie nie puści, że co jeśli tamto się powtórzy, że bezpieczniej będzie gdy on mnie tam zawiezie. Z nim nie można się kłócić, jak się uprze nie odpuszcza. I po co mu to było? Nigdzie nie zauważyłam brązowoczarnego samochodu, żadnego podejrzanego osobnika, nic.
-Mówiłam, że nic mi się nie stanie jak pojadę sama. - Odparłam gdy już wracaliśmy do domu, bawiąc się telefonem.
-Przezorny zawsze ubezpieczony, kochanie.
-Gdyby nie te kwiaty naprawdę uważałabym, że to zwykły przypadek.
-Ale to nie przypadek, zrozum to. I dopóki to się nie wyjaśni, będziesz pod moją opieką. Żadnych samych wyjazdów i wyjść.
-Jeśli chcesz się zabawić w Pana i Władcę, wystarczy powiedzieć. - Zaczęłam się śmiać i posłałam mężczyźnie oczko. Chyba każdy głupi doszukałby się w mojej wypowiedzi drugiego dna. Chciałam po prostu zluzować atmosferę. Ile można się zamartwiać?
-Wezmę to pod uwagę. - Oho, teraz tylko brakowało aby pojechał do sklepu po jakieś kajdanki, pejcze czy inne gadżety. Jared trzymał kierownicę jedną ręką, drugą położył na moim udzie delikatnie je gładząc. Znałam go na tyle dobrze, iż wiedziałam, że gdybym miała na sobie spódniczkę, jego dłoń już znajdowałaby się pod nią. - Sądzę, że musimy się na chwilę zatrzymać. - Cichy głos Jared i gwałtowny zakręt w lewo. Po krótkiej i szybkiej jeździe znaleźliśmy się na jakimś zupełnym pustkowiu. Było to coś przypominające parking, ale strasznie zarośnięte i puste, a w tle widać było zniszczony budynek kiedyś istniejącej fabryki. Plusem jeepa Jareda było to, że był duży i przestronny. Nie musiał długo czekać, gdyż trochę się pokręciłam i usiadłam na jego kolanach. Dłonie włożyłam pod koszulkę mężczyzny jednocześnie muskając ustami skórę na jego szyi. Spojrzał mi w oczy i oplótł mnie w pasie wpijając z czułością w moje usta. Nie dało się zignorować jego szaleństw językiem po moim podniebieniu dlatego po chwili oddałam pocałunek z całą mocą się w niego angażując. Jared całował mnie zapalczywie, upewniając się, że nie przegapił żadnego miejsca na moich ustach. Nagle odepchnął mnie gwałtownie na szerokość ramion wpatrując się w moją twarz. Czyżby się rozmyślił? Nie możliwe.
Włożył ręce pod moją koszulkę przejeżdżając po linii kręgosłupa. Jego dłonie były chłodne, przez co do dreszczyku podniecenia dołączyła gęsia skórka. Gdy zacisnął pięść na mojej piersi zasyczałam cicho. Oparłam się głową o kierownicę pozwalając mu na pieszczotę moich sutków. Zamknęłam oczy odpływając w świat przyjemności. Siedziałam na jego kolanach i czułam jak spodnie w miejscu krocza zaczynają 'pęcznieć'. Z ust wydobywały mi się ciche pomrukiwania. Co jak co miejsca mogło być więcej, ale czy nam to przeszkadzało? Skądże. Nie wytrzymując tego napięcia wyprostowałam się się i znowu zaczęłam całować usta młodszego Leto. Zsunęłam jego dżinsową kurtkę, dłoń z powrotem wkładając pod koszulkę i na klatce mężczyzny rysując wzorki. Drugą ręką zacisnęłam wybrzuszenie w jego spodniach, na co on zareagował cichym mruknięciem. Przyciągnął mnie do siebie najmocniej jak się dało, dłonie zaciskając na pośladkach. Moją bieliznę momentalnie zalała fala wilgoci. Z uśmiechem wpiłam się zębami w delikatną skórę na jego szyi. Poruszałam lekko biodrami tak, że ocierałam się o jego nabrzmiały członek. Jared westchnął ciężko. Jakimś cudem rozpięłam jego spodnie i przejechałam po pełnych bokserkach. Z dozą onieśmielenia obserwował moje ruchy. Włożyłam dłoń w majtki mężczyzny i zacisnęłam ją na penisie. Dotykałam go najpierw powoli, potem coraz energiczniej. Czułam jego gorący oddech na szyi i piersiach. Nie przestając zabawiać się jego męskością pozbawiłam go powietrza ponownie całując. To jaki był rozpalony, nieporadny przez przyjemność, którą mu sprawiałam było cudowne. Wiedziałam, że gdyby to było inne miejsce nie wytrzymałby i rzucił się na mnie. Widziałam to w jego oczach, pełnych błękitnych tęczówkach, które swoją drogą uwielbiałam. Uśmiechnęłam się kokieteryjnie i ściągnęłam swoją koszulkę. Atmosfera była tak gorąca, że ubrania nie były potrzebne. Znowu kilka kręceń tyłeczkiem i znalazłam się na tylnym siedzeniu, tam było zdecydowanie więcej miejsca, zachęciłam go ruchem dłoni.
-Chyba, że się boisz. - Szepnęłam, lustrując Jareda wzrokiem. Odpięłam guzik, następnie zamek swoich spodni i powoli je zsunęłam. Widziałam jak próbował się do mnie dostać, żeby podsycić go jeszcze bardziej polizałam palce swojej dłoni przejeżdżając nimi po piersiach, aż po samo podbrzusze. Oparłam się o szybę, czekając na jego ruch. W jednej chwili znalazł się obok. Pocałował moje usta, szyję, dekolt, omijając piersi, i znów wrócił do ust. Oplotłam dłońmi jego kark i wessałam się w pełne usta mężczyzny. Nie spostrzegłam, kiedy jego nabrzmiały członek znalazł się we mnie. Poruszałam biodrami w tą i z powrotem.. Niewygoda przestała mieć znaczenie, bez cienia krępacji pozwalałam sobie na ciche jęki za każdym razem, gdy czułam, że jest już blisko mojego zaspokojenia. Ruszaliśmy się w tym samym rytmie, byliśmy naturalnie zgrani. On był mój, ja byłam jego. Odgarnęłam z czoła jego spoconą grzywkę zaciskając dłonie na karku. To był ten moment, to mocne szarpnięcie przesądziło o wszystkim. Krzyknęłam do jego ucha, paznokcie wbijając w jego nagie pośladki. Jared szczytował w tym samym czasie wydając z siebie jęk spełnienia. Mój kręgosłup wygiął się, a ciało przylgnęło do jego. Mężczyzna objął mnie mocno w pasie, jeszcze ze mnie nie wychodząc. Resztkami sił muskałam jego usta, policzki, tors, a on bez słów gładził moje włosy. Z uśmiechami na twarzach wpatrywaliśmy się w swoje oczy.
-Chyba powinniśmy się zbierać. - Szepnęłam, kiedy uspokoiłam swój oddech. Leto jedynie posłał mi swój firmowy uśmiech numer 6 i podał mi koszulkę, która wisiała na oparciu fotela.
-Jesteś niesamowita.
-Przestań, bo się zarumienię! - Zachichotałam szybko nakładając na siebie poszczególne części garderoby i nie patrząc na Jay'a.
-Rumień się do woli, wyglądasz wtedy naprawdę uroczo.
-Jared! - Uderzyłam go pięścią w ramie i podniosłam się do pozycji siedzącej. Mężczyzna akurat przeszedł na przedni fotel podciągając spodnie i ubierając koszulkę. - To szalone.
-Co?
-Sex w aucie!
-Co w tym szalonego?
-Wszystko! - Spojrzałam na niego jak na wariata, wysiadłam z auta, przeciągnęłam się i wsiadłam z powrotem. Tym razem na miejsce obok kierowcy. - Chyba, że dla Ciebie to norma, i już kiedyś to robiłeś. - Poprawiłam w lusterku włosy i zapięłam pas.
-Nigdy. Ale nie powiem, że o tym nie myślałem, bo bym skłamał.
-Boże, z kim ja się związałam. - Westchnęłam, teatralnie wywracając oczami oczywiście żartując. Po nim można było spodziewać się wszystkiego. Przecież zaliczyliśmy już przebieralnię w sklepie, basen, schody czy samolot, co to dla nas auto.
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
-Mam się bać?
-Niekoniecznie, spodoba Ci się. - Otrzymałam krótkiego całusa w policzek i ruszyliśmy. Zapatrzyłam się w krajobraz za oknem, próbując skojarzyć miejsce, w którym byliśmy. Tak się zamyśliłam, że kiedy chciałam zapytać Jareda skąd znał tamto miejsce, wjeżdżaliśmy na podjazd przy domu. - Wiem, że spodobało Ci się nasze auto, ale chyba musisz już wysiąść. - Mężczyzna otworzył drzwi z mojej strony i podał mi dłoń.
-Bardzo zabawne, naprawdę. - Pokręciłam głową i wysiadłam. Zabrałam torebkę i skierowałam się do wejścia do budynku.
-Wejdź do środka, wprowadzę samochód do garażu. - Usłyszałam słowa mężczyzny i nie odpowiadając szłam dalej. Stanęłam jak wryta widząc otwarte na oścież drzwi.
-Jared! - Krzyknęłam z przerażeniem w głosie i wycofałam się dwa kroki do tyłu. Co jest grane? Dobry humor prysnął jak bańka mydlana.
-Co się dzieje Elizabeth? - Leto pojawił się patrząc na mnie z ogłupieniem, nie wiedząc o co chodzi. Kiwnęłam głową, pokazując mu wejście do domu. - Kurwa! - Złapał się za tył głowy wymijając mnie i wchodząc do środka. Zamek w drzwiach był rozwiercony. - Zostań tam Lizzy i zadzwoń na policję.
-Uważaj, proszę. - Szepnęłam kiedy Jared wchodził głębiej do mieszkania. Stojąc w tym samym miejscu wygrzebałam komórkę i wykonałam telefon z zawiadomieniem o włamaniu.
-Nikogo nie ma w środku. Co najdziwniejsze na dole nic nie jest zniszczone. Jedynie nasza sypialnia jest w totalnej rozsypce.
-Boże, kto to mógł zrobić. - Nie wiem czemu szeptałam, nikt nie mógł nas usłyszeć, ale chyba byłam zbyt przerażona. Przytuliłam się do mężczyzny, a on objął mnie mocno ramionami. - Policja będzie za 15 minut.
-Lepiej będzie jak niczego nie będziemy ruszać.
-Jared, tam jest koperta.
-Jaka koperta?
-Na wycieraczce. - Odsunęłam się od niego i schyliłam po wspomnianą przeze mnie papierową rzecz wielkości dużego zeszytu. Podałam ją Jaredowi, ja nie miałam zupełnej ochoty sprawdzać jej zawartości. - Może to też zostawmy policji?
-Nie, zobaczmy teraz. - Mężczyzna otworzył kopertę, gdyż nie była zaklejona i wyjął z niej plik zdjęć. Moich zdjęć z przeciągu nie wiem, może dwóch tygodni. Oczywiście zdjęcia robione były z ukrycia. Z galerii handlowej, z parku, z parkingu na uczelni. Nie mieściło mi się to w głowie. Byłam coraz bardziej przerażona i zdezorientowana. Kto i co chciał mi zrobić, dlaczego? Przymknęłam oczy nie chcąc tego oglądać. Słyszałam jak Jared klnie pod nosem przekładając zdjęcia. - O, i jest nawet liścik.
-Co w nim jest?
-Droga Elizabeth. Już niedługo.. już wkrótce będziesz tylko moja. Czekam na to spotkanie od wielu dni. Jestem spragniony Ciebie jak turyści wody na pustyni. Wyczekuj na mnie, Ukochana.
-Nie, nie, nie! Co to jest! Co się dzieje! Ja tego nie wytrzymam! - Wrzasnęłam i rozpłakałam się z bezradności, kucnęłam chowając twarz w dłoniach. To miało być zabawne? Ktoś robił sobie żarty? Chciał mnie nastraszyć? Nigdy nie miałam wrogów, nigdy. No nie wliczając miliarda napalonych na Jareda fanek, ale czy te głupie nastolatki były by zdolne do takiego czegoś? Czy one są na tyle inteligentne, aby wpaść na coś takiego? Nagle poczułam jak ktoś wziął mnie na ręce i zaniósł do środka. Łzy dalej płynęły po moich policzkach, a w głowie miałam istny huragan myśli.
-Gdzie ta cholerna policja! Nigdy ich nie ma gdy są potrzebni! - Krzyczał Jared jednocześnie mnie do siebie przytulając. Zawsze starałam się być silna ale w takich momentach, po prostu nie potrafiłam. Z każdą kolejną minutą czułam, że coś się wydarzy. Że wydarzy się coś złego. I bałam się. Strasznie się bałam.
-Powiedz, że to się nie stanie, proszę, po prostu powiedz, że nie dojdzie do tego spotkania, Jared obiecaj mi to. - Szepnęłam pociągając nosem i czerwonymi od płaczu oczyma wpatrując się w Jareda.
-Obiecuje kochanie, nie pozwolę Cię skrzywdzić. - Mężczyzna gładził kciukiem mój policzek. W tej chwili mu wierzyłam. Potrzebowałam takiego zapewnienia i to z jego ust. Wiedziałam, że był zdenerwowany i wściekły, ale jednocześnie okazywał mi tyle wsparcia i miłości.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, które swoją drogą cały czas były otwarte. Z salonu mieliśmy na nie bardzo dobry widok. W wejściu stał wysoki mężczyzna, bez munduru ale z przewieszoną na szyi plakietką ze znakiem policji. Za nim stało jeszcze trzech policjantów, ubranych w niebieskie 'garniturki', jeden z nich trzymał w dłoni średnią, czarną walizkę. Jared wstał i zaprosił ich do środka.
-Dzień dobry, komisarz Peter Hamilton. - Mężczyzna grzecznie przedstawił się. Podniosłam się z kanapy i otarłam mokrą twarz odpowiadając mu. Gdy zapytał co się stało, Jared zaczął mu opowiadać, że gdy przyjechaliśmy zastaliśmy otwarty dom, z widocznym uszkodzeniem zamka, jak widać nie wiele zostało zniszczone, a także, że nie zniknęło nic kosztownego. Funkcjonariuszy także zdziwiło to, że jedynie w sypialni można było doszukać się śladów jakiegokolwiek włamania.
-Czy stąd coś zginęło? Coś osobistego, jakiś przedmiot, cokolwiek.
-Album z moimi zdjęciami. - Wpadłam nagle na to, gdy przyglądałam się porozrzucanym po pokoju ubraniom, leżącym na podłodze szufladą. Z półeczki nad łóżkiem zniknął granatowy album.
-Z takim czymś się w swojej karierze jeszcze nie spotkałem. - Mężczyzna zanotował coś i opuścił pomieszczenie. Jego koledzy zdejmowali odciski palców z drzwi i przedmiotów z sypialni. Przed domem jedyne co znaleźli to zużyte wiertło wykorzystane do zniszczenia zamka. - Żeby złożyć szczegółowe zeznania zapraszam na komisariat, chyba, że wolicie państwo załatwić to tutaj.
-Było by lepiej tutaj. Nie chciałbym narażać swojej kobiety na dodatkowy stres. - Jared objął mnie ramieniem i gdy blondyn z policji usiadł w fotelu, my z Jaredem zajęliśmy miejsce naprzeciwko niego. - Jest jeszcze jedna rzecz.
-Słucham?
-Na wycieraczce znaleźliśmy to. - Leto podał mężczyźnie zdjęcia z listem, i pustą już kopertę. - A kilka dni temu Elizabeth zauważyła, że ktoś ją śledził.
-Wie pani kto to był? - Facet spytał nie podnosząc wzroku znad zdjęć.
-Nie zauważyłam. Nie wiem nawet co to za samochód.
-A może macie wrogów? Z kimś się ostatnio pokłóciliście?
-Raczej nie.
-Podejrzewacie kto może stać za tym wszystkim?
-Gdybyśmy cokolwiek wiedzieli, powiedzielibyśmy to panu! - Jared uniósł głos. Dopiero wtedy mężczyzna przestając coś notować spojrzał na nas. Jego twarz była pusta, nie wyrażała jakichkolwiek emocji.
-Niech się pan uspokoi. Muszę wiedzieć jak najwięcej. Te kilka rzeczy składa się w jedną całość, jakby pan nie zauważył. Więc jeśli mam załatwić sprawę potrzebuję informacji.
-Kiedy będziecie coś wiedzieć?
-Musimy zebrać dowody, odciski palców. Sprawdzić czy osoba istnieje w naszej bazie danych. Wyślemy do analizy list, jeśli nic nie wyjdzie, będziemy czekać na kolejny ruch, aż sprawca się ujawni.
-Aż co?! Aż się ujawni? I może najlepiej, gdy dojdzie do tragedii tak? Dopiero wtedy będziecie mogli coś zrobić?
-Jared, proszę.. - Szepnęłam łapiąc go za rękę. Znowu do oczu napływały mi łzy. Ile to wszystko miało trwać? Czy naprawdę będzie musiało się coś stać, żeby rozwiązać tą szopkę?
-Prosiłem pana o spokój! Teraz nie mogę Wam nic powiedzieć, bo jeszcze nie zaczęliśmy śledztwa.
-Tak, oczywiście. Jak zwykle. Czy Elizabeth na czas tego całego śledztwa dostanie ochronę?
-Pan wybaczy, ale to nie podlega ochronie. Nie było bezpośredniego ataku na zdrowie i życie pani Elizabeth. Ktoś ją po prostu śledził, a teraz włamał się do waszego mieszkania.
-To są jakieś kpiny! Moja dziewczyna nie może czuć się bezpieczna, a wy nic z tym nie zrobicie?! To za co wam płacą?! Święte krowy, zapiszą kilka słówek w notesiku, i nic nie robią, a zło na świecie i tak się dzieje i tak.
-Panie Leto, sława nie upoważnia pana do takiego zachowania. Za obrazę policjanta grozi mandat albo areszt, jeśli się pan nie uspokoi to może pana, któreś z tych spotkać.
-Przepraszam, za zachowanie mojego partnera. Zdenerwował się tą sytuacją jak ja. - Zaczęłam wyjaśniać. Jeszcze tego brakowało, aby Jared miał problemy z prawem. Komisarz wiedział co robi, więc pewnie miał rację. Muszą posprawdzać zebrane dowody. Poza tym po co mi ochrona? Oczywiste było, że się bałam, bo teraz w każdej napotkanej osobie będę widziała 'prześladowcę' i będę żyła w niepewności obawiając się wspomnianego w liście spotkania, ale muszę żyć normalnie, a przynajmniej próbować.
-Zapraszam państwa na komisariat, jednak tam złożycie zeznania. Jeśli do tego czasu coś się wydarzy proszę o szybki kontakt. - Mężczyzna schował swój notes, wstał, pożegnał się i wyszedł. Jared odprowadził go do drzwi i zatrzasnął je. Usiadł obok mnie i nic nie mówił. Siedział pochylony, opierał łokcie o kolana a dłonie miał ze sobą splecione. Widać było, że nad czymś intensywnie myśli. Westchnęłam cicho i oparłam się o poduszkę na kanapie. Starałam się przeanalizować na spokojnie wszystko co wydarzyło się przez ostatnią godzinę.
-Przepraszam kochanie, przepraszam. - Leto zerwał się z poprzedniej pozycji i przybliżył do mnie, obejmując mnie. - Jak się czujesz? - Prychnęłam wzruszając ramionami.
-Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Te zdjęcia, ten list, słowa policjanta. Chciałabym zamknąć oczy i po ich otwarciu wiedzieć, że to wszystko to zły sen.
-Może się prześpisz? Odpoczniesz i lepiej się poczujesz.
-Nie. - Powiedziałam stanowczo kręcąc głową. Wstrząsnęłam się na wspomnienie bałaganu w sypialni. Było mi nie dobrze na samą myśl, że obca osoba, w dodatku 'polująca' na mnie dotykała wszystkiego. - Nie chcę tu dzisiaj spać. Zawieź mnie do Mike'a, proszę.
-Jasne. Tam będziesz bezpieczna, a ja w tym czasie załatwię kogoś do naprawienia tych drzwi.

    Jared odwiózł do mnie Mike'a, mojego brata i odprowadził pod same drzwi. Pożegnał pocałunkiem i obiecał, że za jakiś czas wróci. Mój braciszek i Claire, jego żona ucieszyli się na mój widok, jednak obydwoje od razu spostrzegli, że coś jest nie tak. Nie było trudno, gdyż nadal miałam przekrwione od płaczu oczy. Claire zrobiła mi ziołową herbatę, a Mike grzecznie poprosił o wyjaśnienia. Początkowo opowiedziałam mu o samym włamaniu, ale domyślił się, że nie mówię mu wszystkiego. Strasznie przejął się tą sytuacją, a nawet zaproponował, że mogę zamieszkać u nich jeśli mam jakieś obawy.
-Nie dam skrzywdzić mojej małej siostrzyczki. - Powiedział i przytulił mnie do siebie.
-Hej, nie traktujcie mnie wszyscy jak dziecko. Nie jestem pierwsza w takiej sytuacji. Już Jared najlepiej zamknąłby mnie pod kloszem i nie wypuszczał dopóki sam nie dowie się, kto za tym stoi.
-Muszę się z nim zgodzić.
-Claire, co mu dzisiaj jest? - Zaśmiałam się kierując owe słowa do bratowej. Bo to rzadkie, żeby mój brat popierał coś co robił Leto. Mike cały czas powtarzał, że nic do niego nie ma, najważniejsze, że jestem szczęśliwa i w ogóle, jednak czasem zdarzało mu się zażartować robiąc mi na złość. Uroki posiadania starszego brata.
-Przepracował się. - Mężczyzna zaczął się wykręcać, a my z blondynką śmiać. Muszę przyznać, że w ich towarzystwie poczułam się lepiej. Chociaż na chwilę przestałam myśleć o tym całym burdelu, bo jak inaczej to nazwać.
Rozmowę o moim przyszłym bratanku przerwał dzwonek do drzwi. Jak się okazało był to Jared, jednak nie sam. Gdy przywitał się z moim bratem, przeszedł do przedstawienia gościa.
-Elizabeth, to jest Olivier, pracował z nami podczas ostatniej trasy. Na jakiś czas zostanie kimś w rodzaju Twojego ochroniarza. - Czy ja dobrze słyszałam? Zamrugałam kilkakrotnie i spojrzałam po wszystkich znajdujących się w pokoju. Chyba tylko ja miałam tak głupią minę.
-Miło mi pana poznać. - Wstałam z miejsca i jak wypadało przywitałam się. - Jared, mogę Cię prosić na chwilkę? - Pociągnęłam mężczyznę za ręke w stronę wyjścia z salonu. Słychać było, że mój brat nawiązał rozmowę z przybyłym mężczyzną. A Leto widocznie nie wiedział o co mi chodzi, gdyż przyglądał mi się z zapytaniem w oczach. - Możesz mi to wyjaśnić?
-Co takiego?
-No to! Tego całego ochroniarza!
-Nie krzycz, Lizzy. Widocznie nie dotarło to do Ciebie, ale ktoś Cię śledził, potem włamał się do naszego domu i zostawił głupi liścik, nie wiem jak Ty, ale ja się o Ciebie martwię! - Co za hipokryta, mi kazał nie krzyczeć, a sam to robił. Założyłam ręce na piersi i pokręciłam głową.
-Wiem o tym i się boję, ale ochrona? Co takiego może mi się stać w miejscu gdzie jest pełno ludzi?
-Jaką masz pewność, że to będzie w takim miejscu? Żadną. Dlatego czy chcesz czy nie, od teraz jeździsz z Olivierem, a gdy ja będę mógł to ze mną.
-Nie możesz mi niczego nakazać!
-Owszem może. I ja popieram jego decyzje. To bardzo dobry pomysł. - Do rozmowy wtrącił się mój brat, nie pięknie. Dwa na jednego, i gdzie tu sprawiedliwość?
-I ty przeciwko mnie?
-Liz, tu chodzi o Twoje bezpieczeństwo. To nie jest na stałe, tylko sytuacja przejściowa. Ale teraz lepiej abyś na siebie uważała i nie była sama. Nie wiadomo co może temu komuś wpaść do głowy. - Jared jedynie przytakiwał głową na słowa Mike'a. Naprawdę nie wiedziałam po co to wszystko, wciąż wmawiałam sobie, że nic się nie stanie, że wszyscy, co prawda włącznie ze mną, są zbyt przewrażliwieni.
-Wybaczcie, wypadałoby abym poznała swojego ochroniarza. - Zironizowałam wypowiedź i wyminęłam obydwojga mężczyzn wracając do salonu. Jeżeli to ma uspokoić zarówno Jareda jak i mojego brata postaram się tą sytuację zaakceptować, a może rzeczywiście, ja będę czuła się z tym lepiej?

~
Tadam! Poznajcie moje dobre serduszko i łapcie kolejny rozdział w tak krótkim czasie :) Przez cały tydzień ciocia Alka będzie się bawiła w nianię, więc kiedy coś nowego nie wiem. 

P.S czytasz = komentujesz? 

piątek, 19 lipca 2013

#12

    Jared, Jared, Jared przecież nie mógł się zapaść pod ziemię! W kuchni go nie było, w salonie także, w gościnnym też, łazienka była pusta. W końcu udało się go znaleźć. Pomogła mi w tym melodia dobiegająca z naszej sypialni, która przypominała dźwięk pozytywki. Czyżby? Nie zastanawiając się nad tym skierowałam się w tamtym kierunku. Drzwi były otwarte, przy oknie stał mężczyzna w dłoniach trzymając nie małe, nie duże po prostu średniej wielkości prostokątne pudełeczko. Było wykonane z drewna, ścianki pokryte były zdobieniami. Wyglądało na stare, jednak nie zniszczone. Ze środka tego 'cuda' płynęła spokojna melodia. Znałam to – Jezioro Łabędzie Czajkowskiego. Uśmiechnęłam się widząc twarz Jareda wyrażającą zachwyt, radość i wzruszenie? Utwór skończył się i Leto jakby obudził się z transu, spojrzał w moją stronę wyraźnie zdezorientowany moją obecnością tutaj.
-Oh, przepraszam. Nie zauważyłem Cię.
-Nie szkodzi. Skąd to masz? Nigdy wcześniej tego nie widziałam. - Odparłam i weszłam do pomieszczenia siadając na brzegu łóżka.
-Shannon znalazł w kartonach ze starymi rzeczami. Pamiątka z dzieciństwa.
-Pamiątka z dzieciństwa? - Powtórzyłam po nim z wyraźnym zapytaniem w głosie. Zawsze myślałam, że takimi pamiątkami mogą być zabawki, książki, ale nigdy nie sądziłam, że może to być pozytywka. Leto usiadł obok mnie kładąc na moje kolana ową rzecz.
-Chcesz mogę Ci o tym opowiedzieć. - Pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się, ostrożnie biorąc pudełeczko do ręki bojąc się, że jest tak delikatne i mogę je zniszczyć. - W sumie związane są z nią dwie historie, ale może zacznę od tej bliższej mi i Shannonowi. - Już nic nie mówiłam tylko usiadłam po turecku na środku łóżka wsłuchując się w opowieść mężczyzny.
Widać było, że wspomnienia pochłonęły go całego. Opowiadał o swoim dzieciństwie, gdy mieszkał sam z bratem i matką. Mieli równo po 6 i 7 lat, kiedy przeprowadzili się do innego miejsca. Nowe miasto, nowe mieszkanie, ale to samo życie. Ciężko było im się przyzwyczaić i zaaklimatyzować, szczególnie Jay miał problemy z zasypianiem. Constance opowiadała im bajki i wymyślone historie jednak to właśnie ta pozytywka była lekiem na całe zło. Kobieta nakręcała ją chłopcom przed snem i padali jak muchy. To może się wydawać dziwne ponieważ, melodia towarzyszyła śmierci łabędzia, a w tym wypadku była kołysanką dla dwóch małych chłopców, jednak.. śmierć może oznaczać też coś nowego, nowy początek? Tak jak sen oznaczał koniec dnia i nadejście kolejnego, może lepszego od poprzedniego. Chłopcy tak uwielbiali pozytywkę, że odtąd zasypiali tylko przy jej dźwięku.
- I to by było na tyle. - Jared skończył i spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się do niego podając pozytywkę, którą trzymałam przez całą opowieść.
- To zabawne, że akurat ta melodia Was uspokajała. Byliście dziećmi, a dzieci zazwyczaj nie interesuje taka muzyka.
- Nigdy nie byliśmy normalnymi dziećmi, Elizabeth. - Leto zaczął się śmiać. No tak, słyszałam już o nich wiele historii i stety albo niestety mogłam potwierdzić jego słowa.
- Gotowa na opowieść numer dwa?
- Tak jest. - Zasalutowałam z cichym chichotem i położyłam się kładąc głowę na uda Jareda.
- Gdy moja babcia - mama mamy była w Twoim wieku.. no może trochę przesadziłem, gdy miała około 20 lat, trwała II wojna światowa. Znała ona wtedy chłopaka, imieniem George. Nikt nie akceptował ich związku ponieważ, ona była córką robotników, a on pochodził z bogatej rodziny, ojciec generał, matka pracowała w sekretariacie w rządzie. Byli młodzi, kochali się i zawsze znaleźli jakiś sposób aby się spotkać. Uciekali z domów i wyjeżdżali za miasto, tam, gdzie żadna żywa dusza nie mogła ich znaleźć. Często robili sobie takie schadzki, podczas, których planowali ucieczkę. Chcieli wyjechać do jego rodziny na wieś i się pobrać. Ktoś niestety odkrył ich plan. W noc, gdy mieli uciec babcia czekała na Georga w umówionym miejscu, ale on się nie zjawił.. Jak się później okazało ojciec wysłał go na przymusowe szkolenie wojskowe, bodajże na front japoński, czy gdzieś gdzie Amerykanie mieli swoje terytoria, nigdy nie byłem dobry z historii. Minęły trzy tygodnie, w dzień przed ślubem z dziadkiem, Joann (imię wymyślone, nie miałam jak przeszukać internetów, żeby znaleźć jakąś potwierdzoną informację na temat matki Constance) – moja babcia, dostała paczkę. W niej była ta pozytywka i dwa listy. Jeden od Georga. Wyjaśnił czemu się nie pojawił, gdzie jest i obiecywał, że wróci, a potem uciekną i zaczną nowe życie. Pisał, że czekając ma nakręcać pozytywkę i myśleć o nim. Drugi list był od jego przyjaciela, poinformował babcię, że George zginął. Zrzucono bombę na namiot,w którym akurat odbywali jakieś zajęcia. Mężczyzna podobno dużo opowiadał o Joann, dlatego, kiedy ten drugi znalazł w jego rzeczach list z pozytywką postanowił to wysłać w jego imieniu. Później babcia przekazała pozytywkę naszej matce, gdy ojciec ją zostawił.
- To wszystko brzmi jak historia wyciągnięta ze scenariusza filmu. Dwoje młodych zakochanych ludzi, których przeszkodzą są rodzice. Zostają rozdzieleni, jedno umiera.. Myślałam, że takie historie się nie zdarzają w prawdziwym życiu.
- A jednak. Sam w to nie uwierzyłem. Kiedy pierwszy raz usłyszałem tą opowieść byłem małolatem. Myślałem, że babcia zmyśliła ją, a pozytywkę kupiła na targu z rupieciami, ale kiedy podrośliśmy pokazała nam listy, zdjęcia. Wtedy wszystko nabrało sensu.
- To piękne, naprawdę.
- Jak dobrze, że teraz nie ma wojny i nikt nie chce nas rozdzielić. - Słysząc słowa Jareda podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam śmiać.
- Chyba zapominasz o jednym fakcie. Nie pamiętasz w jaki szał wpadł mój ojciec, kiedy się dowiedział, że moim chłopakiem jest facet prawie, że w jego wieku.
- Ej! Między Twoim ojcem a mną, jest ponad 10 lat różnicy, wypraszam sobie.
- Oh, już się nie unoś. Pamiętam jak odgrażał się, że siłą wciągnie mnie do samolotu i zabierze do domu, a tam zamknie w pokoju i znajdzie mi chłopaka w moim wieku.
- On był gotów pochować mnie żywcem! Raz gdyby nie Tomo i Twój brat to by się tak pewnie stało.
- To było całkiem zabawne.
- Zabawne?
- Tak. - Na samo wspomnienie tamtych wydarzeń wybuchnęłam głośnym śmiechem.- Ty krzyczałeś, że zabierzesz mnie do Vegas, weźmiemy ślub i wyjedziemy na bezludne wyspy, gdzie nikt nas nie znajdzie. On, że żaden stary dziad nie będzie mężem jego małej córeczki, a potem prawie się na siebie rzuciliście.
- Rzeczywiście bardzo śmieszne. - Leto zaczął mnie przedrzeźniać, po czym głęboko westchnął. - Naprawdę byłem gotów zabrać Cię i wyjechać. Nawet na koniec świata.- Mężczyzna patrzył na mnie wwiercając się tym swoim niebieskim spojrzeniem. Pochyliłam się w jego stronę i namiętnie pocałowałam. Fakt, że chciał ze mną uciec tylko dlatego, że mój ojciec nie zgadzał się na nasz związek był naprawdę uroczy.
- Wiesz, mimo tragizmu całej tej sytuacji podobało mi się zachowanie ojca. - Po tych słowach uderzyło mnie spojrzenie Jareda a'la komisarza policji, po popełnieniu przestępstwa. - Nie patrz tak na mnie! Serio mówię. Gdy po śmierci mamy Mike zabrał mnie tutaj, do Stanów, a potem do czasu gdy ukończyłam pełnoletność, jedyną rzeczą, która go interesowała były przelewy bankowe i telefony czy potrzebuję więcej pieniędzy. Mimo że był, nadal jest moim ojcem, nie interesował się moim życiem prywatnym, szkołą, tym jak się trzymam, czy sobie radze. Więc to, było naprawdę znaczące. Przynajmniej dla mnie.
- Nigdy nie zrozumiem jego zachowania. Miałaś zaledwie kilkanaście lat, najbardziej go wtedy potrzebowałaś.
- Może wrócimy kiedyś do tej rozmowy, ale teraz nie chciałabym się dołować, dobrze? - Posłałam mężczyźnie blady uśmiech, bo to nie był temat, który lubiłam poruszać i do którego wracać. Ten w odpowiedzi pokiwał głową, przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło.
- Co powiesz na spacer?
- O tej porze? Zwariowałeś. Poza tym spójrz na niebo, zaraz będzie padać!
- Tylko nie mów, że boisz się deszczu bo Ci nie uwierzę. Chyba, że chcesz zostać w domu, i porobić coś innego. - Położył mnie z powrotem na poduszki i zaczął obcałowywać odsłonięty obojczyk.
- Przekonałeś mnie, idziemy na spacer. - Zeskoczyłam z łóżka i pokazałam zdezorientowanemu mężczyźnie język. Wyjęłam z szafy długie spodnie, koszulkę i ciepłą bluzę i zniknęłam w łazience, żeby się przebrać. Włosy standardowo związałam w koka. Jay czekał już na dole, kończąc zapinać buty i ubierając skórzaną kurtkę. - Gdzie mnie zabierzesz, panie Leto?
- Gdzie nas nogi poniosą. Gotowa? - Kiwnęłam głową i podchodząc do niego złapałam dłoń, którą wyciągnął w moją stronę.

A nie mówiłam? Zdążyliśmy przekroczyć próg domu i złapał nas deszcz. Co prawda początkowo były to tylko drobne, nikomu nie przeszkadzające kropelki. Byliśmy tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyłam, kiedy rozpadało się na dobre. Szliśmy wolnym krokiem pustymi, małymi uliczkami. Nie przeszkadzały nam przemoczone do ostatniej nitki ubrania. Skończył nam się jeden temat, zaczynaliśmy drugi. Ludzie biegali z parasolami, a ci którzy ich nie mieli szukali schronienia przed deszczem, tylko nie my. Spotkaliśmy się z tego powodu z dziwnymi spojrzeniami, ale kto by się przejmował? Właśnie minęliśmy park, był nie oświetlony i postanowiliśmy, że nie będziemy się w niego zapuszczać. Leto miał jednak inny pomysł. Minęliśmy aptekę, sklep z zabawkami, zielarski i kilka innych. Jared puścił moją rękę, spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem i zaczął śpiewać.

I'm singin' in the rain
Just singin' in the rain
What a glorious feelin'
I'm happy again.
I'm laughing at clouds.
So dark up above
The sun's in my heart
And i'm ready for love.

Nie miałabym nic przeciwko, gdyby.. nie zaczął tańczyć! Zarzucił na głowę kaptur i okręcał się wokół własnej osi, przeskakiwał kałuże, skakał na około latarni. Widząc całe to przedstawienie jedyne na co było mnie stać w tej chwili to wybuch śmiechu, bo wyglądało to przekomicznie. Mijający nas ludzie, patrzyli na niego jak na wariata, inni śmieli się, a niektórzy przechodzili zupełnie obojętnie.
-Oszalałeś! - Krzyknęłam zauważając mężczyznę wskakującego na ławkę i tańczącego na niej. Z jego ust nadal wypływały słowa znanej chyba każdemu melodii a z twarzy nie schodził szeroki uśmiech.
-Tak, oszalałem z miłości do Ciebie! - Zeskoczył i podbiegł do mnie, złapał mnie w pasie i patrząc głęboko w oczy zaczął prowadzić jak w tańcu. Pokręciłam głową z niedowierzania co on wyprawia, jednak po chwili nie stawiałam oporu i po prostu tańczyliśmy. I'm singin' and dancin' in the rain... Zaśpiewał ostatnie słowa, czule mnie całując. Pogłaskałam go po policzku i przytuliłam. I jak tu go nie kochać? Może czasem mu kolokwialnie mówiąc odwalało, jak na przykład śpiewanie i tańczenie w deszczu, ale.. czy nie jest prawdą, że tylko wariaci są czegoś warci?


    Od naszego pamiętnego spaceru minęło kilka dni. W tym czasie nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Jednego dnia zrobiliśmy duże zakupy, kolejnego byliśmy zaproszeni do Tomo i Vicky, innego wpadł Shannon i Babu. Po prostu spędzaliśmy czas jak normalni ludzie. Sielanka jednak kiedyś musiała się skończyć.
Po kilku ciężkich godzinach poza domem mogłam do niego wrócić. Już nie w takim świetnym nastroju jaki miałam rano dzięki miłej pobudce pana Leto. Weszłam do środka, a w salonie z laptopami na kolanach siedzieli Jared i Jamie.
-Cześć chłopaki. - Rzuciłam torbę na podłogę i usiadłam na fotel. Jamie wychylił zza ekranu swoją czuprynę i się uśmiechnął, a Jared wstał żeby dać mi buziaka.
-Jak Ci minął dzień kochanie? - A już myślałam, że obędzie się bez tego pytania. Początkowo zastanawiałam się czy mam mu o tym powiedzieć, jednak w końcu stwierdziłam, że chyba powinien wiedzieć.
-Wydaje mi się, że ktoś mnie śledził. - W ułamku sekundy poczułam na sobie dwie pary oczu, a do moich uszu doszły dwa głosy mówiące „CO”.
-I mówisz o tym tak spokojnie?
-Jared.. nie wiem czy na pewno, czy mi się wydawało. Po prostu..
-Słucham.
-Od uczelni jechało za mną jakieś brązowoczarne auto, początkowo myślałam, że to zbieg okoliczności, że ktoś jedzie tylko w tym samym kierunku, ale dla pewności zmieniłam trasę, ono dalej jechało za mną. Co udało mi się je zgubić, na nowo się pojawiało. - Coraz bardziej się denerwowałam, przypominając sobie to co czułam siedząc w samochodzie, dlatego aby się nie stresować zaczęłam bawić się palcami. - Pomyślałam, że pojadę w miejsce gdzie jest dużo ludzi. I znalazłam się pod galerią. Byłam u Meg, ale jej nie zastałam. Jak wróciłam do auta, tamtego nigdzie nie było. Przynajmniej przez chwilę. Zdążyłam wyjechać na główną drogę, wyjechał zza rogu. Skręcił dopiero w tą boczną uliczkę przy naszym domu. Pewnie jestem przewrażliwiona, za dużo filmów i tyle. - Dorzuciłam szybko ostatnie zdanie i zapatrzyłam się w szklany blat stołu, czułam w kącikach oczy pojedyncze łzy.
-Lizzy..Wiesz, że to mógł być paparazzi, albo jakiś głupi fan i to nie mógł być przypadek. - Nie lubiłam tego poważnego tonu głosu Jareda, był taki.. twardy, chłodny i nie przyjemny. - Na tą chwilę najważniejsze, że nic Ci się nie stało. Ale jeśli to się powtórzy..
-Nic się nie powtórzy. - Przerwałam mężczyźnie podnosząc na niego wzrok.
-Nie masz takiej pewności, nie wiesz kto to był. Wiesz przynajmniej co to za samochód? Marka, numery rejestracyjne, cokolwiek?
-Myślisz, że byłam w stanie jechać i zwracać uwagę na takie rzeczy.. Zdenerwowałam się, już nie byłam pewna, co się dzieje. Czy on za mną jedzie specjalnie, czy nie.. - Głos mi się łamał. Wiedziałam, że wiążąc się z Jaredem jestem narażona na nachalnych fotografów, którzy na siłę szukają sensacji albo na zawistne fanki, które z zazdrości są w stanie zrobić wszystko, ale do tej pory nic takiego mi się nie przytrafiło i myślałam, że tak już pozostanie. Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula. Czując znajomy zapach mojego mężczyzny, wtuliłam się w jego klatkę, i ciężko odetchnęłam.
-Kochanie, obiecaj mi, że jak zauważysz coś niepokojącego od razu z tym do mnie przyjdziesz, tak? - Kiwnęłam głową, raczej nie zbyt przekonująco. - Tak?
-Tak.. bo wczoraj, gdy byłeś u menadżera miałam kilka głuchych telefonów. Ale takie rzeczy się zdarzają każdemu, ktoś się pomyli, źle wybierze numer i potem rozłącza. To nic takiego.
-Masz ten numer?
-Dzwonił z zastrzeżonego.
-Jamie, dokończymy to jutro. Zadzwonię później. - Jared zostawił mnie na chwilę, aby pożegnać swojego gościa, małego kurdupla w śmiesznych loczkach. Kiwnęłam mu głową na dowidzenia, a już po chwili drzwi się za nim zatrzasnęły. - Zauważyłaś coś jeszcze? - Wrócił Jared od razu z gradobiciem pytań.
-Nie.
-A może to auto.. widziałaś je wcześniej?
-Los Angeles to nie mała wioska, tu jest pełno takich samych samochodów!
- Już dobrze, spokojnie. - Uścisk silnych ramion, w których czułam się bezpieczna tak, tego w tej chwili potrzebowałam, a Jared jakby czytając mi w myślach, przytulał mnie do siebie. - Nie denerwuj się. Po prostu się martwię o Ciebie.
- Narobiłam tylko zamieszania..
-Hej, bardzo dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Teraz tyle się dzieje, tyle się mówi o przestępstwach, porwaniach, gwałtach, a ja chcę abyś była bezpieczna.
-Przepraszam. - Szepnęłam cichutko przymykając oczy i powoli się uspokajając.
-Nie masz za co, Elizabeth, nie masz za co. Zrobię Ci herbaty. - Mężczyzna pocałował mnie w czoło i wyszedł, rozłożyłam się na kanapie, walcząc z natłokiem myśli. Leżałam i powtarzałam jak mantrę, że to tylko moja bujna wyobraźnia, że nikt za mną nie jechał, nikt mnie nie prześladuje. W tym twórczym zajęciu przeszkodził mi dzwonek i pukanie do drzwi. Już się chciałam podnieść, kiedy usłyszałam krzyk Jareda, że on to załatwi. Nie słyszałam kto przyszedł, o czym rozmawiali, ale na pewno ten ktoś od razu sobie poszedł.
-Przesyłka do Ciebie. - Przesyłka? Jaka przesyłka? Usiadłam i lekko się zdziwiłam widząc ogromny bukiet czerwonych róż.
-To.. to dla mnie?
-Tak, chyba, że nie nazywasz się Elizabeth Kayson. (moje lenistwo, nie chciało mi się szukać w poprzednich rozdziałach jej nazwiska dlatego nadałam jej nowe).
-Nie musiałeś. - Uśmiechnęłam się wyciągając ręce po kwiaty.
-Nie są ode mnie. - Jared powiedział krótko i położył róże przede mną na stoliku.
-Więc od kogo? - Wzruszył ramionami i podał mi liścik znajdujący się wcześniej między pąkami kwiatów. Wyszedł z salonu i po chwili wrócił z kubkiem herbaty. - Dziękuję.
-Nie otworzyłaś karteczki? - Ha, czyżby pan Leto był zazdrosny? Ktoś przysyła jego kobiecie kwiaty i to bez okazji. Nie może być. Posłałam mu krótkie spojrzenie i otworzyłam małą kopertę, wyjęłam jej zawartość i gdy przeczytałam co było na niej napisane zamarłam. Wpatrywałam się jak głupia w starannie napisane wyrazy, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Dopiero pytanie Jareda wyrwało mnie z transu.
-I?
- Przepraszam, że Cię dzisiaj wystraszyłem. To nie było moim zamiarem. Następnym razem będę bardziej ostrożny. Nie mogę się doczekać. P.S. Wyglądałaś dzisiaj ślicznie.
-Jest podpis? Cokolwiek? - Mężczyzna był równie zszokowany jak ja, sięgnął po karteczkę, którą po przeczytaniu jej na głos wyrzuciłam przed siebie i ją analizował.
-Jaki następny raz, Jared.. Proszę powiedz, że to jakiś głupi żart, reality show, cokolwiek. To jest co najmniej dziwne! - Krzyknęłam i się po prostu rozpłakałam. Czyli ta akcja z samochodem to nie wymysł mojej wyobraźni! Do tego te kwiaty, przeprosiny, nie wiedziałam od kogo, kim jest ta osoba, czego ode mnie chce.
-Załatwimy to, Liz, nie martw się, ja się tym zajmę. Kimkolwiek on lub ona jest to się nie powtórzy. - Jay złapał moje dłonie i ucałował je, po czym delikatnie głaskał patrząc w moje zapłakane oczy.
-Mam nadzieję. - To jedyne co byłam w stanie powiedzieć. Tego było za dużo jak na jeden dzień.
-Zaraz zadzwonię do firmy rozwożącej kwiaty, może powiedzą mi kto to zlecił, jeśli nie to pomyślimy, kto może chcieć Ci zaszkodzić. Albo najlepiej jak do nich pojadę. Zadzwonię do Meg albo Mike'a, żeby do Ciebie przyjechali a ja postaram się czegoś dowiedzieć.
-Nie trzeba.. Nie mieszajmy w to nikogo, poradzę sobie.
-Nie zostawię Cię samej, nie ma mowy. Meg czy Mike?

-Meg. - Wolałam aby mój kochany braciszek o niczym nie wiedział bo wpadłby w szał, a nic nie mógł zrobić. Nikt nic nie mógł zrobić bo nic nie było wiadomo. Więc lepiej dla wszystkich, aby go w to nie angażować, na razie.