sobota, 20 października 2012

Oneshot - Na zawsze Twój..


   Jak ja uwielbiałem zakłady! Po spotkaniu z chłopakami w sprawie kolejnego koncertu, zostaliśmy z Frankiem sami, gdyż cała reszta się ulotniła, tłumacząc, że mają kilka spaw do pozałatwiania. A, że pogoda nie była najlepsza do wieczornych, a raczej nocnych spacerów, czy bezsensownego krążenia po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego lokalu aby tam spędzić resztę dnia, wraz z brunetem pozostaliśmy u mnie w domu. Przez ogarniającą nudę wpadliśmy na pomysł, żeby się o coś założyć, była to jedyna ciekawa perspektywa, więc czemu nie? Ustaliliśmy, że ten kto przegra będzie musiał zrobić dla drugiego... striptiz! Tak, właśnie. Nie ma to jak mądre pomysły. Wręcz błyszczeliśmy inteligencją. Co do zakładowego zadania było już trochę trudniej. W świecącej pustką lodówce znaleźliśmy jakiś pikantny dip, który był tam od ostatniej próby, słoik z musztardą i dżem. Nie zastanawiałem się, skąd się to u mnie wzięło, szczególnie ten dżem, ale wystarczyło, że po sobie spojrzeliśmy i wiedzieliśmy co to będzie. Frank wyjął z szafki nad zlewem miseczkę, wymieszaliśmy w niej wszystkie składniki, po czym pododawaliśmy tam jeszcze jakieś przypadkowo wpadające nam w ręce przyprawy. Sam zapach przyprawiał o odruch wymiotny. Ale nie było już odwrotu. Wróciliśmy do salonu i, żeby się zahartować na poczekaniu wypiliśmy duszkiem po dwie butelki piwa.
-Dobra, wygrywa ten kto zje więcej. Bez popijania.
Odparłem pewnym głosem, i posłałem przelotne spojrzenie mojemu towarzyszowi, wesołemu brunetowi. Iero jedynie skinął potwierdzająco głową i podałem mu jedną z łyżeczek. Cudowną miksturę spożywaliśmy na zmianę, raz on, raz ja. Byliśmy już przy 5 rundzie.
-To jest ohydne, kretynie! Chcesz mnie otruć.
Skrzywił się młody chłopak, posyłając mi złowrogie spojrzenie.
-Jak chcesz możesz skończyć teraz. Z chęcią popatrzę jak się przede mną rozbierasz.
Na policzki chłopaka momentalnie wstąpiły, krwisto czerwone rumieńce, nawet nie wiem czemu, przecież widywałem go prawie nagiego nie raz w garderobie, czy kiedy byliśmy na przymiarce jakichś strojów. Nic takiego.
-Nie tak szybko, Gee.
Posłał mi oczko, i wciągając do płuc większą ilość powietrza, zjadł swoją porcję. Przy 8 razie, czułem jak skręca mnie w żołądku, ale przecież nie mogłem się poddać i dać wygrać Frankowi! Co to to nie. Szliśmy łeb w łeb, każdy z nas dzielnie przyjmował kolejne 'dawki', krzywiąc się i z trudem przełykając zawartość metalowych łyżeczek. Zawartość miseczki malała, a nasze zawzięcie i chęć wygranej wręcz przeciwnie. Kiedy zrobiłem sobie małą przerwę, aby odetchnąć i zebrać siły podstępny Frank, zdążył zjeść zamiast jednej, aż trzy łyżeczki. Prześcignął mnie! W końcu nie wytrzymałem, gdy on z triumfem oblizał swoje usta, nakładając kolejną porcję 'kremu' na łyżkę, sięgnąłem pod stół po butelkę piwa i szybkim ruchem ją otworzyłem, jednym łykiem opróżniając ją do połowy.
-Przegrałeś frajerze!
Zaczął śmiać się brązowooki i pokazywać na mnie palcami. A niech to! Jak to się mogło stać! Pewnie miałem zły dzień. Jasne Gerard, zrzucaj winę na dzień, nie potrafiąc przyznać się do przegranej.
-Dałem Ci fory.. Nie pamiętasz, jak przegrałeś ostatni zakład i musiałeś zagrać koncert bez spodni? Żal mi się Ciebie zrobiło.
-Winny się tłumaczy, Skarbie.
Uśmiechnął się złowieszczo akcentując ostatnie słowo. Często w rozmowach ze sobą używaliśmy słodkich słówek, zdrobnień swoich imion czy czegoś podobnego. Westchnąłem wiedząc co mnie czeka i nachylając się nad nim szepnąłem mu wprost do ucha, dłonią niby to przypadkiem zahaczając o jego udo.
-Życzysz sobie erotycznej piosenki w tle?
-Gerard, Ty pieprzony napaleńcu!
Odepchnął mnie od siebie, mimo iż po jego wzroku i przyspieszonym oddechu stwierdziłem, że wcale tego nie chciał.
-Tak, tak wiem. Ogarniam downa.
Wywróciłem oczami, unosząc kąciki ust w ironicznym uśmiechu. Dopiłem piwo, zasłoniłem rolety w oknach, nie dlatego aby nikt nie widział, ale po to, aby stworzyć pewny klimat. Zapaliłem jedynie mała lampkę stojącą w rogu ściany i odwróciłem się do mojego towarzysza, który rozsiadł się wygodnie na kanapie. Po minie chłopaka mogłem stwierdzić, że z jednej strony był rozbawiony zaistniałą sytuacją, z drugiej zażenowany tym, że mam się przed nim rozebrać i to nie w taki zwykły sposób, przez niedbałe zrzucenie ubrań, ale chyba z trzeciej, kolejnej strony nawet mu się podobała ta perspektywa.
Przygryzając wargę i puszczając brunetowi oczko oparłem się stopą o brzeg stolika i przejechałem koniuszkiem języka po ustach. Nie raz zdarzało się, że na imprezach, na które trafialiśmy, po alkoholowym upojeniu robiło się głupie rzeczy więc wiedziałem co robić, aby wypaść jak najlepiej. Zacząłem od powolnego rozpinania czarnej koszuli, spod której ukazał się mój nagi, blady tors. Nie zrzuciłem jej z ramion tylko odwróciłem się do Franka tyłem, kręcąc mu przed oczami biodrami, na co nie tylko On ale i ja sam zareagowałem głośnym śmiechem. Pohamowałem się jednak i spojrzałem na niego przez ramię, uśmiechnąłem się zdjąłem kawałek ciemnego materiału kładąc dłonie na sprzączce od paska, a kiedy się odwróciłem zacząłem wrzeszczeć. Nie widziałem już tego uśmiechniętego, zarumienionego i pragnącego więcej chłopaka, tylko znowu miałem przed oczami widok jego zakrwawionej twarzy, nieporuszającej się w oddechu klatki piersiowej i iskierek w oczach. Nagle zniknął, zniknęło wszystko. Dookoła mnie była totalna pustka. Znajdowałem się w wielkim, całym czarnym pomieszczeniu, echem od ścian odbijał się mój płytki oddech.
Wtedy też się obudziłem. Zerwałem się z łóżka do pozycji siedzącej, i uspokajając nie równe bicie serca rozejrzałem się po pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, ale czułem strach, jakby zaraz miało się coś wydarzyć i wtedy się zorientowałem.. że w nadszedł dzień, którego się bałem, i pragnąłem aby nigdy nie nastąpił.
   31 października miał być datą, której nie miałem zapomnieć do końca życia. I tak się stało, ale.. Miał to być najszczęśliwszy dzień w moim życiu, tymczasem był tym najsmutniejszym. Od roku nawiedzał mnie w sennych koszmarach i nie pozwolił normalnie funkcjonować. Najchętniej nie wychodził bym dzisiaj z łóżka, usiadł na kanapie z kubkiem gorącej malinowej herbaty i owinął się szczelnie kocem patrząc tempo w ścianę. Nie mogłem, musiałem coś załatwić. Zrobić to dla niego. Odwiedzić go, mimo że On zostawił mnie samego na tym gównianym świecie, już na zawsze.
Niechętnie zebrałem się z dużego łóżka, doznając szoku termicznego gdy moje pół nagie ciało, bo miałem na sobie jedynie dół od piżamy, owiał chłodny wiatr.. Tak, nie ma to jak zostawiać na noc otwarte na oścież okno, i to w październiku, gdzie temperatura drastycznie malała, szczególnie nocą. Szybki prysznic pozwolił mi na chwilę zapomnieć, i oderwać od dręczących myśli, które uparcie wwiercały się w moją psychikę, powtarzając: 31października, TEN dzień. Dłuższe czarne włosy pozostawiłem w nieładzie, oczy podkreśliłem czarną kredką. Wcisnąłem na siebie czarne, wąskie spodnie, pierwszą lepszą czarną koszulkę, na nogi założyłem wysokie glany i można powiedzieć, że byłem gotowy do wyjścia. Niedbale owijając wokół szyi ciemno siwy szal, ubrałem skórzaną kurtkę i wyszedłem zatrzaskując za sobą drzwi. Szedłem przed siebie ze spuszczoną głową, co rusz potykając się o coś, lub wpadając na przechodniów, którzy klęli za mną i wyzywali, że mam nauczyć się chodzić. Miałem ich głęboko w dupie, i nie obchodziło mnie co myśleli. W pobliskiej małej kwiaciarni, kupiłem długą ciemno czerwoną róże, której kolce wbijały mi się w dłoń, na co nie zwracałem szczególnej uwagi. W tej chwili nie odczuwałem, żadnego bólu.. Chyba, że ten psychiczny.
Zatrzymałem się przed wielką, żelazną bramą, prowadzącą na cmentarz i stałem jak otępiały przez kilka minut, jakbym nie mógł zrobić żadnego kroku. Czułem jak łzy napływają mi do oczu, a serce zaczyna szybciej bić. Byłem tam tylko raz.. Co prawda, próbowałem 'odwiedzać' mojego przyjaciela, ale nigdy nie doszło to do skutku. Nie umiałem, to za bardzo bolało.
Ale dziś.. w rocznicę jego śmierci, jak mógłbym nie przyjść? Myśli zaczęły krążyć wokół wszystkich wspólnie spędzonych z młodym chłopakiem chwil, koncertów, rozmów, zbliżeń, do których między nami dochodziło. Droga była prosta. Nie wiem skąd, zwracając uwagę, na to, że tylko raz nią szedłem, ale idealnie pamiętałem, że wchodząc trzeba skręcić na lewo, potem cały czas prosto, i przy wysokim posągu anioła, z połamanymi skrzydłami, w prawo w małą, ciemną uliczkę.. Grób Franka znajdował się na końcu alejki.. W gardle stanęła mi wielka gula, oczy zaszły mgłą, miałem nogi jak z waty.. Padłem na kolana, czołem dotykając zimny kamień nagrobka, kładąc przed sobą, wcześniej zakupiony kwiat. Nie kontrolowałem potoku łez, który wydobywał się samoczynnie z moich oczu, nie kontrolowałem szybkiego oddechu, i nie obchodziło mnie to, że ktoś mógł mnie zobaczyć i uznać za wariata, który prawie leży na ziemi przytulając się do grobu, na którym widniał napis: Frank Anthony Iero ur. 31.10.1981, zm. 31.10.2004. Ironia prawda? Odszedł z tego świata w ten sam dzień, kiedy na niego 'przyszedł'. Kto go znał wiedział, że brunet zawsze powtarzał, że jeśli nadejdzie dla niego moment śmierci, chce aby to było właśnie wtedy, właśnie dzień urodzin. Dziwny pogląd, nikt go jednak nigdy nie kwestionował.
Zacisnąłem mocno powieki, trzymając w dłoni pomięte zdjęcie, na którym byliśmy My. Frankie był taki szczęśliwy, uśmiechał się, a w jego czekoladowych tęczówkach tliły się wesołe iskierki. Takiego go uwielbiałem, jednak zapamiętać przyszło mi.. zupełnie coś innego. Codziennie przed oczami miałem jego bladą, smutną, wykrzywioną w grymasie bólu twarz, ze skroni, po policzku spływała strużka jeszcze ciepłej krwi. Jego zawsze wesoły wzrok, był pusty, ciało zimne.. Siedział oparty pod ścianą, w dłoni, która opadła na ziemię i znajdowała się blisko jego uda, spoczywała broń.. Narzędzie zbrodni, narzędzie, którym odebrał sobie życie.. Ten widok, wrył mi się w psychikę.. Tamtego dnia, kiedy i szukałem Franka, bo przecież miał być świadkiem na moim ślubie, a spóźniał się i usłyszałem strzał prowadzony przez intuicję, znalazłem się pod drzwiami garderoby młodszego przyjaciela, potraktowałem je mocnym kopnięciem aby wejść do środka i kiedy go tam zobaczyłem.. Mój mały Frankie.. Frank Anthony Iero, gitarzysta mojego zespołu, przyjaciel, czy kim on dla mnie był.. popełnił samobójstwo.. Siedział tam nieruchowo, nie oddychając. Nie płakałem. Łzy napływały mi do oczu, ale nie zdołały pokonać bariery i nie wypłynęły, poczułem jednak silny ucisk na sercu. Jakby rozpadało się na maleńkie kawałeczki, jakby ktoś wbijał w nie szpilki z szyderczym uśmiechem. Dopadłem do niego, biorąc jego bezwiedne ciało w swoje ramiona i mocno do siebie przytulając, potrząsałem nim mając nadzieję, że się ocknie.. że to tylko głupi żart, że się wymalował, udaje martwego, i że zaraz odepchnie mnie od siebie i zacznie się śmiać z mojej naiwności.. Stało się inaczej, żadnej reakcji, żadnego bodźca. Naprawdę, nie żył. Wpatrywałem się tępo w jego twarz, głaszcząc go po policzku, kiedy usłyszałem krzyki: „Tutaj!” i do pokoju wbiegł Mikey, Ray i Lindsey.. Miała już na sobie sukienkę, wbrew pozorom, jak przystało nie była biała, ale czarna z czerwonymi dodatkami. Nie patrzyłem na nich, nie wiedząc kiedy szloch ogarnął moje ciało i nie pozwolił mi racjonalnie myśleć, ale wiedziałem, że są zdziwieni, zszokowani może i smutni. Mężczyźni szepcząc coś o telefonie, policji, wyszli, a kobieta podeszła do mnie, kucając przede mną, trzymającym ciało Franka, i kładąc mi dłonie na ramiona. Nie odezwała się bo znała mnie i wiedziała kiedy powinna, a kiedy nie coś mówić. Chciała mnie przytulić ale gwałtownie się odsunąłem ciągnąc za sobą ciało bruneta. „Zostaw mnie” wysyczałem przez zęby, posyłając jej posępne spojrzenie. Wiem, że nie powinienem, wiem, że to miał być dzień, w którym mieliśmy się pobrać, założyć rodzinę i już zawsze być razem. Ale, kiedy zalazłem Franka.. zrozumiałem, że nie tego w życiu chciałem. Owszem kochałem Lindsey, pragnąłem jej, pociągała mnie jak żadna kobieta, ale to ktoś.. zupełnie inny zajmował najwięcej miejsca w moim sercu i umyśle.. Tym kimś był mój przyjaciel, martwy przyjaciel.. Właściwie, nie mogę go tak nazywać bo znaczył dla mnie o wiele więcej. Kochałem go, nie tylko jak brata.. Od dawna przeczuwałem też, co brązowooki czuł do mnie, nie chciał się przyznać i nie dawał mi tego do zrozumienia, ale moja artystyczna dusza sama to dostrzegła.. Upewniłem się, kiedy zalazłem u niego w domu tekst piosenki, który mówił o nas.. o naszych relacjach, o tym jaki byłem mu bliski. Ale nic z tym faktem nie zrobiłem! Wmawiałem sobie, że to tylko znajomość, przyjaźń, że to nic więcej, przecież nie mogę kochać mężczyzny! Nie byłem homoseksualny. Prawda, ponosiło nas, na scenie, kiedy się całowaliśmy i kolokwialnie mówiąc macaliśmy, i nie tylko tam.. Ha, na przykład ta pamiętna impreza, gdy wylądowaliśmy zamknięci w jednym z pokoi w mieszkaniu naszego wspólnego znajomego, i się ze sobą przespaliśmy.. Ale zgoniliśmy to na alkohol, i przecież mieliśmy pewien układ. Wszystko co miało miejsce na koncertach było właśnie jego częścią, robiliśmy to pod publikę. Tylko, gdzie ja miałem oczy! Dlaczego rozkochałem go w sobie, dlaczego pozwoliłem sobie na uczucie do niego. Kiedy to się stało, w którym momencie?! Teraz było już za późno na wszystko, nawet na przemyślenia i jakiekolwiek wyjaśnienia. Policjanci siłą odciągnęli mnie od ciała młodego mężczyzny, a lekarz wcisnął mi jakieś środki uspokajające. Stojąc jak otępiały wpatrywałem się jak wynoszą jego ciało, a ja nic nie mogłem zrobić, nic! Miałem ochotę zrobić to samo, zabić się, aby jeszcze raz móc się z nim spotkać, aby nasze dusze mogły się spotkać, abym mógł się z nim pożegnać.. Zacząłem wrzeszczeć, kiedy ktoś mnie do siebie przytulił, i nie były to przyjemnie ciepłe dłonie niższego ode mnie chłopaka, te były delikatniejsze.. Kobiece, Lindsey. Próbowała nadążyć z wycieraniem moich policzków przemoczonych od łez, co było syzyfową pracą. „Z-z-ostaw”. Ciężko mi było nabrać powietrza, co dopiero coś powiedzieć. Nie chciałem aby była obok mnie, aby mnie dotykała, nie chciałem widzieć nikogo. Wyrwałem się z jej objęć i wtedy na czarnej komodzie stojącej pod jedną ze ścian, dostrzegłem białą kopertę, na której widniał wykonany piórem napis, a raczej imię: Gerard. Poczułem jakiś dziwny impuls.. szczęścia? Jak można mówić o szczęściu w takiej chwili, kiedy moje serce i dusza przepełnione były smutkiem, żalem i bólem. Podszedłem do tamtego miejsca biorąc papierową rzecz w dłonie, chwilę się jej przyglądałem, po czym przystawiłem ją sobie do nosa. Nawet kartka papieru pachniała brunetem, jego ulubionymi perfumami. Kobieta, która wpatrywała się we mnie jak w wariata, nie odzywała się, nie próbowała nawet podchodzić, ale nie wyszła, stała w poprzednim miejscu nie rozumiejąc co się ze mną działo.
Trochę nie pewnie, rozdarłem białą kopertę i wyjąłem z niej kartkę papieru. Oddychałem ciężko, a ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania. Tam były zapisane ostatnie słowa, ostanie przemyślenia Franka. W końcu się zdecydowałem, rozłożyłem złożony papier i cichym półszeptem, przeczytałem słowa, które zagnieżdżały się w mojej głowie.

Drogi Gee,
Przepraszam, dłużej tak nie mogłem. Widziałem jaki jesteś szczęśliwy z Lindsey i cieszysz się, że się pobieracie. Widziałem, że liczy się tylko Ona, że Ona jest najważniejsza. Nie miałeś czasu dla mnie, swojego przyjaciela.. To zabawne, ale wiesz? Ty byłeś dla mnie nie tylko nim. Byłeś moją nadzieją, moim światłem. Moją miłością. Przy Tobie czułem się radosnym człowiekiem i chciało mi się żyć. Jednak.. to miało się skończyć, dzisiaj. Miałeś na zawsze o mnie zapomnieć, odepchnąć i wyrzucić ze swojego świata. Teraz kiedy to czytasz, pewnie już po wszystkim. Zacząłeś nowy etap w swoim życiu, w którym nie ma miejsca dla kogoś takiego jak ja. Dla zwykłego dwudziestotrzyletniego bruneta, chłopaka, który nie potrafił poradzić sobie w tym przerażającym świecie i co rusz wpadał w kłopoty, dla Franka Iero. Przepraszam, za wszystkie złe słowa, które wypowiedziałem kierując je do Twojej osoby, przepraszam, że musiałeś niańczyć taka sierotę jak ja. Ale też dziękuje Ci za to co dla mnie robiłeś. Te kilka lat naszej znajomości były dla mnie najlepszym okresem w moim marnym życiu. Zawsze będę Cię kochał, i będę nad Tobą czuwał, aby nie przytrafiło Ci się nic złego, tak jak Ty czuwałeś nade mną.
Na zawsze Twój, Frank.

„Ty frajerze! Nawet nie wiesz jak mnie zraniłeś, nie wiesz jak boli mnie Twoje odejście. Nie wiesz jak bardzo Cię potrzebuję, i zawsze potrzebowałem. Odszedłeś.. Zostawiłeś mnie.. Nienawidzę Cię za to!” Krzyczałem, zaciskając w dłoni list od chłopaka, chcąc wyrzucić z siebie wszystko co złe, co bolesne. Najgorsze, że nic nie miało mi pomóc, nic nie zdołało podnieść mnie na nogi. Moje życie już nigdy nie miało być takie samo. Nie byłem nawet w stanie złożyć zeznań, gdy policjanci wypytywali mnie jak go znalazłem, czy wiem, czemu to zrobił, bla, bla, bla.. Czułem się winny. Te cholerne wyrzuty sumienia! Wiedziałem, że to moja wina. Gdybym szybciej zrozumiał i odczytał jego znaki, gdybym odwzajemnił jego uczucia do niczego by nie doszło! I kto wie, może bylibyśmy razem, prowadząc pełne wrażeń życie.. Po pogrzebie, chłopaka zostawiłem swoja narzeczoną, odizolowałem się od świata, zawiesiłem działalność zespołu, nawet z bratem nie utrzymywałem kontaktu dobijając się wspomnieniami. Na udręczaniu się, wbijaniu sobie noża w plecy, gdybaniu co by było jakbym postąpił inaczej, na całodniowym płaczu, przytulaniu się do rzeczy Franka, oglądania naszych wspólnych zdjęć minął cały rok..
-Gee! Gee, do cholery, wstawaj!
Usłyszałem docierające do moich uszu krzyki, znałem ten głos, bardzo dobrze. W pierwszej chwili, jednak nie potrafiłem go zidentyfikować.
-Podnieś się, głupku!
Dopiero kiedy silne dłonie mężczyzny złapały mnie w pasie i podniosły znad grobu, sadzając na małej ławeczce, dostrzegłem, że był to mój brat. Przyglądałem mu się zaczerwienionymi i podpuchniętymi od płaczu oczyma. Ile minęło czasu? Ile czasu, łkając leżałem na chłodnym kamieniu pogrążając się w minionych wydarzeniach?
-Nie możesz ciągle tego rozpamiętywać, Frank by tego nie chciał. Chciał abyś był szczęśliwy i nie zamartwiał się tak.
-Nic nie wiesz! Nie wiesz czego chciałby Frank! Nie znałeś go tak dobrze jak ja.. Nie wiesz jaki to ból, gdy tracisz Ukochaną osobę, kiedy ona zabija się z Twojego powodu, więc nie pierdol co mogę, a czego nie!
Wrzasnąłem na jednym wdechu, i zacisnąłem dłonie w pieści, starałem się opanować bo w przeciwnym wypadku uderzył bym go, pobił bym brata, bo chciał mi pomóc. Nic nie mógł wiedzieć, i nie miał prawa. Niczego nie rozumiał. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na wygrawerowane litery, na długą czerwoną różę i na zdjęcie, które tam zostawiłem po czym specjalnie z całej siły uderzając ramieniem o ramię Mikey'a pogrążając się w melancholii, ze spuszczoną głową wróciłem tam skąd przyszedłem. Do mojej maleńkiej sypialni, do kartek papieru, ołówka, gitary i wspomnień bruneta, o pięknych czekoladowych oczach, szczerym i szerokim uśmiechu, do melodyjnego śmiechu i ciepłego uścisku, który wyobrażałem sobie, za każdy razem, gdy zasypiałem wtulony w koc, pod którym leżał Frank, tej nocy kiedy przemaszerowaliśmy w deszczu całe miasto, aby kupić jego ulubione żelki, po czym wrócić i przegadać kilkanaście godzin.
Miało mi pozostać tylko to? Głupi koc? nawyk zaparzania nie jednej, ale dwóch kaw? Przeczuwałem, że ten ból nie miał się nigdy skończyć, ale jeśli tylko właśnie ten ból miał mi pozwolić być blisko bruneta, zgadzałem się na niego. Postanowiłem że będę go codziennie „odwiedzał” i rozmawiał z nim, a raczej mówił do niego.. Jakkolwiek to brzmiało. Że będę cieszył się na myśl wspólnie spędzonych w przeszłości chwil, a nie wylewał tony łez, bo z tym Mikey miał rację, Frank nie chciałby widzieć mnie przygnębionego. Tak jak, uwielbiałem, gdy młody chłopak był w dobrym nastroju.
Razem ze śmiercią Iero, odeszła też moja dusza, i stwierdziłem, że nie umiem już kochać, i nie zdołam pokochać nikogo innego, dlatego postanowiłem, że pozostanę wierny tylko mojemu brunetowi i z nikim się nie zwiążę.
Na zawsze Twój, Gerard.” Szepnąłem pod nosem i uniosłem kąciki w delikatnym ledwo widocznym uśmiechu, kiedy zdałem sobie sprawę, że podobnie brzmiały ostatnie słowa mojego Ukochanego. 


~~
Coś innego :) Zamiast zrobić zadanie domowe, albo się pouczyć natchnęło mnie do napisania czegoś. Początkowo miałam ochotę na wieeeeelki dramat, ale brakowało mi pomysłu.
Wyszło co wyszło. Frerardzik :P Taka nam miniaturka, nie Marsowa! oO Nie związana z moim głównym opowiadaniem. Udostępniłam aby poznać Wasze zdanie na temat tego oto tworu.
Bless ya!

6 komentarzy:

  1. czytam i czytam pierwsze fragmenty tekstu no i od razu gęba mi się cieszy, aż tu nagle taki zonk! to był tylko sen, a później zaczęła się rzeczywistość. świetnie wszystko opisałaś, przez co łatwo było wczuć się w to co Gerard przeżywa. ta cała sytuacja ze ślubem i znalezionym listem, który wzbudza w nim poczucie winy. w dwóch słowach zajebisty oneshot! jak dla mnie mogła byś pisać takie coś częściej, jak tylko będziesz mieć jakoś pomysł ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. :( Frankuś ... ŻERARD smutny .. No wiesz ? xd Jak możesz ? -.- haha xd nie no żaruje ! :) Wciągło mnie niemiłosiernie ! haha xd Peffnie wiesz kto napisał komentarz xd JAJAAJ xd Tomciowa :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku myślałam, że to będzie lekka, zabawna historyjka i smajl mi z mordki nie schodził jak wyobrażałam sb striptiz^^ A potem wielkie BUM z przytupem i mózg rozpierdzielony taka drastyczna zmiana nastroju. Prawie ryczałam czytając o uczuciach Gerarda :( Ty to masz głowę dziewczyno ;) Z jednej strony bardzo mi go szkoda, z drugiej myślę, że sam doprowadził do takiego obrotu spraw nie będąc szczerym ze swoimi uczuciami do chłopaka...
    Anyway wyczarowałaś cudowną scenerię i w zaledwie jednym rozdziale udało ci się przenieść mnie do innego świata.
    Podsumowując: zajebiście Bitch, pisz takie częściej <3

    OdpowiedzUsuń
  4. początek to była komedia, a dalej to z każdym zdaniem uśmiech schodził mi z twarzy, smutne, ale ciekawe :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To nieprawdopodobne jak w tal krótkim opowiadaniu można wzbudzić w czytelniku tyle emocji ... Naprawdę fantastyczny oneshot i poproszę więcej takich. No i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. NIENAWIDZĘ CIĘ ;____________________________;
    BORZE TO TAKIE WSPANIAŁE, ALE ALE ALE NIE MOGĘ ;-;
    NO PO PROSTU NIE
    RYCZING SOŁ HARD

    OdpowiedzUsuń