Daniel nie wrócił.
Odkąd zostawił mnie samą tego wieczora, gdy mnie uderzył nie było
go następnego dnia i kolejnego. Bałam się, że wtargnie, kiedy
zasnę i mi coś zrobi. Dlatego mój sen był słaby i nie
trwały. Budziłam się słysząc najmniejszy szelest czy odgłos.
Najczęściej był to szum drzew, które musiały znajdować
się na zewnątrz, krople deszczu czy szczury biegające po
magazynie. Byłam przemęczona, ale nie czułam głodu. Może przez
strach ogarniający umysł i ciało. Na szczęście mężczyzna
ostatnim razem zostawił butelkę wody, to był mój jedyny
ratunek.
Żeby nie zadręczać się
„czarnymi” myślami godzinami nasłuchiwałam czy nie nadjeżdża
jakiś samochód, czy ktoś nie dobija się do bramy.
Krzyczałam mając nadzieję, że ktoś mnie usłyszy, ale tylko
traciłam siły nie uzyskując żadnego odzewu. Starałam się nie
płakać, jednak to było silniejsze ode mnie. Po pierwsze obawa, co
on ze mną zrobi, czy mnie wypuści, czy ktoś mnie znajdzie..
Myślałam Mike'u, przyjaciołach, a najwięcej o Jaredzie. Widziałam
jego reakcje na zdjęcia, włamanie, przecież on teraz pewnie
odchodził od zmysłów, próbując zrobić cokolwiek.
Chociaż i tak największa
zagadką dla mnie było: po co. Co ja takiego zrobiłam Danielowi, że
posunął się do takiego czynu? Zazdrość? Choroba? To drugie było
bardzo możliwe bo momentami tak się zachowywał, jakby tracił
zmysły. Jego dziwny wzrok, zachowanie. W chwili, kiedy był
niepoczytalny mógł zrobić naprawdę wszystko. Nagle chwilę
zadumy przerwał mi dźwięk, którego wyczekiwałam. Samochód.
Podniosłam się z pozycji leżącej do siedzącej, szczelniej
otulając się kocem. Nasłuchiwałam uważnie. Auto zatrzymało się.
Przez moment znów panowała przerażająca cisza dopóki
nie rozległ się hałas starych, blaszanych drzwi. Ktoś wszedł do
środka.
-Ślicznotko, ślicznotko.
- Daniel. Mówił tak obleśnym głosem. Patrzyłam w stronę,
z której po chwili wyłonił się. Stanął naprzeciwko
trzymając w dłoni jakąś torbę. Był ubrany cały na czarno. Po
jego twarzy krążył szaleńczy uśmiech, był.. radosny ale i
zagubiony. - Tęskniłaś za mną? Bo ja bardzo. - Nie odzywałam
się. Tylko patrzyłam. Mierzłam wzrokiem każdy najmniejszy ruch. -
Przyniosłem Ci coś do jedzenia, zaniedbałem Cię, wybacz kochanie.
-Wsadź je sobie w tyłek.
Nie chce Twojego jedzenia. Wypuść mnie stąd!
-Spokojnie, maleńka!
Spokojnie.. - Usiadł na skrzynce jak poprzednim razem, przysunął
sobie karton i położył na nim torbę. Wyjął z niej papierowe
ręczniki, łyżkę i dwie puszki. Nie miały one etykietek, ale nie
wróżyły nic dobrego. Daniel wziął jedną z nich aby ją
otworzyć. Zapach jaki się z niej wydobył przyprawiał o mdłości.
Mężczyzna trzymając ową rzecz i biorąc do ręki sztućce usiadł
obok mnie. Nie miałam jak się odsunąć, siedziałam jak najdalej
mogłam, tak, że łańcuch był napięty i wżynał mi się w nogę.
- Chodź królewno. - Nabrał na łyżkę brązową papkę z
puszki. Wyglądało to na.. nic. Odwróciłam głowę w bok
zaciskając usta i kręcąc głową. - Bądź grzeczna, skarbie. No
już, dziecinko jedz. - Nalegał, a ja nie reagowałam. Złapał mnie
za podbródek ale wyrwałam się. Kolejny uścisk był
mocniejszy. Odwrócił moją głowę w swoją stronę wpychając
mi łyżkę do ust. Całą jej zawartość wyplułam na niego. - Ty..
ty.. ty suko! - Zamachnął się, jakby chcąc mnie uderzyć, jednak
powstrzymał się, odetchnęłam z ulga. Ale na jak długo? Ile to
będzie trwało? Jak wiele ma cierpliwości, ile minie do następnego
razu, do tego gdy już nie będzie zatrzymywał ręki w locie? - A
teraz zjesz ładnie to co dla Ciebie przygotowałem.
-Niczego nie będę jadła.
- Szepnęłam wycierając usta w koc. Mogę głodować, nie ma
znaczenia ile, ale nie będę jadła tego gówna, którym
mnie karmił. Zamyślił się i odstawił jedzenie na bok. Zapatrzona
w jego ruchy, nie zauważyłam jak złapał moje dłonie i je
związał jakimś sznurkiem wyjętym z kieszeni, szarpałam się, ale
był silniejszy. Położył mnie na materacu i na mnie usiadł. Nie
miałam z nim żadnych szans. Próbowałam się wyrwać ale to
na nic. Przełknęłam głośno ślinę, przymykając oczy.
-Tak ładnie zaraz
będziesz przełykać obiad. - Otworzyłam szeroko oczy, słysząc te
słowa. Myślałam, że już z tym skończył, tak bardzo się
myliłam. Przytrzymując mnie, żebym się nie ruszała jedną dłonią
nakładał śmierdzącą papkę i siłą wpychał mi do ust. Starałam
się to wypluwać, ale zatykał mi usta i nos, więc jedynym wyjściem
było połknąć to coś, cokolwiek to było. - Bardzo ładnie.
Jeszcze kilka łyżeczek. - Kilka, które ciągnęło się w
nieskończoność. Mężczyzna siedział mi na brzuchu, co dodatkowo
źle działało. Miałam zgnieciony żołądek, który
przechodził rewolucje po tym śmieciowym jedzeniu. Ledwo co
powstrzymywałam się przed wymiotami. Ponownie spróbowałam
się wyrwać, podnieść, chociaż go odepchnąć. - Zaraz kończymy
perełko. - I po tych słowach 'zjadłam' ostatnią porcję. Daniel
zszedł ze mnie, gwałtownie usiadłam ciężko oddychając. Wytarł
mi twarz chusteczką i rozwiązał ręce. - Nie trzeba było tak od
razu? Przynajmniej zapamiętasz sobie jak się nie robi.
-Naprawdę jesteś
psychiczny. W końcu ktoś mnie znajdzie i Cię zamkną.
-Kochanie, niedługo już
nas tutaj nie będzie. - Że.. co?! Zrobiłam zdziwioną minę. Co on
chce zrobić, gdzie mnie wywieźć?! - Nie patrz tak na mnie
słoneczko, nie bój się niczego. Będziesz ze mną
szczęśliwa.
-Lecz się psycholu! -
Zaczęłam krzyczeć, ale musiałam się uspokoić, gdyż czułam
buzowanie w brzuchu. Wystarczyła chwila, abym zwróciła cały
'posiłek' na podłogę obok materaca. Chwilami dusiłam się
własnymi wymiocinami, a Daniel stał i się śmiał. Uspokajając
odruchy wymiotne złapałam za butelkę, którą schowałam za
materacem i duszkiem wypiłam resztę jej zawartości. Woda chociaż
odrobinę zneutralizowała smak kwasów żołądkowych w moich
ustach.
-Jesteś taka śliczna,
gdy się złościsz. Wiesz, mam dla Ciebie niespodziankę. Zobacz co
mam. - Rzucił w moją stronę kilkoma zdjęciami. Zamarłam widząc
kto na nich był. Jared. Wychodził z komisariatu rozmawiając z
policjantami. Mimo że to tylko małe zdjęcie, idealnie widziałam
emocje wypisane na jego twarzy. Zmęczenie, strach, złość. - Twój
kochaś współpracuje z tymi gnidami.
-Zostaw go w spokoju!
Chcesz coś zrobić, zrób mi, zostaw go. - Głos mi się
załamywał. Wpatrywałam się w tego przesiąkniętego złem
człowieka, zgniatając w dłoni jedno ze zdjęć.
-Zadzwońmy do niego. -
Odparł mężczyzna. Ku mojemu zdziwieniu wyjął mój telefon,
jednak skorzystał z niego tylko po to aby spisać numer. Po chwili
już czekał na połączenie. Wybrał funkcję głośnomówiącą.
Rozpłakałam się, słysząc „Tak, słucham?” 'wypływające' ze
słuchawki. - Witaj Leto. - Daniel, Ty gnoju! Co zrobiłeś z
Elizabeth?! Rozległy się krzyki. - Spokojnie. Nic jej nie jest,
prawda kochanie? Czujesz się dobrze?
-Jared! - Chciałam
krzyknąć, jednak wyszedł z tego szloch.. Jared zaczął kląć,
wypytywać gdzie jestem, grozić policją. Daniel jedynie zaśmiewał
się ignorując wszelakie pytania, wyzwiska. Próbowałam coś
powiedzieć, krzyknąć, żeby mnie usłyszał, ale w gardle powstała
wielka gula, i nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
-Obserwuję Cię, znam
każdy Twój krok. Uważaj na siebie i na to co robisz i z kim
rozmawiasz. Tu chodzi o życie Twojej, ach wróć, Twojej byłej
kobiety. Miłego dnia gwiazdorku. - Słyszałam jeszcze
zbulwersowanie Jareda, jego złość, zdenerwowany głos. Daniel
rozłączył się po czym od razu wyjął z telefonu kartę łamiąc
ją. - Głupiutki jest ten Twój kochaś. Nie wiem co Ty w nim
widzisz, słoneczko.
-Jest zdrowy na umyśle
(wiem, że to nie idzie w parze z Dziadem, no ale xD) nie tak jak Ty.
- Syknęłam zalana łzami. Siedziałam skulona, z zamkniętymi
oczyma. W głowie 'siedziały' mi słowa Jareda. Smutek w jego
głosie.
~Jared
Pieprzony idiota! Jedyna
moja myśl po telefonie tego dupka. Serce pękało mi od szlochu
Lizzy i faktu, że nie mogłem nic z tym zrobić. Znów
zastanawiałem się, gdzie ją przetrzymywał, jak traktował. Mówił
do niej per 'kochanie'! Z nerwów zrzuciłem ze stołu kubek
pełen kawy, przygotowany dla Shannona. Był przy mnie przez te dwa
dni. W zasadzie jeździł ode mnie do mamy. Wypytywał czy czegoś
się dowiedziałem, jak idą poszukiwania, co mówi policja,
jak się trzymam. Po czym jechał do matki, zobaczyć jak ona się
czuje. Constance bardzo się tym przejęła. Traktowała Elizabeth
jak córkę, do tego fakt, że Daniel był jej sąsiadem i to u
niej go spotkaliśmy dobijał ją ostatecznie. Do tego wszystkiego
kilkanaście razy dziennie widziałem się z Mike'em, wymienialiśmy
się informacjami, albo wymyślaliśmy plany odszukania dziewczyny.
-I jak tam braciszku? - O
wilku mowa. Wszedł do kuchni, w momencie, gdy sprzątałem szkło i
wylany płyn.
- Kurwa. - Przekląłem,
kiedy wbił mi się w dłoń odłamek kubka. Mała ranka, ale sączyły
się z niej hektolitry krwi.
-Zostaw to. - Mężczyzna
podszedł do mnie i pozbierał odłamki. Pomógł mi wstać i
usiąść na krzesełku. Wpatrywałem się w czerwoną ciecz.
Zerwałem się nagle z miejsca, gdyż przed oczami ukazała mi się
zakrwawiona Elizabeth. Zdecydowanie za mało snu panie Leto. Shannon
podskoczył do mnie i ponownie 'posadził' na miejscu.
-Jared, wszystko w
porządku? Co się dzieje? Pokaż tą ranę. - Wyjął z szuflady
apteczkę, ustawił ja sobie na stole i złapał moją dłoń.
Syknąłem, gdy polewał ją wodą utlenioną. - Siedź spokojnie. -
Wywróciłem oczami, przecież nie byłem małym dzieckiem,
mimo że w tej chwili tak mogłem się zachowywać. Chwilę 'po
naciskał' miejsce wokół tego, gdzie wbity był odłamek,
tak, że ten 'wypłynął' ze strużką krwi. Przykleił plaster i
pogłaskał po głowie śmiejąc się. - Proszę bracie.
-Dzięki. - Popatrzyłem
chwilę na swoją dłoń i na bałagan na podłodze. - Gdybyś szukał
Twojej kawy to jest tam. - Wskazałem głową na mokrą plamę.
-Dobra stary, kawa nie
zając. Zrobię drugą. Ale teraz mi powiedz co się stało? - Więc
tak jak chciał opowiedziałem o dziwnym telefonie, o Lizzy, o tym,
że czuję się okropnie, że najchętniej zabiłbym tego gnojka bo
jest skończonym świrem. A policja? Oni oczywiście nic nie
wiedzieli. Zrobili 'wjazd' na mieszkanie Conan'a, jedyne co znaleźli
to karton z nieotwartymi lekami psychotropowymi oraz nie zużyte
recepty. Żadnego podejrzanego adresu, śladu, czegokolwiek.
Obserwowali jego dom, w razie gdyby się tam pojawił, ale do tego
nie doszło. Nie miał on tutaj rodziny, w sumie nie miał żadnej.
Jego miejsce było w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
-To świr, i tyle.
-Wszystko się ułoży,
Jared. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
-Jasne, pojedziesz ze mną
do Hamiltona? Chce mu powiedzieć o telefonie.
-Najpierw Ci o czymś
powiem. Przed Twoim domem stoją trzy furgonetki z tabloidów,
chmara paparazzi i dziennikarzy. A po necie krąży to. - Shannon
rzucił na stół wydruki z jakichś stron. Wszędzie duże
nagłówki: „Dziewczyna Jareda Leto porwana! Kto za tym stoi?
Jak on się czuje?” albo „Co zrobi Jared Leto, gdy znajdzie
sprawcę porwania swojej kobiety?”.
-Zabiję kurwy, zabiję!
-Jeszcze tego Ci
brakowało, żebyś miał problemy z prawem. Wyjdę i powiem im, że
jesteś na komisariacie, wymkniesz się tylnym wyjściem, moje auto
stoi za rogiem. A w drodze zadzwonisz do tego komisarza, że
spotkacie się na mieście.
-Shannon, nie wiem co bym
bez Ciebie zrobił. - Poklepałem brata po ramieniu, nikle się
uśmiechając. On jedyny myślał racjonalnie. Bo ja najchętniej
wyszedłbym do tych debili i im nawciskał, podeptał te wszystkie
kamery i aparaciki. Wszędzie wywęszą sensację. Skąd oni nawet
wiedzieli?
Spotkanie z nim minęło
tak jak każde inne. Przekazałem mu nowe informacje, on je spisał,
wykonał kilka telefonów, znów coś zanotował. Czy on
nie robił nic innego? Jedynie obecność Shannona powstrzymywała
mnie przed zrobieniem czegoś głupiego czy krzykiem.
-Udało nam się coś
ustalić. I myślę, że jesteśmy bliżej niż dalej rozwiązania
całej tej sprawy. - W końcu! Pomyślałem i pierwszy raz od kilku
dni szczerze się ucieszyłem. Kiwnąłem głową do blondyna, aby
mówił dalej. - Kamery z monitoringu zarejestrowały
podejrzaną furgonetkę przed komisariatem. Kierowca - mężczyzna co
prawda jest niewidoczny bo ma czapkę i okulary, jednak robił on
zdjęcia. Mi i panu. Po tablicach udało nam się dojść, że należy
ona do Daniela. Byliśmy także u pana Oliviera, czuł się na tyle
dobrze, iż rozpoznał to auto. Zdjęcia, numery tablic i nakazy
aresztowania zostały rozesłane już do oddziałów w całym
mieście i stanie. Teraz nam nie ucieknie.
-Brawo. Naprawdę się
cieszę. Tylko nie schrzańcie tego. Co z nim będzie jak go
złapiecie?
-Zostanie poddany
badaniom, ponieważ leki i recepty, które znaleźliśmy nie są
bezpodstawne. No a potem proces. Zostanie oskarżony o porwanie,
przetrzymywanie osoby oraz próby uszkodzenia zdrowia, jeśli
nie atak na czyjeś życie.
-Niech zgnije w pierdlu.
-Tak szybko nie wyjdzie.
Posiedzi sporo latek, do tego leczenie zamknięte. Nie ma się pan o
co martwić.
-Łatwo panu mówić,
panu dziewczyny nie porwano! - Znów się zirytowałem, ale to
tylko chwilowe. Wypiłem wodę, myśląc o słowach funkcjonariusza.
- Przepraszam, nerwy. Jak będziecie na jego śladzie, dajcie mi
znać.
-Oczywiście. Do widzenia.
Pożegnaliśmy się z
mężczyzną, jednak opuszczenie lokalu nie było takie proste. Ktoś
musiał za nami jechać, gdyż na zewnątrz zderzyłem się z
fotografem i dwójką reporterów. Wiedząc, że to nic
nie da, pokazałem im środkowy palec i przecisnąłem się, nie
zwracając uwagi na ich zaczepki i krzyki.
Podjeżdżając pod firmę
młodego Kaysona, brata Lizzy czułem, że stanie się coś
nieprzyjemnego. Jak się okazało moje przypuszczenia były słuszne.
U chłopaka siedział, jego ojciec. Gregory. Widocznie przyleciał z
Anglii, gdy dowiedział się, o porwaniu córki. Grzecznie się
przywitałem, ale nie otrzymałem tego w zamian. Zamiast tego
mężczyzna wyżywał się na mnie, krzycząc, że zawsze wiedział,
że nie jestem dla 'jego małej córeczki' odpowiednim
partnerem, że jestem za stary i za głupi. Że czuł, że ją
skrzywdzę, wcześniej czy później. Nie docierało do niego,
że Elizaneth jest dorosła, że jest przy mnie szczęśliwa. Nawet
nie dał sobie powiedzieć tego, że policja już jest na tropie
sprawcy. Gdyby nie Mike przysięgam, że doszłoby do jakiegoś
rękoczynu. Nigdy się nią nie interesował, nigdy. Zawsze był
zapatrzony w siebie i swoją pracę. Gdy miała wypadek, jakiekolwiek
problemy nie było go, a teraz wielki tatuś? Który zarzucał
mi, że źle się nią opiekowałem. Nie mogłem zamknąć jej w domu
i nie wypuszczać, bo i tak zrobiłaby co by chciała. Nie moją winą
było, że jakiś chory człowiek umyślił ją sobie jako zdobycz.
Poza tym nie potrzebowałem jego pieniędzy, detektywów
ściąganych z całego świata. Miałem głowę na karku i sobie
radziłem. To ja, nie on, nie ojciec, który powinien być
najbliżej, załatwiałem sprawy z policją, bo kochałem ją równie
mocno jak on, jeśli nie bardziej. Więc niech mnie nie poucza co
mam robić, a czego nie. Wręcz gotowałem się ze zdenerwowania na
tego mężczyznę, a telefon od Hamiltona był pretekstem do
opuszczenia tego miejsca.
~
Za bardzo Was rozpieszczam, dwa rozdziały w tak krótkim czasie :P Nie no, śmiecham się. Spięłam poślady i napisałam coś jeszcze przed zakończeniem wakacji. Bo wiecie maturka i te sprawy, mniej czasu na pisanie. Będę się starać! Obiecuję, że będę się starała pisać i dodawać jak najszybciej, gdyż mam dla Was coś specjalnego :)
Pozdrawiam tych, którzy ze mną wytrzymują, a raczej wytrzymują moje długie przerwy i nadal czytają to opowiadanie, oraz nowych 'czytaczy' :*
Alka.
P.S. CZYTASZ = KOMENTUJESZ