czwartek, 29 sierpnia 2013

#15

     Daniel nie wrócił. Odkąd zostawił mnie samą tego wieczora, gdy mnie uderzył nie było go następnego dnia i kolejnego. Bałam się, że wtargnie, kiedy zasnę i mi coś zrobi. Dlatego mój sen był słaby i nie trwały. Budziłam się słysząc najmniejszy szelest czy odgłos. Najczęściej był to szum drzew, które musiały znajdować się na zewnątrz, krople deszczu czy szczury biegające po magazynie. Byłam przemęczona, ale nie czułam głodu. Może przez strach ogarniający umysł i ciało. Na szczęście mężczyzna ostatnim razem zostawił butelkę wody, to był mój jedyny ratunek.
Żeby nie zadręczać się „czarnymi” myślami godzinami nasłuchiwałam czy nie nadjeżdża jakiś samochód, czy ktoś nie dobija się do bramy. Krzyczałam mając nadzieję, że ktoś mnie usłyszy, ale tylko traciłam siły nie uzyskując żadnego odzewu. Starałam się nie płakać, jednak to było silniejsze ode mnie. Po pierwsze obawa, co on ze mną zrobi, czy mnie wypuści, czy ktoś mnie znajdzie.. Myślałam Mike'u, przyjaciołach, a najwięcej o Jaredzie. Widziałam jego reakcje na zdjęcia, włamanie, przecież on teraz pewnie odchodził od zmysłów, próbując zrobić cokolwiek.
Chociaż i tak największa zagadką dla mnie było: po co. Co ja takiego zrobiłam Danielowi, że posunął się do takiego czynu? Zazdrość? Choroba? To drugie było bardzo możliwe bo momentami tak się zachowywał, jakby tracił zmysły. Jego dziwny wzrok, zachowanie. W chwili, kiedy był niepoczytalny mógł zrobić naprawdę wszystko. Nagle chwilę zadumy przerwał mi dźwięk, którego wyczekiwałam. Samochód. Podniosłam się z pozycji leżącej do siedzącej, szczelniej otulając się kocem. Nasłuchiwałam uważnie. Auto zatrzymało się. Przez moment znów panowała przerażająca cisza dopóki nie rozległ się hałas starych, blaszanych drzwi. Ktoś wszedł do środka.
-Ślicznotko, ślicznotko. - Daniel. Mówił tak obleśnym głosem. Patrzyłam w stronę, z której po chwili wyłonił się. Stanął naprzeciwko trzymając w dłoni jakąś torbę. Był ubrany cały na czarno. Po jego twarzy krążył szaleńczy uśmiech, był.. radosny ale i zagubiony. - Tęskniłaś za mną? Bo ja bardzo. - Nie odzywałam się. Tylko patrzyłam. Mierzłam wzrokiem każdy najmniejszy ruch. - Przyniosłem Ci coś do jedzenia, zaniedbałem Cię, wybacz kochanie.
-Wsadź je sobie w tyłek. Nie chce Twojego jedzenia. Wypuść mnie stąd!
-Spokojnie, maleńka! Spokojnie.. - Usiadł na skrzynce jak poprzednim razem, przysunął sobie karton i położył na nim torbę. Wyjął z niej papierowe ręczniki, łyżkę i dwie puszki. Nie miały one etykietek, ale nie wróżyły nic dobrego. Daniel wziął jedną z nich aby ją otworzyć. Zapach jaki się z niej wydobył przyprawiał o mdłości. Mężczyzna trzymając ową rzecz i biorąc do ręki sztućce usiadł obok mnie. Nie miałam jak się odsunąć, siedziałam jak najdalej mogłam, tak, że łańcuch był napięty i wżynał mi się w nogę. - Chodź królewno. - Nabrał na łyżkę brązową papkę z puszki. Wyglądało to na.. nic. Odwróciłam głowę w bok zaciskając usta i kręcąc głową. - Bądź grzeczna, skarbie. No już, dziecinko jedz. - Nalegał, a ja nie reagowałam. Złapał mnie za podbródek ale wyrwałam się. Kolejny uścisk był mocniejszy. Odwrócił moją głowę w swoją stronę wpychając mi łyżkę do ust. Całą jej zawartość wyplułam na niego. - Ty.. ty.. ty suko! - Zamachnął się, jakby chcąc mnie uderzyć, jednak powstrzymał się, odetchnęłam z ulga. Ale na jak długo? Ile to będzie trwało? Jak wiele ma cierpliwości, ile minie do następnego razu, do tego gdy już nie będzie zatrzymywał ręki w locie? - A teraz zjesz ładnie to co dla Ciebie przygotowałem.
-Niczego nie będę jadła. - Szepnęłam wycierając usta w koc. Mogę głodować, nie ma znaczenia ile, ale nie będę jadła tego gówna, którym mnie karmił. Zamyślił się i odstawił jedzenie na bok. Zapatrzona w jego ruchy, nie zauważyłam jak złapał moje dłonie i je związał jakimś sznurkiem wyjętym z kieszeni, szarpałam się, ale był silniejszy. Położył mnie na materacu i na mnie usiadł. Nie miałam z nim żadnych szans. Próbowałam się wyrwać ale to na nic. Przełknęłam głośno ślinę, przymykając oczy.
-Tak ładnie zaraz będziesz przełykać obiad. - Otworzyłam szeroko oczy, słysząc te słowa. Myślałam, że już z tym skończył, tak bardzo się myliłam. Przytrzymując mnie, żebym się nie ruszała jedną dłonią nakładał śmierdzącą papkę i siłą wpychał mi do ust. Starałam się to wypluwać, ale zatykał mi usta i nos, więc jedynym wyjściem było połknąć to coś, cokolwiek to było. - Bardzo ładnie. Jeszcze kilka łyżeczek. - Kilka, które ciągnęło się w nieskończoność. Mężczyzna siedział mi na brzuchu, co dodatkowo źle działało. Miałam zgnieciony żołądek, który przechodził rewolucje po tym śmieciowym jedzeniu. Ledwo co powstrzymywałam się przed wymiotami. Ponownie spróbowałam się wyrwać, podnieść, chociaż go odepchnąć. - Zaraz kończymy perełko. - I po tych słowach 'zjadłam' ostatnią porcję. Daniel zszedł ze mnie, gwałtownie usiadłam ciężko oddychając. Wytarł mi twarz chusteczką i rozwiązał ręce. - Nie trzeba było tak od razu? Przynajmniej zapamiętasz sobie jak się nie robi.
-Naprawdę jesteś psychiczny. W końcu ktoś mnie znajdzie i Cię zamkną.
-Kochanie, niedługo już nas tutaj nie będzie. - Że.. co?! Zrobiłam zdziwioną minę. Co on chce zrobić, gdzie mnie wywieźć?! - Nie patrz tak na mnie słoneczko, nie bój się niczego. Będziesz ze mną szczęśliwa.
-Lecz się psycholu! - Zaczęłam krzyczeć, ale musiałam się uspokoić, gdyż czułam buzowanie w brzuchu. Wystarczyła chwila, abym zwróciła cały 'posiłek' na podłogę obok materaca. Chwilami dusiłam się własnymi wymiocinami, a Daniel stał i się śmiał. Uspokajając odruchy wymiotne złapałam za butelkę, którą schowałam za materacem i duszkiem wypiłam resztę jej zawartości. Woda chociaż odrobinę zneutralizowała smak kwasów żołądkowych w moich ustach.
-Jesteś taka śliczna, gdy się złościsz. Wiesz, mam dla Ciebie niespodziankę. Zobacz co mam. - Rzucił w moją stronę kilkoma zdjęciami. Zamarłam widząc kto na nich był. Jared. Wychodził z komisariatu rozmawiając z policjantami. Mimo że to tylko małe zdjęcie, idealnie widziałam emocje wypisane na jego twarzy. Zmęczenie, strach, złość. - Twój kochaś współpracuje z tymi gnidami.
-Zostaw go w spokoju! Chcesz coś zrobić, zrób mi, zostaw go. - Głos mi się załamywał. Wpatrywałam się w tego przesiąkniętego złem człowieka, zgniatając w dłoni jedno ze zdjęć.
-Zadzwońmy do niego. - Odparł mężczyzna. Ku mojemu zdziwieniu wyjął mój telefon, jednak skorzystał z niego tylko po to aby spisać numer. Po chwili już czekał na połączenie. Wybrał funkcję głośnomówiącą. Rozpłakałam się, słysząc „Tak, słucham?” 'wypływające' ze słuchawki. - Witaj Leto. - Daniel, Ty gnoju! Co zrobiłeś z Elizabeth?! Rozległy się krzyki. - Spokojnie. Nic jej nie jest, prawda kochanie? Czujesz się dobrze?
-Jared! - Chciałam krzyknąć, jednak wyszedł z tego szloch.. Jared zaczął kląć, wypytywać gdzie jestem, grozić policją. Daniel jedynie zaśmiewał się ignorując wszelakie pytania, wyzwiska. Próbowałam coś powiedzieć, krzyknąć, żeby mnie usłyszał, ale w gardle powstała wielka gula, i nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
-Obserwuję Cię, znam każdy Twój krok. Uważaj na siebie i na to co robisz i z kim rozmawiasz. Tu chodzi o życie Twojej, ach wróć, Twojej byłej kobiety. Miłego dnia gwiazdorku. - Słyszałam jeszcze zbulwersowanie Jareda, jego złość, zdenerwowany głos. Daniel rozłączył się po czym od razu wyjął z telefonu kartę łamiąc ją. - Głupiutki jest ten Twój kochaś. Nie wiem co Ty w nim widzisz, słoneczko.
-Jest zdrowy na umyśle (wiem, że to nie idzie w parze z Dziadem, no ale xD) nie tak jak Ty. - Syknęłam zalana łzami. Siedziałam skulona, z zamkniętymi oczyma. W głowie 'siedziały' mi słowa Jareda. Smutek w jego głosie.

~Jared

     Pieprzony idiota! Jedyna moja myśl po telefonie tego dupka. Serce pękało mi od szlochu Lizzy i faktu, że nie mogłem nic z tym zrobić. Znów zastanawiałem się, gdzie ją przetrzymywał, jak traktował. Mówił do niej per 'kochanie'! Z nerwów zrzuciłem ze stołu kubek pełen kawy, przygotowany dla Shannona. Był przy mnie przez te dwa dni. W zasadzie jeździł ode mnie do mamy. Wypytywał czy czegoś się dowiedziałem, jak idą poszukiwania, co mówi policja, jak się trzymam. Po czym jechał do matki, zobaczyć jak ona się czuje. Constance bardzo się tym przejęła. Traktowała Elizabeth jak córkę, do tego fakt, że Daniel był jej sąsiadem i to u niej go spotkaliśmy dobijał ją ostatecznie. Do tego wszystkiego kilkanaście razy dziennie widziałem się z Mike'em, wymienialiśmy się informacjami, albo wymyślaliśmy plany odszukania dziewczyny.
-I jak tam braciszku? - O wilku mowa. Wszedł do kuchni, w momencie, gdy sprzątałem szkło i wylany płyn.
- Kurwa. - Przekląłem, kiedy wbił mi się w dłoń odłamek kubka. Mała ranka, ale sączyły się z niej hektolitry krwi.
-Zostaw to. - Mężczyzna podszedł do mnie i pozbierał odłamki. Pomógł mi wstać i usiąść na krzesełku. Wpatrywałem się w czerwoną ciecz. Zerwałem się nagle z miejsca, gdyż przed oczami ukazała mi się zakrwawiona Elizabeth. Zdecydowanie za mało snu panie Leto. Shannon podskoczył do mnie i ponownie 'posadził' na miejscu.
-Jared, wszystko w porządku? Co się dzieje? Pokaż tą ranę. - Wyjął z szuflady apteczkę, ustawił ja sobie na stole i złapał moją dłoń. Syknąłem, gdy polewał ją wodą utlenioną. - Siedź spokojnie. - Wywróciłem oczami, przecież nie byłem małym dzieckiem, mimo że w tej chwili tak mogłem się zachowywać. Chwilę 'po naciskał' miejsce wokół tego, gdzie wbity był odłamek, tak, że ten 'wypłynął' ze strużką krwi. Przykleił plaster i pogłaskał po głowie śmiejąc się. - Proszę bracie.
-Dzięki. - Popatrzyłem chwilę na swoją dłoń i na bałagan na podłodze. - Gdybyś szukał Twojej kawy to jest tam. - Wskazałem głową na mokrą plamę.
-Dobra stary, kawa nie zając. Zrobię drugą. Ale teraz mi powiedz co się stało? - Więc tak jak chciał opowiedziałem o dziwnym telefonie, o Lizzy, o tym, że czuję się okropnie, że najchętniej zabiłbym tego gnojka bo jest skończonym świrem. A policja? Oni oczywiście nic nie wiedzieli. Zrobili 'wjazd' na mieszkanie Conan'a, jedyne co znaleźli to karton z nieotwartymi lekami psychotropowymi oraz nie zużyte recepty. Żadnego podejrzanego adresu, śladu, czegokolwiek. Obserwowali jego dom, w razie gdyby się tam pojawił, ale do tego nie doszło. Nie miał on tutaj rodziny, w sumie nie miał żadnej. Jego miejsce było w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
-To świr, i tyle.
-Wszystko się ułoży, Jared. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
-Jasne, pojedziesz ze mną do Hamiltona? Chce mu powiedzieć o telefonie.
-Najpierw Ci o czymś powiem. Przed Twoim domem stoją trzy furgonetki z tabloidów, chmara paparazzi i dziennikarzy. A po necie krąży to. - Shannon rzucił na stół wydruki z jakichś stron. Wszędzie duże nagłówki: „Dziewczyna Jareda Leto porwana! Kto za tym stoi? Jak on się czuje?” albo „Co zrobi Jared Leto, gdy znajdzie sprawcę porwania swojej kobiety?”.
-Zabiję kurwy, zabiję!
-Jeszcze tego Ci brakowało, żebyś miał problemy z prawem. Wyjdę i powiem im, że jesteś na komisariacie, wymkniesz się tylnym wyjściem, moje auto stoi za rogiem. A w drodze zadzwonisz do tego komisarza, że spotkacie się na mieście.
-Shannon, nie wiem co bym bez Ciebie zrobił. - Poklepałem brata po ramieniu, nikle się uśmiechając. On jedyny myślał racjonalnie. Bo ja najchętniej wyszedłbym do tych debili i im nawciskał, podeptał te wszystkie kamery i aparaciki. Wszędzie wywęszą sensację. Skąd oni nawet wiedzieli?

Spotkanie z nim minęło tak jak każde inne. Przekazałem mu nowe informacje, on je spisał, wykonał kilka telefonów, znów coś zanotował. Czy on nie robił nic innego? Jedynie obecność Shannona powstrzymywała mnie przed zrobieniem czegoś głupiego czy krzykiem.
-Udało nam się coś ustalić. I myślę, że jesteśmy bliżej niż dalej rozwiązania całej tej sprawy. - W końcu! Pomyślałem i pierwszy raz od kilku dni szczerze się ucieszyłem. Kiwnąłem głową do blondyna, aby mówił dalej. - Kamery z monitoringu zarejestrowały podejrzaną furgonetkę przed komisariatem. Kierowca - mężczyzna co prawda jest niewidoczny bo ma czapkę i okulary, jednak robił on zdjęcia. Mi i panu. Po tablicach udało nam się dojść, że należy ona do Daniela. Byliśmy także u pana Oliviera, czuł się na tyle dobrze, iż rozpoznał to auto. Zdjęcia, numery tablic i nakazy aresztowania zostały rozesłane już do oddziałów w całym mieście i stanie. Teraz nam nie ucieknie.
-Brawo. Naprawdę się cieszę. Tylko nie schrzańcie tego. Co z nim będzie jak go złapiecie?
-Zostanie poddany badaniom, ponieważ leki i recepty, które znaleźliśmy nie są bezpodstawne. No a potem proces. Zostanie oskarżony o porwanie, przetrzymywanie osoby oraz próby uszkodzenia zdrowia, jeśli nie atak na czyjeś życie.
-Niech zgnije w pierdlu.
-Tak szybko nie wyjdzie. Posiedzi sporo latek, do tego leczenie zamknięte. Nie ma się pan o co martwić.
-Łatwo panu mówić, panu dziewczyny nie porwano! - Znów się zirytowałem, ale to tylko chwilowe. Wypiłem wodę, myśląc o słowach funkcjonariusza. - Przepraszam, nerwy. Jak będziecie na jego śladzie, dajcie mi znać.
-Oczywiście. Do widzenia.
Pożegnaliśmy się z mężczyzną, jednak opuszczenie lokalu nie było takie proste. Ktoś musiał za nami jechać, gdyż na zewnątrz zderzyłem się z fotografem i dwójką reporterów. Wiedząc, że to nic nie da, pokazałem im środkowy palec i przecisnąłem się, nie zwracając uwagi na ich zaczepki i krzyki.
Podjeżdżając pod firmę młodego Kaysona, brata Lizzy czułem, że stanie się coś nieprzyjemnego. Jak się okazało moje przypuszczenia były słuszne. U chłopaka siedział, jego ojciec. Gregory. Widocznie przyleciał z Anglii, gdy dowiedział się, o porwaniu córki. Grzecznie się przywitałem, ale nie otrzymałem tego w zamian. Zamiast tego mężczyzna wyżywał się na mnie, krzycząc, że zawsze wiedział, że nie jestem dla 'jego małej córeczki' odpowiednim partnerem, że jestem za stary i za głupi. Że czuł, że ją skrzywdzę, wcześniej czy później. Nie docierało do niego, że Elizaneth jest dorosła, że jest przy mnie szczęśliwa. Nawet nie dał sobie powiedzieć tego, że policja już jest na tropie sprawcy. Gdyby nie Mike przysięgam, że doszłoby do jakiegoś rękoczynu. Nigdy się nią nie interesował, nigdy. Zawsze był zapatrzony w siebie i swoją pracę. Gdy miała wypadek, jakiekolwiek problemy nie było go, a teraz wielki tatuś? Który zarzucał mi, że źle się nią opiekowałem. Nie mogłem zamknąć jej w domu i nie wypuszczać, bo i tak zrobiłaby co by chciała. Nie moją winą było, że jakiś chory człowiek umyślił ją sobie jako zdobycz. Poza tym nie potrzebowałem jego pieniędzy, detektywów ściąganych z całego świata. Miałem głowę na karku i sobie radziłem. To ja, nie on, nie ojciec, który powinien być najbliżej, załatwiałem sprawy z policją, bo kochałem ją równie mocno jak on, jeśli nie bardziej. Więc niech mnie nie poucza co mam robić, a czego nie. Wręcz gotowałem się ze zdenerwowania na tego mężczyznę, a telefon od Hamiltona był pretekstem do opuszczenia tego miejsca.
  
~
Za bardzo Was rozpieszczam, dwa rozdziały w tak krótkim czasie :P Nie no, śmiecham się. Spięłam poślady i napisałam coś jeszcze przed zakończeniem wakacji. Bo wiecie maturka i te sprawy, mniej czasu na pisanie. Będę się starać! Obiecuję, że będę się starała pisać i dodawać jak najszybciej, gdyż mam dla Was coś specjalnego :)
Pozdrawiam tych, którzy ze mną wytrzymują, a raczej wytrzymują moje długie przerwy i nadal czytają to opowiadanie, oraz nowych 'czytaczy' :* 
Alka.

P.S. CZYTASZ = KOMENTUJESZ 




wtorek, 27 sierpnia 2013

#14

     Z Olivierem spędzałam dużo czasu. Okazał się bardzo przyjaznym człowiekiem. Skończył uniwersytet na kierunku filologia bałkańska, a pracę jako ochroniarz zaczął dzięki bratu. Był gadatliwy i pomocny. Delikatnie irytowało mnie, że nie mogłam jeździć czy wychodzić sama, ale zawsze mógł trafić się ktoś gorszy, prawda? I wtedy dopiero mogłabym narzekać.
Byłam umówiona z Jaredem w jednej z małych restauracji na obrzeżach miasta, a później mieliśmy pojechać do Tomo i Vicky, którzy zapraszali nas do siebie od kilku tygodni. I tak już byłam spóźniona bo złapał nas korek. W centrum był wypadek i główna droga była zablokowana. Musieliśmy zawrócić, a w gruncie rzeczy krążyliśmy po mieście, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie. Ollie znał skrót, ale to chyba nie był dobry pomysł. To było totalne pustkowie, wkoło same drzewa, i dziury na drodze. Nagle poczułam lekki wstrząs, a chłopak zatrzymał samochód. Modliłam się w duchu, aby to nie było to o czym myślałam.
-Złapaliśmy gumę.- Mruknął brunet i widocznie zdenerwowany wyszedł z auta. Zrobiłam to samo i obeszłam pojazd aby zobaczyć ta felerną oponę. Pięknie! - Masz zapasową w bagażniku?
-Nie mam w zwyczaju wozić zapasowych opon, nigdy nawet o tym nie pomyślałam.- Pokręciłam głową i wyjęłam telefon, aby zadzwonić po jakąś pomoc.
-Lepiej zadzwoń do Jareda, żeby się nie denerwował, a ja to załatwię. - Uśmiechnęłam się w jego kierunku i odeszłam kawałek, wybierając numer Leto. Odebrał za drugim razem. Wytłumaczyłam mu sytuację i powiedziałam, że przyjadę jak najszybciej, ale on stwierdził, że sam po mnie przyjedzie, a Olivier zajmie się samochodem. Oczywiście chwilę się z nim posprzeczałam, ale przerwał nam dźwięk nadjeżdżającego auta. Kazałam mu zaczekać i odwróciłam się z jednej strony zdziwiona, że pomoc przyjechała tak szybko, a z drugiej po prostu zadowolona z tego faktu. Auto jechało z zawrotną prędkością wprost na Oliviera, krzyknęłam, żeby uważał, ponieważ stał tyłem, jednak w tym samym momencie kierowca wjechał w mężczyznę, który z hukiem podleciał i upadł na ziemie. Rzuciłam telefon, w którym słyszałam krzyki Jareda dopytującego co się dzieje i pobiegłam w stronę ciała. Byłam zdenerwowana i przestraszona. To nie wyglądało jak na przypadkowy wypadek, tylko zamierzony czyn. Samochód, a prawdę mówiąc furgonetka zatrzymała się kawałek dalej. Byłam zbyt zajęta sprawdzaniem stanu Olliego, że z nerwów nie zauważyłam, jak kierowca pojazdu idzie w moją stronę, rozmawiając przez mój telefon. Trzęsły mi się ręce, oczy zaszły mgłą. Chłopak nie reagował, miał dużą ranę głowy z której sączyła się krew. Poczułam jak ktoś złapał mnie za ramie i odskoczyłam na bok, gdy odwróciłam głowę zamarłam. To był.. Daniel. Stał nade mną z szyderczym uśmiechem.

Nie martw się o nią, jest w dobrych rękach” - to ostatnie słowa, które usłyszałam zanim zemdlałam? Jedyne co pamiętam to swój krzyk i szarpaninę. Mężczyzna trzymał mnie, a ja próbowałam się wyrwać. Następnie przyłożył mi do ust strasznie śmierdzący materiał i 'odpłynęłam'. Nie wiem po jakim czasie się ocknęłam. I nie mam pojęcia gdzie jestem. Strasznie bolała mnie głowa. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po owym miejscu. Było ciemno, jedynie przez wybite dziury w ogromnych oknach wpadały pojedyncze promienie słońca. Pomieszczenie było duże, nawet bardzo i przypominało magazyn. Po kątach walały się części regałów, bądź one same, narzędzia, deski, kartony. W niektórych miejscach stały kolumny podtrzymujące strop. Słyszałam szybkie bicie swojego serca i ciężki oddech. Wstałam i zaczęłam nerwowo rozglądać się chcąc zauważyć kogoś albo jakieś wyjście, nie chciałam być tam ani minuty dłużej. Coś jednak uniemożliwiło mi swobodne ruchy. Przy lewej kostce miałam coś ciężkiego. Była to szeroka na około 6 centymetrów 'bransoleta', do której przyczepiony był łańcuch. Nie był on długi, szarpnęłam nogą myśląc, że może nie jest on zamocowany do żadnego przedmiotu czy elementu konstrukcyjnego. Upadłam i jęknęłam z bólu. Dopiero wtedy zauważyłam w podłodze hak, z którym połączony był mój „łańcuszek”. Z bezradności i niewiedzy rozpłakałam się. Usiadłam skulona w kącie, obejmując kolana ramionami i przymykając oczy. Przypomniałam sobie samochód, Oliviera leżącego w kałuży krwi. Daniela.. Czy to on był tym, który mnie śledził? Który włamał się do mieszkania? Podesłał zdjęcia? Czy to on? Ale po co? „Nie martw się o nią, jest w dobrych rękach” czy on chciał mi coś zrobić? Pomyślałam o Jardzie. Wnioskuję, że Daniel rozmawiał właśnie z nim, więc wiedział, że coś mi się stało.. Poznał go po głosie? A może zaraz zjawi się tutaj i mnie zabierze? Poinformował policję? Naraz skłębiło się w myślach milion pytań, na które nie miałam odpowiedzi. Tego było za dużo. Schowałam głowę w kolana mocno zaciskając oczy jakbym chciała po ich otwarciu znaleźć się w bezpiecznym miejscu, z Jaredem, Mike'em, z bliskimi. Łzy płynęły powoli po moich policzkach, już ich nie czułam, bo ogarnął mnie strach.


Jared~

     Nie zwracając uwagi na krzyki policjantów i funkcjonariuszy próbujących mnie zatrzymać kierowałem się prosto do gabinetu komisarza Hamiltona. Wpadłem tam jak oparzony, mężczyzna przeglądał jakieś papiery i aż wstał z krzesła widząc mnie.
-Co pan tutaj robi?! - Powiedział podniesionym głosem. No tak, rzadko wpada ktoś do niego robiąc przy tym tyle hałasu.
-Elizabeth została porwana. - Moje zdenerwowanie dało się wyczuć w każdym najmniejszym słowie czy oddechu. Miałem ochotę coś rozwalić, byle by tylko jak najszybciej odnaleźć moją kobietę.
-Niech się pan uspokoi i usiądzie. - Mężczyzna, wskazał dłonią krzesło naprzeciw swojego biurka, gdy pokręciłem przecząco głową posłał mi długie spojrzenie. Usiadłem więc jak mi kazał nie mogąc zrozumieć jego spokoju. - Teraz proszę mi o wszystkim opowiedzieć. - Ominąłem wstęp o naszym umówionym spotkaniu i przeszedłem od razu do szczegółów. Dokładnie z każdą najmniejszą informacją, którą udało mi się zapamiętać opowiadałem. Policjant przerwał mi mówiąc, że dostali jeden telefon o wypadku, jakiś rowerzysta znalazł ciało mężczyzny obok samochodu ale nie było nikogo innego. Ofiarą był Olivier Stone, leży w ciężkim stanie w szpitalu. Przejąłem się tym, w końcu to ja go zatrudniłem i naraziłem na to, ale teraz najważniejsza była Elizabeth. W końcu dotarłem do końca, czyli rozmowy z tym chorym człowiekiem. Jedyne co mi powiedział to, że jej nie skrzywdzi, bo nie tego chce, teraz on będzie jej księciem z bajki i nie mam jej szukać. Oczywiście poznałem po głosie tego dupka. Od początku coś mi w nim nie pasowało, a moja matka była zapatrzona w niego jak w obrazek!
-Mówi pan, że jak on się nazywa?
-Daniel Conan. Wiem nawet gdzie mieszka, może od razu tam pojedziecie, co?
-Najpierw muszę spisać protokół przestępstwa. Następnie moi ludzie sprawdzą czy widnieje on w naszej bazie danych, dopiero później uzyskując nakaz od przełożonego możemy go zatrzymać bądź aresztować.
-Przecież to będzie trwało wieki! Jeden człowiek leży w szpitalu walcząc o życie, tutaj chodzi o życie kobiety, a wy się bawicie w takie podchody?! - To była chyba jakaś kpina. Nie wiadomo co ten świr mógł zrobić Elizabeth, jak ją traktował, gdzie przetrzymywał, a ten mundurowy najlepiej rozsiadł by się z laptopem na kolanach i postukał w klawisze!
-Proszę się uspokoić! Ja nic nie mogę zrobić szybciej, nie do mnie te pretensje. - Wywróciłem oczami powstrzymując się od puszczenia niezłej wiązanki w jego stronę. W tym czasie wykonał krótki telefon, a po chwili w biurze pojawił się inny mężczyzna. Hamilton kazał sprawdzić mu czy Daniel był notowany, a może jest poszukiwany. - Wie pan coś więcej o tym mężczyźnie?
-Nie, tylko tyle, że jest sąsiadem mojej matki, i od początku dziwnie się zachowywał.
-Co to znaczy?
-Przystawiał się do Elizabeth, zadawał dziwne pytania, patrzył tym swoim mętnym wzrokiem jak na zabawkę.
-Rozumiem. Na tę chwilę odeślę pana do domu i skontaktujemy się wieczorem. Proszę nie robić nic na własną rękę bo to tylko może pogorszyć sprawę. - Zaśmiałem się w duchu. Pogorszyć sprawę? Pogorszyć sprawę może jedynie ich ociąganie się, a nie moja własna ingerencja. To chyba było normalne, że chciałem znaleźć kobietę, którą kochałem tak?
Rzuciłem do mężczyzny krótkie „do widzenia” i wyszedłem. Byłem wściekły i wystraszony. Dopiero w takich chwilach jak ta uświadamiałem sobie ile mogłem stracić. Ile Elizabeth dla mnie znaczyła. Wcześniejsze związki tak naprawdę nie miały znaczenia, młodzieńcze miłości, źle podjęte decyzje albo przelotne romanse. Ona zmieniała moje życie każdego dnia, nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogło by jej nie być. Gdy znalazłem się przy samochodzie wziąłem kilka głębszych oddechów. Chciałem jechać do Oliviera, ale było coś ważniejszego. Jak nie oni to ja odwiedzę Daniela w mieszkaniu. Po dotarciu na miejsce nie zwracałem uwagi jak paruje, pobiegłem do drzwi i zacząłem w nie walić. Nie pukałem, waliłem pięściami i kopałem krzycząc, że ma i otworzyć bo wyważę drzwi. Żadnej reakcji. Ze środka nie dochodziły żadne odgłosy, więc nawet nie miałem pewności czy ktoś tam jest.
-Jared? Co ty wyprawiasz? - Usłyszałem głos matki i odwróciłem się w stronę, z której on dochodził. Kobieta stała przed swoim domem, a za nią Shannon z zakupami. Obydwoje przyglądali mi się ze zdziwieniem. Naprawdę uroczy widoczek.
-Gdzie on jest? Tak się z nim przyjaźnisz to powinnaś wiedzieć!
-Uspokój się! - Odezwał się mój brat stając w obronie matki. Nie powinienem jej o nic oskarżać, ale przecież gdyby nie ona i jej głupi sąsiad teraz Elizabeth byłaby ze mną!
-Daniel wyjechał na jakiś czas. Mówił, że ma chorą matkę. - Prychnąłem kopiąc małe, dopiero co rosnące drzewko tak, że się złamało. On był psychiczny!
-A nie powiedział Ci, że chce porwać Lizzy? - Głos mi się załamywał. Nie pamiętam kiedy byłem tak nerwowy.
-Co, ty opowiadasz? On? On by muchy nie skrzywdził!
-I ty mu wierzysz! Nie znasz swojego kochanego Danielka tak dobrze!
-Jared, może wejdźmy do środka i nam wszystko opowiesz? - Shannon jako jedyny zachowywał spokój. Ja aż podskakiwałem, a matka stała osłupiała nadal nie chcąc mi uwierzyć. No tak, bo lepiej zaufać obcemu człowiekowi niż posłuchać syna.
Kobieta przygotowywała dla mnie mocną kawę, a Shannon próbował mnie jakoś uspokoić. Ale jak ja miałem być spokojny? No jak? Nie mogłem siedzieć w miejscu, powinienem coś robić. Dopiero kiedy wypiłem duszkiem trzy kubki gorącej kawy, opowiedziałem matce i bratu co się stało i o tym, co mi powiedzieli na komisariacie. Przejęli się, a mama zaczęła zrzucać winę na siebie. Jeszcze tego brakowało aby z nadmiaru wyrzutów sumienia coś jej się stało. Poprosiłem Shannona aby z nią został i obiecałem, że będę ich informował, jak tylko sam będę wiedział coś nowego.
Wychodząc natknąłem się na Hamiltona i jego „ekipę”. Widząc mnie mężczyzna pokręcił przecząco głową, chyba chcąc dać mi do zrozumienia, że nic nie ustalili. Olałem to i wsiadłem do samochodu. To teraz kierunek.. Właśnie, zastanawiałem się, gdzie mogę jechać poza szpitalem. Gdzie mogę jej szukać? Los Angeles było zbyt duże, nie miałem żadnej wskazówki. Mike! Przecież on o niczym nie wiedział. Był jej jedynym bratem i jedyną rodziną tutaj. Bo ojciec zaszył się w Wielkiej Brytanii i nawet gdy mu proponowali przeprowadzkę nie przyjmował tego do świadomości.
Znalazłem więc numer do chłopaka i do niego zadzwoniłem. Spotkaliśmy się u niego w biurze, ponieważ tak było najszybciej.
Jestem jasnowidzem czy co? Jego reakcja była dokładnie taka jak sobie wyobraziłem. Wystraszył się i zmartwił, ale o wszystko oskarżył mnie. A jeszcze kilka dni temu, jaki to mój pomysł z ochroną nie był wspaniały. Kurwa, przecież zrobiłbym wszystko aby do tego nie doszło, czy ludzie mogą przestać mnie oskarżać? Stwierdzając, że nie dojdę z nim do jakiegokolwiek porozumienia opuściłem gabinet mocno trzaskając drzwiami. Mam dość. Tak, Jared Leto walczący z uporem do samego końca i nie poddający się miał dość po kilku godzinach. Naprawdę czułem się bezradny. Gdybym chociaż wiedział cokolwiek. Przychodziły mi na myśl najgorsze scenariusze. Lizzy, Lizzy, Lizzy...


L. ~

     Przebudziłam się trzęsąc z zimna. Miałam na sobie jedynie cienki sweterek i jeansy, a w pomieszczeniu było coraz chłodniej. Nadal byłam w tym obskurnym miejscu, leżałam na brudnym materacu przykuta do łańcucha jak więzień. Przez okna nie wpadało już żadne światło, więc musiał być wieczór. Do oczu znowu napłynęły mi łzy, nie miałam siły nawet na płakanie, ale one jakby żyły własnym życiem. W drugim końcu sali pojawiła się jasna iskierka, nie wiedziałam, czy to przywidzenie, czy coś tam jest. Słychać było kroki, a światło przybliżało się. Automatycznie przesunęłam się w róg starając się być jak najciszej, jednak łańcuch mi to uniemożliwiał. Mężczyzna zaśmiał się, wokół mnie zrobiło się jasno gdyż postawił na ziemi lampkę na baterie i usiadł na skrzynce stojącej nieopodal. Wpatrywał się we mnie, a ja starałam się nie patrzeć.
-Spójrz na mnie. - Rozkazał, a ja natychmiast wykonałam jego polecenie, ze strachu.- Grzeczna dziewczynka. - Szepnął do siebie i rzucił w moją stronę grubym kocem. Chwyciłam szybko materiał i się nim owinęłam, w razie gdyby chciał go zaraz zabrać. - Rozmawiaj ze mną.
-Chyba nie myślisz, że Ci podziękuje. - Wycedziłam przez zęby, od razu tego żałując. Gubiłam się w tym co mam robić, jak nie wykonam jego 'poleceń' będzie źle, jak będę je wykonywała też będzie źle.
-Bądź grzeczna mała zdziro. Nie mam serca, żeby robić Ci coś złego, ale jak mnie zdenerwujesz nie ręczę za siebie.
-To po co mnie tu trzymasz?
-Bo chce cię mieć. Ten pajac udający gwiazdkę, słaby aktorzyna na Ciebie nie zasługuje. Jedyne na czym mu zależy to kasa. Wcześniej czy później zdradzi cię z jakaś plastikową dziunią i zostawi z gromadką dzieci, a ja? Ja będę przy Tobie zawsze. - Mężczyzna miał dziwny głos, nie potrafiłam go określić, ale przerażał mnie. Usiadł na brzegu materaca i przybliżał się do mnie. Czułam jak mój oddech stawał się coraz szybszy. Wręcz wbijałam się plecami w ścianę za sobą, chcąc być jak najdalej. Daniel położył dłoń na moim policzku, gładząc go kciukiem. Rozpłakałam się i zamknęłam oczy. Próbowałam się odsunąć, ale za każdym razem on robił to samo. Wyrwał koc z moich rąk i przez kilka sekund lustrował wzrokiem. Czując jego obleśną dłoń na kolanie zaczęłam piszczeć i krzyczeć, żeby zostawił mnie w spokoju. - Cii. Spokojnie kochanie. - Szeptał mi wprost do ucha, a ja czułam jak moje ciało drżało ze strachu. To był impuls. Wolną nogą kopnęłam go w żebra. Syknął i odsunął się łapiąc za prawy bok. - Ostrzegałem Cię! - Teraz mogłam spodziewać się wszystkiego. Że mnie zgwałci, pobije, czy cokolwiek innego. Nie miałam żadnej racjonalnej myśli. Modliłam się, aby ktoś tu wszedł i mnie zabrał. Mężczyzna zamachnął się i dostałam w twarz. Głowa odskoczyła mi na bok, policzek piekł, a w kąciku ust pojawiła się stróżka krwi.

-Jesteś chory. - Krzyknęłam łapiąc się za policzek i cicho łkając. Ponownie zawinęłam się w kłębek i czekałam, aż On sobie pójdzie. 

~

Ba-dum tss! 
Jesteście zaskoczeni? Wiem, że kilka osób domyśliło się, że to chodziło o D. Powiem Wam w małej tajemnicy, że to dopiero początek. Alka ma szatański plan i wcieli go w życie już soon! 
Pozdrawiam :)