piątek, 19 lipca 2013

#12

    Jared, Jared, Jared przecież nie mógł się zapaść pod ziemię! W kuchni go nie było, w salonie także, w gościnnym też, łazienka była pusta. W końcu udało się go znaleźć. Pomogła mi w tym melodia dobiegająca z naszej sypialni, która przypominała dźwięk pozytywki. Czyżby? Nie zastanawiając się nad tym skierowałam się w tamtym kierunku. Drzwi były otwarte, przy oknie stał mężczyzna w dłoniach trzymając nie małe, nie duże po prostu średniej wielkości prostokątne pudełeczko. Było wykonane z drewna, ścianki pokryte były zdobieniami. Wyglądało na stare, jednak nie zniszczone. Ze środka tego 'cuda' płynęła spokojna melodia. Znałam to – Jezioro Łabędzie Czajkowskiego. Uśmiechnęłam się widząc twarz Jareda wyrażającą zachwyt, radość i wzruszenie? Utwór skończył się i Leto jakby obudził się z transu, spojrzał w moją stronę wyraźnie zdezorientowany moją obecnością tutaj.
-Oh, przepraszam. Nie zauważyłem Cię.
-Nie szkodzi. Skąd to masz? Nigdy wcześniej tego nie widziałam. - Odparłam i weszłam do pomieszczenia siadając na brzegu łóżka.
-Shannon znalazł w kartonach ze starymi rzeczami. Pamiątka z dzieciństwa.
-Pamiątka z dzieciństwa? - Powtórzyłam po nim z wyraźnym zapytaniem w głosie. Zawsze myślałam, że takimi pamiątkami mogą być zabawki, książki, ale nigdy nie sądziłam, że może to być pozytywka. Leto usiadł obok mnie kładąc na moje kolana ową rzecz.
-Chcesz mogę Ci o tym opowiedzieć. - Pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się, ostrożnie biorąc pudełeczko do ręki bojąc się, że jest tak delikatne i mogę je zniszczyć. - W sumie związane są z nią dwie historie, ale może zacznę od tej bliższej mi i Shannonowi. - Już nic nie mówiłam tylko usiadłam po turecku na środku łóżka wsłuchując się w opowieść mężczyzny.
Widać było, że wspomnienia pochłonęły go całego. Opowiadał o swoim dzieciństwie, gdy mieszkał sam z bratem i matką. Mieli równo po 6 i 7 lat, kiedy przeprowadzili się do innego miejsca. Nowe miasto, nowe mieszkanie, ale to samo życie. Ciężko było im się przyzwyczaić i zaaklimatyzować, szczególnie Jay miał problemy z zasypianiem. Constance opowiadała im bajki i wymyślone historie jednak to właśnie ta pozytywka była lekiem na całe zło. Kobieta nakręcała ją chłopcom przed snem i padali jak muchy. To może się wydawać dziwne ponieważ, melodia towarzyszyła śmierci łabędzia, a w tym wypadku była kołysanką dla dwóch małych chłopców, jednak.. śmierć może oznaczać też coś nowego, nowy początek? Tak jak sen oznaczał koniec dnia i nadejście kolejnego, może lepszego od poprzedniego. Chłopcy tak uwielbiali pozytywkę, że odtąd zasypiali tylko przy jej dźwięku.
- I to by było na tyle. - Jared skończył i spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się do niego podając pozytywkę, którą trzymałam przez całą opowieść.
- To zabawne, że akurat ta melodia Was uspokajała. Byliście dziećmi, a dzieci zazwyczaj nie interesuje taka muzyka.
- Nigdy nie byliśmy normalnymi dziećmi, Elizabeth. - Leto zaczął się śmiać. No tak, słyszałam już o nich wiele historii i stety albo niestety mogłam potwierdzić jego słowa.
- Gotowa na opowieść numer dwa?
- Tak jest. - Zasalutowałam z cichym chichotem i położyłam się kładąc głowę na uda Jareda.
- Gdy moja babcia - mama mamy była w Twoim wieku.. no może trochę przesadziłem, gdy miała około 20 lat, trwała II wojna światowa. Znała ona wtedy chłopaka, imieniem George. Nikt nie akceptował ich związku ponieważ, ona była córką robotników, a on pochodził z bogatej rodziny, ojciec generał, matka pracowała w sekretariacie w rządzie. Byli młodzi, kochali się i zawsze znaleźli jakiś sposób aby się spotkać. Uciekali z domów i wyjeżdżali za miasto, tam, gdzie żadna żywa dusza nie mogła ich znaleźć. Często robili sobie takie schadzki, podczas, których planowali ucieczkę. Chcieli wyjechać do jego rodziny na wieś i się pobrać. Ktoś niestety odkrył ich plan. W noc, gdy mieli uciec babcia czekała na Georga w umówionym miejscu, ale on się nie zjawił.. Jak się później okazało ojciec wysłał go na przymusowe szkolenie wojskowe, bodajże na front japoński, czy gdzieś gdzie Amerykanie mieli swoje terytoria, nigdy nie byłem dobry z historii. Minęły trzy tygodnie, w dzień przed ślubem z dziadkiem, Joann (imię wymyślone, nie miałam jak przeszukać internetów, żeby znaleźć jakąś potwierdzoną informację na temat matki Constance) – moja babcia, dostała paczkę. W niej była ta pozytywka i dwa listy. Jeden od Georga. Wyjaśnił czemu się nie pojawił, gdzie jest i obiecywał, że wróci, a potem uciekną i zaczną nowe życie. Pisał, że czekając ma nakręcać pozytywkę i myśleć o nim. Drugi list był od jego przyjaciela, poinformował babcię, że George zginął. Zrzucono bombę na namiot,w którym akurat odbywali jakieś zajęcia. Mężczyzna podobno dużo opowiadał o Joann, dlatego, kiedy ten drugi znalazł w jego rzeczach list z pozytywką postanowił to wysłać w jego imieniu. Później babcia przekazała pozytywkę naszej matce, gdy ojciec ją zostawił.
- To wszystko brzmi jak historia wyciągnięta ze scenariusza filmu. Dwoje młodych zakochanych ludzi, których przeszkodzą są rodzice. Zostają rozdzieleni, jedno umiera.. Myślałam, że takie historie się nie zdarzają w prawdziwym życiu.
- A jednak. Sam w to nie uwierzyłem. Kiedy pierwszy raz usłyszałem tą opowieść byłem małolatem. Myślałem, że babcia zmyśliła ją, a pozytywkę kupiła na targu z rupieciami, ale kiedy podrośliśmy pokazała nam listy, zdjęcia. Wtedy wszystko nabrało sensu.
- To piękne, naprawdę.
- Jak dobrze, że teraz nie ma wojny i nikt nie chce nas rozdzielić. - Słysząc słowa Jareda podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam śmiać.
- Chyba zapominasz o jednym fakcie. Nie pamiętasz w jaki szał wpadł mój ojciec, kiedy się dowiedział, że moim chłopakiem jest facet prawie, że w jego wieku.
- Ej! Między Twoim ojcem a mną, jest ponad 10 lat różnicy, wypraszam sobie.
- Oh, już się nie unoś. Pamiętam jak odgrażał się, że siłą wciągnie mnie do samolotu i zabierze do domu, a tam zamknie w pokoju i znajdzie mi chłopaka w moim wieku.
- On był gotów pochować mnie żywcem! Raz gdyby nie Tomo i Twój brat to by się tak pewnie stało.
- To było całkiem zabawne.
- Zabawne?
- Tak. - Na samo wspomnienie tamtych wydarzeń wybuchnęłam głośnym śmiechem.- Ty krzyczałeś, że zabierzesz mnie do Vegas, weźmiemy ślub i wyjedziemy na bezludne wyspy, gdzie nikt nas nie znajdzie. On, że żaden stary dziad nie będzie mężem jego małej córeczki, a potem prawie się na siebie rzuciliście.
- Rzeczywiście bardzo śmieszne. - Leto zaczął mnie przedrzeźniać, po czym głęboko westchnął. - Naprawdę byłem gotów zabrać Cię i wyjechać. Nawet na koniec świata.- Mężczyzna patrzył na mnie wwiercając się tym swoim niebieskim spojrzeniem. Pochyliłam się w jego stronę i namiętnie pocałowałam. Fakt, że chciał ze mną uciec tylko dlatego, że mój ojciec nie zgadzał się na nasz związek był naprawdę uroczy.
- Wiesz, mimo tragizmu całej tej sytuacji podobało mi się zachowanie ojca. - Po tych słowach uderzyło mnie spojrzenie Jareda a'la komisarza policji, po popełnieniu przestępstwa. - Nie patrz tak na mnie! Serio mówię. Gdy po śmierci mamy Mike zabrał mnie tutaj, do Stanów, a potem do czasu gdy ukończyłam pełnoletność, jedyną rzeczą, która go interesowała były przelewy bankowe i telefony czy potrzebuję więcej pieniędzy. Mimo że był, nadal jest moim ojcem, nie interesował się moim życiem prywatnym, szkołą, tym jak się trzymam, czy sobie radze. Więc to, było naprawdę znaczące. Przynajmniej dla mnie.
- Nigdy nie zrozumiem jego zachowania. Miałaś zaledwie kilkanaście lat, najbardziej go wtedy potrzebowałaś.
- Może wrócimy kiedyś do tej rozmowy, ale teraz nie chciałabym się dołować, dobrze? - Posłałam mężczyźnie blady uśmiech, bo to nie był temat, który lubiłam poruszać i do którego wracać. Ten w odpowiedzi pokiwał głową, przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło.
- Co powiesz na spacer?
- O tej porze? Zwariowałeś. Poza tym spójrz na niebo, zaraz będzie padać!
- Tylko nie mów, że boisz się deszczu bo Ci nie uwierzę. Chyba, że chcesz zostać w domu, i porobić coś innego. - Położył mnie z powrotem na poduszki i zaczął obcałowywać odsłonięty obojczyk.
- Przekonałeś mnie, idziemy na spacer. - Zeskoczyłam z łóżka i pokazałam zdezorientowanemu mężczyźnie język. Wyjęłam z szafy długie spodnie, koszulkę i ciepłą bluzę i zniknęłam w łazience, żeby się przebrać. Włosy standardowo związałam w koka. Jay czekał już na dole, kończąc zapinać buty i ubierając skórzaną kurtkę. - Gdzie mnie zabierzesz, panie Leto?
- Gdzie nas nogi poniosą. Gotowa? - Kiwnęłam głową i podchodząc do niego złapałam dłoń, którą wyciągnął w moją stronę.

A nie mówiłam? Zdążyliśmy przekroczyć próg domu i złapał nas deszcz. Co prawda początkowo były to tylko drobne, nikomu nie przeszkadzające kropelki. Byliśmy tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyłam, kiedy rozpadało się na dobre. Szliśmy wolnym krokiem pustymi, małymi uliczkami. Nie przeszkadzały nam przemoczone do ostatniej nitki ubrania. Skończył nam się jeden temat, zaczynaliśmy drugi. Ludzie biegali z parasolami, a ci którzy ich nie mieli szukali schronienia przed deszczem, tylko nie my. Spotkaliśmy się z tego powodu z dziwnymi spojrzeniami, ale kto by się przejmował? Właśnie minęliśmy park, był nie oświetlony i postanowiliśmy, że nie będziemy się w niego zapuszczać. Leto miał jednak inny pomysł. Minęliśmy aptekę, sklep z zabawkami, zielarski i kilka innych. Jared puścił moją rękę, spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem i zaczął śpiewać.

I'm singin' in the rain
Just singin' in the rain
What a glorious feelin'
I'm happy again.
I'm laughing at clouds.
So dark up above
The sun's in my heart
And i'm ready for love.

Nie miałabym nic przeciwko, gdyby.. nie zaczął tańczyć! Zarzucił na głowę kaptur i okręcał się wokół własnej osi, przeskakiwał kałuże, skakał na około latarni. Widząc całe to przedstawienie jedyne na co było mnie stać w tej chwili to wybuch śmiechu, bo wyglądało to przekomicznie. Mijający nas ludzie, patrzyli na niego jak na wariata, inni śmieli się, a niektórzy przechodzili zupełnie obojętnie.
-Oszalałeś! - Krzyknęłam zauważając mężczyznę wskakującego na ławkę i tańczącego na niej. Z jego ust nadal wypływały słowa znanej chyba każdemu melodii a z twarzy nie schodził szeroki uśmiech.
-Tak, oszalałem z miłości do Ciebie! - Zeskoczył i podbiegł do mnie, złapał mnie w pasie i patrząc głęboko w oczy zaczął prowadzić jak w tańcu. Pokręciłam głową z niedowierzania co on wyprawia, jednak po chwili nie stawiałam oporu i po prostu tańczyliśmy. I'm singin' and dancin' in the rain... Zaśpiewał ostatnie słowa, czule mnie całując. Pogłaskałam go po policzku i przytuliłam. I jak tu go nie kochać? Może czasem mu kolokwialnie mówiąc odwalało, jak na przykład śpiewanie i tańczenie w deszczu, ale.. czy nie jest prawdą, że tylko wariaci są czegoś warci?


    Od naszego pamiętnego spaceru minęło kilka dni. W tym czasie nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Jednego dnia zrobiliśmy duże zakupy, kolejnego byliśmy zaproszeni do Tomo i Vicky, innego wpadł Shannon i Babu. Po prostu spędzaliśmy czas jak normalni ludzie. Sielanka jednak kiedyś musiała się skończyć.
Po kilku ciężkich godzinach poza domem mogłam do niego wrócić. Już nie w takim świetnym nastroju jaki miałam rano dzięki miłej pobudce pana Leto. Weszłam do środka, a w salonie z laptopami na kolanach siedzieli Jared i Jamie.
-Cześć chłopaki. - Rzuciłam torbę na podłogę i usiadłam na fotel. Jamie wychylił zza ekranu swoją czuprynę i się uśmiechnął, a Jared wstał żeby dać mi buziaka.
-Jak Ci minął dzień kochanie? - A już myślałam, że obędzie się bez tego pytania. Początkowo zastanawiałam się czy mam mu o tym powiedzieć, jednak w końcu stwierdziłam, że chyba powinien wiedzieć.
-Wydaje mi się, że ktoś mnie śledził. - W ułamku sekundy poczułam na sobie dwie pary oczu, a do moich uszu doszły dwa głosy mówiące „CO”.
-I mówisz o tym tak spokojnie?
-Jared.. nie wiem czy na pewno, czy mi się wydawało. Po prostu..
-Słucham.
-Od uczelni jechało za mną jakieś brązowoczarne auto, początkowo myślałam, że to zbieg okoliczności, że ktoś jedzie tylko w tym samym kierunku, ale dla pewności zmieniłam trasę, ono dalej jechało za mną. Co udało mi się je zgubić, na nowo się pojawiało. - Coraz bardziej się denerwowałam, przypominając sobie to co czułam siedząc w samochodzie, dlatego aby się nie stresować zaczęłam bawić się palcami. - Pomyślałam, że pojadę w miejsce gdzie jest dużo ludzi. I znalazłam się pod galerią. Byłam u Meg, ale jej nie zastałam. Jak wróciłam do auta, tamtego nigdzie nie było. Przynajmniej przez chwilę. Zdążyłam wyjechać na główną drogę, wyjechał zza rogu. Skręcił dopiero w tą boczną uliczkę przy naszym domu. Pewnie jestem przewrażliwiona, za dużo filmów i tyle. - Dorzuciłam szybko ostatnie zdanie i zapatrzyłam się w szklany blat stołu, czułam w kącikach oczy pojedyncze łzy.
-Lizzy..Wiesz, że to mógł być paparazzi, albo jakiś głupi fan i to nie mógł być przypadek. - Nie lubiłam tego poważnego tonu głosu Jareda, był taki.. twardy, chłodny i nie przyjemny. - Na tą chwilę najważniejsze, że nic Ci się nie stało. Ale jeśli to się powtórzy..
-Nic się nie powtórzy. - Przerwałam mężczyźnie podnosząc na niego wzrok.
-Nie masz takiej pewności, nie wiesz kto to był. Wiesz przynajmniej co to za samochód? Marka, numery rejestracyjne, cokolwiek?
-Myślisz, że byłam w stanie jechać i zwracać uwagę na takie rzeczy.. Zdenerwowałam się, już nie byłam pewna, co się dzieje. Czy on za mną jedzie specjalnie, czy nie.. - Głos mi się łamał. Wiedziałam, że wiążąc się z Jaredem jestem narażona na nachalnych fotografów, którzy na siłę szukają sensacji albo na zawistne fanki, które z zazdrości są w stanie zrobić wszystko, ale do tej pory nic takiego mi się nie przytrafiło i myślałam, że tak już pozostanie. Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula. Czując znajomy zapach mojego mężczyzny, wtuliłam się w jego klatkę, i ciężko odetchnęłam.
-Kochanie, obiecaj mi, że jak zauważysz coś niepokojącego od razu z tym do mnie przyjdziesz, tak? - Kiwnęłam głową, raczej nie zbyt przekonująco. - Tak?
-Tak.. bo wczoraj, gdy byłeś u menadżera miałam kilka głuchych telefonów. Ale takie rzeczy się zdarzają każdemu, ktoś się pomyli, źle wybierze numer i potem rozłącza. To nic takiego.
-Masz ten numer?
-Dzwonił z zastrzeżonego.
-Jamie, dokończymy to jutro. Zadzwonię później. - Jared zostawił mnie na chwilę, aby pożegnać swojego gościa, małego kurdupla w śmiesznych loczkach. Kiwnęłam mu głową na dowidzenia, a już po chwili drzwi się za nim zatrzasnęły. - Zauważyłaś coś jeszcze? - Wrócił Jared od razu z gradobiciem pytań.
-Nie.
-A może to auto.. widziałaś je wcześniej?
-Los Angeles to nie mała wioska, tu jest pełno takich samych samochodów!
- Już dobrze, spokojnie. - Uścisk silnych ramion, w których czułam się bezpieczna tak, tego w tej chwili potrzebowałam, a Jared jakby czytając mi w myślach, przytulał mnie do siebie. - Nie denerwuj się. Po prostu się martwię o Ciebie.
- Narobiłam tylko zamieszania..
-Hej, bardzo dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Teraz tyle się dzieje, tyle się mówi o przestępstwach, porwaniach, gwałtach, a ja chcę abyś była bezpieczna.
-Przepraszam. - Szepnęłam cichutko przymykając oczy i powoli się uspokajając.
-Nie masz za co, Elizabeth, nie masz za co. Zrobię Ci herbaty. - Mężczyzna pocałował mnie w czoło i wyszedł, rozłożyłam się na kanapie, walcząc z natłokiem myśli. Leżałam i powtarzałam jak mantrę, że to tylko moja bujna wyobraźnia, że nikt za mną nie jechał, nikt mnie nie prześladuje. W tym twórczym zajęciu przeszkodził mi dzwonek i pukanie do drzwi. Już się chciałam podnieść, kiedy usłyszałam krzyk Jareda, że on to załatwi. Nie słyszałam kto przyszedł, o czym rozmawiali, ale na pewno ten ktoś od razu sobie poszedł.
-Przesyłka do Ciebie. - Przesyłka? Jaka przesyłka? Usiadłam i lekko się zdziwiłam widząc ogromny bukiet czerwonych róż.
-To.. to dla mnie?
-Tak, chyba, że nie nazywasz się Elizabeth Kayson. (moje lenistwo, nie chciało mi się szukać w poprzednich rozdziałach jej nazwiska dlatego nadałam jej nowe).
-Nie musiałeś. - Uśmiechnęłam się wyciągając ręce po kwiaty.
-Nie są ode mnie. - Jared powiedział krótko i położył róże przede mną na stoliku.
-Więc od kogo? - Wzruszył ramionami i podał mi liścik znajdujący się wcześniej między pąkami kwiatów. Wyszedł z salonu i po chwili wrócił z kubkiem herbaty. - Dziękuję.
-Nie otworzyłaś karteczki? - Ha, czyżby pan Leto był zazdrosny? Ktoś przysyła jego kobiecie kwiaty i to bez okazji. Nie może być. Posłałam mu krótkie spojrzenie i otworzyłam małą kopertę, wyjęłam jej zawartość i gdy przeczytałam co było na niej napisane zamarłam. Wpatrywałam się jak głupia w starannie napisane wyrazy, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Dopiero pytanie Jareda wyrwało mnie z transu.
-I?
- Przepraszam, że Cię dzisiaj wystraszyłem. To nie było moim zamiarem. Następnym razem będę bardziej ostrożny. Nie mogę się doczekać. P.S. Wyglądałaś dzisiaj ślicznie.
-Jest podpis? Cokolwiek? - Mężczyzna był równie zszokowany jak ja, sięgnął po karteczkę, którą po przeczytaniu jej na głos wyrzuciłam przed siebie i ją analizował.
-Jaki następny raz, Jared.. Proszę powiedz, że to jakiś głupi żart, reality show, cokolwiek. To jest co najmniej dziwne! - Krzyknęłam i się po prostu rozpłakałam. Czyli ta akcja z samochodem to nie wymysł mojej wyobraźni! Do tego te kwiaty, przeprosiny, nie wiedziałam od kogo, kim jest ta osoba, czego ode mnie chce.
-Załatwimy to, Liz, nie martw się, ja się tym zajmę. Kimkolwiek on lub ona jest to się nie powtórzy. - Jay złapał moje dłonie i ucałował je, po czym delikatnie głaskał patrząc w moje zapłakane oczy.
-Mam nadzieję. - To jedyne co byłam w stanie powiedzieć. Tego było za dużo jak na jeden dzień.
-Zaraz zadzwonię do firmy rozwożącej kwiaty, może powiedzą mi kto to zlecił, jeśli nie to pomyślimy, kto może chcieć Ci zaszkodzić. Albo najlepiej jak do nich pojadę. Zadzwonię do Meg albo Mike'a, żeby do Ciebie przyjechali a ja postaram się czegoś dowiedzieć.
-Nie trzeba.. Nie mieszajmy w to nikogo, poradzę sobie.
-Nie zostawię Cię samej, nie ma mowy. Meg czy Mike?

-Meg. - Wolałam aby mój kochany braciszek o niczym nie wiedział bo wpadłby w szał, a nic nie mógł zrobić. Nikt nic nie mógł zrobić bo nic nie było wiadomo. Więc lepiej dla wszystkich, aby go w to nie angażować, na razie. 

4 komentarze:

  1. kurcze wyłączyli mi prąd zanim dodałam komentarz i muszę od początku pisać :(
    to tak krótko; fajnie że połączyłaś ten motyw pozytywki z Czajkowskim na LLF+D xd
    ciekawy rozdział, fajna końcówka, kolejny miło się zapowiada :P i warto było tyle czekać, znowu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale fajna z nich para :3 Ten taniec w deszczu był jak z filmu, czytając uśmiechałam się jak debil i jakoś tam humor mi się poprawił. Lubię szczęśliwe pary ;) Ciekawa sprawa z tym śledzeniem Elizabeth. Jared już się wziął do działania, także pewnie szybko się dowiemy, o co chodzi. ^^"

    OdpowiedzUsuń
  3. jak dla mnie jeden z ciekawszych rozdziałów tego opowiadania :)podobało mi się, że na wstępie wplotłaś w opowiadanie tą pozytywkę z Czajkowskim i historię jak dostała się do życia panów Leto, ciekawy pomysł xD podczas spaceru starałam sobie wyobrazić Jareda tańczącego w strugach deszczu i do tej pory mnie śmiech ogarnia jak wrócę do tego myślami xD no i ostatnia część z tajemniczym wielbicielem, gdzie oczywiście można się domyślić kto to będzie, chyba że mnie zaskoczysz i wprowadzisz kogoś nowego xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział! Pierwsza połowa to dla mnie ogromne awwwww i rozpływanie się nad bohaterami. Pozytywka? Lepiej nie mogłaś tego wymyślić. Chciałabym wierzyć, że autentyczna pozytywka braci Leto też wiąże się z taką wspaniałą historią^^ Tańczenie w deszczu? Osz ty, jakby moje fangirlowskie serce mogło znieść więcej xD To było tak bardzo urocze i magiczne, że aż nie wiem co powiedzieć...
    Druga część i prześladowca. Błagam niech nie dzieje się nic strasznego bo tego nie przeżyję ;p
    Ogółem the best
    Loff <3

    OdpowiedzUsuń