Jared,
Jared, Jared przecież nie mógł się zapaść pod ziemię! W
kuchni go nie było, w salonie także, w gościnnym też, łazienka
była pusta. W końcu udało się go znaleźć. Pomogła mi w tym
melodia dobiegająca z naszej sypialni, która przypominała
dźwięk pozytywki. Czyżby? Nie zastanawiając się nad tym
skierowałam się w tamtym kierunku. Drzwi były otwarte, przy oknie
stał mężczyzna w dłoniach trzymając nie małe, nie duże po
prostu średniej wielkości prostokątne pudełeczko. Było wykonane
z drewna, ścianki pokryte były zdobieniami. Wyglądało na stare,
jednak nie zniszczone. Ze środka tego 'cuda' płynęła spokojna
melodia. Znałam to – Jezioro Łabędzie Czajkowskiego.
Uśmiechnęłam się widząc twarz Jareda wyrażającą zachwyt,
radość i wzruszenie? Utwór skończył się i Leto jakby
obudził się z transu, spojrzał w moją stronę wyraźnie
zdezorientowany moją obecnością tutaj.
-Oh, przepraszam. Nie
zauważyłem Cię.
-Nie szkodzi. Skąd to
masz? Nigdy wcześniej tego nie widziałam. - Odparłam i weszłam do
pomieszczenia siadając na brzegu łóżka.
-Shannon znalazł w
kartonach ze starymi rzeczami. Pamiątka z dzieciństwa.
-Pamiątka z dzieciństwa?
- Powtórzyłam po nim z wyraźnym zapytaniem w głosie. Zawsze
myślałam, że takimi pamiątkami mogą być zabawki, książki, ale
nigdy nie sądziłam, że może to być pozytywka. Leto usiadł obok
mnie kładąc na moje kolana ową rzecz.
-Chcesz mogę Ci o tym
opowiedzieć. - Pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się,
ostrożnie biorąc pudełeczko do ręki bojąc się, że jest tak
delikatne i mogę je zniszczyć. - W sumie związane są z nią dwie
historie, ale może zacznę od tej bliższej mi i Shannonowi. - Już
nic nie mówiłam tylko usiadłam po turecku na środku łóżka
wsłuchując się w opowieść mężczyzny.
Widać było, że
wspomnienia pochłonęły go całego. Opowiadał o swoim
dzieciństwie, gdy mieszkał sam z bratem i matką. Mieli równo
po 6 i 7 lat, kiedy przeprowadzili się do innego miejsca. Nowe
miasto, nowe mieszkanie, ale to samo życie. Ciężko było im się
przyzwyczaić i zaaklimatyzować, szczególnie Jay miał
problemy z zasypianiem. Constance opowiadała im bajki i wymyślone
historie jednak to właśnie ta pozytywka była lekiem na całe zło.
Kobieta nakręcała ją chłopcom przed snem i padali jak muchy. To
może się wydawać dziwne ponieważ, melodia towarzyszyła śmierci
łabędzia, a w tym wypadku była kołysanką dla dwóch małych
chłopców, jednak.. śmierć może oznaczać też coś nowego,
nowy początek? Tak jak sen oznaczał koniec dnia i nadejście
kolejnego, może lepszego od poprzedniego. Chłopcy tak uwielbiali
pozytywkę, że odtąd zasypiali tylko przy jej dźwięku.
- I to by było na tyle. -
Jared skończył i spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się do niego
podając pozytywkę, którą trzymałam przez całą opowieść.
- To zabawne, że akurat
ta melodia Was uspokajała. Byliście dziećmi, a dzieci zazwyczaj
nie interesuje taka muzyka.
- Nigdy nie byliśmy
normalnymi dziećmi, Elizabeth. - Leto zaczął się śmiać. No tak,
słyszałam już o nich wiele historii i stety albo niestety mogłam
potwierdzić jego słowa.
- Gotowa na opowieść
numer dwa?
- Tak jest. -
Zasalutowałam z cichym chichotem i położyłam się kładąc głowę
na uda Jareda.
- Gdy moja babcia - mama
mamy była w Twoim wieku.. no może trochę przesadziłem, gdy miała
około 20 lat, trwała II wojna światowa. Znała ona wtedy chłopaka,
imieniem George. Nikt nie akceptował ich związku ponieważ, ona
była córką robotników, a on pochodził z bogatej
rodziny, ojciec generał, matka pracowała w sekretariacie w rządzie.
Byli młodzi, kochali się i zawsze znaleźli jakiś sposób
aby się spotkać. Uciekali z domów i wyjeżdżali za miasto,
tam, gdzie żadna żywa dusza nie mogła ich znaleźć. Często
robili sobie takie schadzki, podczas, których planowali
ucieczkę. Chcieli wyjechać do jego rodziny na wieś i się pobrać.
Ktoś niestety odkrył ich plan. W noc, gdy mieli uciec babcia
czekała na Georga w umówionym miejscu, ale on się nie
zjawił.. Jak się później okazało ojciec wysłał go na
przymusowe szkolenie wojskowe, bodajże na front japoński, czy
gdzieś gdzie Amerykanie mieli swoje terytoria, nigdy nie byłem
dobry z historii. Minęły trzy tygodnie, w dzień przed ślubem z
dziadkiem, Joann (imię wymyślone, nie miałam jak przeszukać
internetów, żeby znaleźć jakąś potwierdzoną informację
na temat matki Constance) – moja babcia, dostała paczkę. W niej
była ta pozytywka i dwa listy. Jeden od Georga. Wyjaśnił czemu się
nie pojawił, gdzie jest i obiecywał, że wróci, a potem
uciekną i zaczną nowe życie. Pisał, że czekając ma nakręcać
pozytywkę i myśleć o nim. Drugi list był od jego przyjaciela,
poinformował babcię, że George zginął. Zrzucono bombę na
namiot,w którym akurat odbywali jakieś zajęcia. Mężczyzna
podobno dużo opowiadał o Joann, dlatego, kiedy ten drugi znalazł w
jego rzeczach list z pozytywką postanowił to wysłać w jego
imieniu. Później babcia przekazała pozytywkę naszej matce,
gdy ojciec ją zostawił.
- To wszystko brzmi jak
historia wyciągnięta ze scenariusza filmu. Dwoje młodych
zakochanych ludzi, których przeszkodzą są rodzice. Zostają
rozdzieleni, jedno umiera.. Myślałam, że takie historie się nie
zdarzają w prawdziwym życiu.
- A jednak. Sam w to nie
uwierzyłem. Kiedy pierwszy raz usłyszałem tą opowieść byłem
małolatem. Myślałem, że babcia zmyśliła ją, a pozytywkę
kupiła na targu z rupieciami, ale kiedy podrośliśmy pokazała nam
listy, zdjęcia. Wtedy wszystko nabrało sensu.
- To piękne, naprawdę.
- Jak dobrze, że teraz
nie ma wojny i nikt nie chce nas rozdzielić. - Słysząc słowa
Jareda podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam śmiać.
- Chyba zapominasz o
jednym fakcie. Nie pamiętasz w jaki szał wpadł mój ojciec,
kiedy się dowiedział, że moim chłopakiem jest facet prawie, że w
jego wieku.
- Ej! Między Twoim ojcem
a mną, jest ponad 10 lat różnicy, wypraszam sobie.
- Oh, już się nie unoś.
Pamiętam jak odgrażał się, że siłą wciągnie mnie do samolotu
i zabierze do domu, a tam zamknie w pokoju i znajdzie mi chłopaka w
moim wieku.
- On był gotów
pochować mnie żywcem! Raz gdyby nie Tomo i Twój brat to by
się tak pewnie stało.
- To było całkiem
zabawne.
- Zabawne?
- Tak. - Na samo
wspomnienie tamtych wydarzeń wybuchnęłam głośnym śmiechem.- Ty
krzyczałeś, że zabierzesz mnie do Vegas, weźmiemy ślub i
wyjedziemy na bezludne wyspy, gdzie nikt nas nie znajdzie. On, że
żaden stary dziad nie będzie mężem jego małej córeczki, a
potem prawie się na siebie rzuciliście.
- Rzeczywiście bardzo
śmieszne. - Leto zaczął mnie przedrzeźniać, po czym głęboko
westchnął. - Naprawdę byłem gotów zabrać Cię i wyjechać.
Nawet na koniec świata.- Mężczyzna patrzył na mnie wwiercając
się tym swoim niebieskim spojrzeniem. Pochyliłam się w jego stronę
i namiętnie pocałowałam. Fakt, że chciał ze mną uciec tylko
dlatego, że mój ojciec nie zgadzał się na nasz związek był
naprawdę uroczy.
- Wiesz, mimo tragizmu
całej tej sytuacji podobało mi się zachowanie ojca. - Po tych
słowach uderzyło mnie spojrzenie Jareda a'la komisarza policji, po
popełnieniu przestępstwa. - Nie patrz tak na mnie! Serio mówię.
Gdy po śmierci mamy Mike zabrał mnie tutaj, do Stanów, a
potem do czasu gdy ukończyłam pełnoletność, jedyną rzeczą,
która go interesowała były przelewy bankowe i telefony czy
potrzebuję więcej pieniędzy. Mimo że był, nadal jest moim ojcem,
nie interesował się moim życiem prywatnym, szkołą, tym jak się
trzymam, czy sobie radze. Więc to, było naprawdę znaczące.
Przynajmniej dla mnie.
- Nigdy nie zrozumiem jego
zachowania. Miałaś zaledwie kilkanaście lat, najbardziej go wtedy
potrzebowałaś.
- Może wrócimy
kiedyś do tej rozmowy, ale teraz nie chciałabym się dołować,
dobrze? - Posłałam mężczyźnie blady uśmiech, bo to nie był
temat, który lubiłam poruszać i do którego wracać.
Ten w odpowiedzi pokiwał głową, przytulił mnie do siebie i
pocałował w czoło.
- Co powiesz na spacer?
- O tej porze?
Zwariowałeś. Poza tym spójrz na niebo, zaraz będzie padać!
- Tylko nie mów, że
boisz się deszczu bo Ci nie uwierzę. Chyba, że chcesz zostać w
domu, i porobić coś innego. - Położył mnie z powrotem na
poduszki i zaczął obcałowywać odsłonięty obojczyk.
- Przekonałeś mnie,
idziemy na spacer. - Zeskoczyłam z łóżka i pokazałam
zdezorientowanemu mężczyźnie język. Wyjęłam z szafy długie
spodnie, koszulkę i ciepłą bluzę i zniknęłam w łazience, żeby
się przebrać. Włosy standardowo związałam w koka. Jay czekał
już na dole, kończąc zapinać buty i ubierając skórzaną
kurtkę. - Gdzie mnie zabierzesz, panie Leto?
- Gdzie nas nogi poniosą.
Gotowa? - Kiwnęłam głową i podchodząc do niego złapałam dłoń,
którą wyciągnął w moją stronę.
A nie mówiłam?
Zdążyliśmy przekroczyć próg domu i złapał nas deszcz. Co
prawda początkowo były to tylko drobne, nikomu nie przeszkadzające
kropelki. Byliśmy tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyłam,
kiedy rozpadało się na dobre. Szliśmy wolnym krokiem pustymi,
małymi uliczkami. Nie przeszkadzały nam przemoczone do ostatniej
nitki ubrania. Skończył nam się jeden temat, zaczynaliśmy drugi.
Ludzie biegali z parasolami, a ci którzy ich nie mieli szukali
schronienia przed deszczem, tylko nie my. Spotkaliśmy się z tego
powodu z dziwnymi spojrzeniami, ale kto by się przejmował? Właśnie
minęliśmy park, był nie oświetlony i postanowiliśmy, że nie
będziemy się w niego zapuszczać. Leto miał jednak inny pomysł.
Minęliśmy aptekę, sklep z zabawkami, zielarski i kilka innych.
Jared puścił moją rękę, spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem
i zaczął śpiewać.
I'm
singin' in the rain
Just singin' in the rain
What a glorious feelin'
I'm happy again.
I'm laughing at clouds.
So dark up above
The sun's in my heart
And i'm ready for love.
Just singin' in the rain
What a glorious feelin'
I'm happy again.
I'm laughing at clouds.
So dark up above
The sun's in my heart
And i'm ready for love.
Nie miałabym nic
przeciwko, gdyby.. nie zaczął tańczyć! Zarzucił na głowę
kaptur i okręcał się wokół własnej osi, przeskakiwał
kałuże, skakał na około latarni. Widząc całe to przedstawienie
jedyne na co było mnie stać w tej chwili to wybuch śmiechu, bo
wyglądało to przekomicznie. Mijający nas ludzie, patrzyli na niego
jak na wariata, inni śmieli się, a niektórzy przechodzili
zupełnie obojętnie.
-Oszalałeś! - Krzyknęłam
zauważając mężczyznę wskakującego na ławkę i tańczącego na
niej. Z jego ust nadal wypływały słowa znanej chyba każdemu
melodii a z twarzy nie schodził szeroki uśmiech.
-Tak, oszalałem z miłości
do Ciebie! - Zeskoczył i podbiegł do mnie, złapał mnie w pasie i
patrząc głęboko w oczy zaczął prowadzić jak w tańcu.
Pokręciłam głową z niedowierzania co on wyprawia, jednak po
chwili nie stawiałam oporu i po prostu tańczyliśmy.
I'm singin' and dancin' in the rain... Zaśpiewał
ostatnie słowa, czule mnie całując. Pogłaskałam go po policzku i
przytuliłam. I jak tu go nie kochać? Może czasem mu kolokwialnie
mówiąc odwalało, jak na przykład śpiewanie i tańczenie w
deszczu, ale.. czy nie jest prawdą, że tylko wariaci są czegoś
warci?
Od naszego pamiętnego
spaceru minęło kilka dni. W tym czasie nie zdarzyło się nic
nadzwyczajnego. Jednego dnia zrobiliśmy duże zakupy, kolejnego
byliśmy zaproszeni do Tomo i Vicky, innego wpadł Shannon i Babu. Po
prostu spędzaliśmy czas jak normalni ludzie. Sielanka jednak kiedyś
musiała się skończyć.
Po kilku ciężkich
godzinach poza domem mogłam do niego wrócić. Już nie w
takim świetnym nastroju jaki miałam rano dzięki miłej pobudce
pana Leto. Weszłam do środka, a w salonie z laptopami na kolanach
siedzieli Jared i Jamie.
-Cześć chłopaki. -
Rzuciłam torbę na podłogę i usiadłam na fotel. Jamie wychylił
zza ekranu swoją czuprynę i się uśmiechnął, a Jared wstał żeby
dać mi buziaka.
-Jak Ci minął dzień
kochanie? - A już myślałam, że obędzie się bez tego pytania.
Początkowo zastanawiałam się czy mam mu o tym powiedzieć, jednak
w końcu stwierdziłam, że chyba powinien wiedzieć.
-Wydaje mi się, że ktoś
mnie śledził. - W ułamku sekundy poczułam na sobie dwie pary
oczu, a do moich uszu doszły dwa głosy mówiące „CO”.
-I mówisz o tym tak
spokojnie?
-Jared.. nie wiem czy na
pewno, czy mi się wydawało. Po prostu..
-Słucham.
-Od uczelni jechało za
mną jakieś brązowoczarne auto, początkowo myślałam, że to
zbieg okoliczności, że ktoś jedzie tylko w tym samym kierunku, ale
dla pewności zmieniłam trasę, ono dalej jechało za mną. Co udało
mi się je zgubić, na nowo się pojawiało. - Coraz bardziej się
denerwowałam, przypominając sobie to co czułam siedząc w
samochodzie, dlatego aby się nie stresować zaczęłam bawić się
palcami. - Pomyślałam, że pojadę w miejsce gdzie jest dużo
ludzi. I znalazłam się pod galerią. Byłam u Meg, ale jej nie
zastałam. Jak wróciłam do auta, tamtego nigdzie nie było.
Przynajmniej przez chwilę. Zdążyłam wyjechać na główną
drogę, wyjechał zza rogu. Skręcił dopiero w tą boczną uliczkę
przy naszym domu. Pewnie jestem przewrażliwiona, za dużo filmów
i tyle. - Dorzuciłam szybko ostatnie zdanie i zapatrzyłam się w
szklany blat stołu, czułam w kącikach oczy pojedyncze łzy.
-Lizzy..Wiesz, że to mógł
być paparazzi, albo jakiś głupi fan i to nie mógł być
przypadek. - Nie lubiłam tego poważnego tonu głosu Jareda, był
taki.. twardy, chłodny i nie przyjemny. - Na tą chwilę
najważniejsze, że nic Ci się nie stało. Ale jeśli to się
powtórzy..
-Nic się nie powtórzy.
- Przerwałam mężczyźnie podnosząc na niego wzrok.
-Nie masz takiej pewności,
nie wiesz kto to był. Wiesz przynajmniej co to za samochód?
Marka, numery rejestracyjne, cokolwiek?
-Myślisz, że byłam w
stanie jechać i zwracać uwagę na takie rzeczy.. Zdenerwowałam
się, już nie byłam pewna, co się dzieje. Czy on za mną jedzie
specjalnie, czy nie.. - Głos mi się łamał. Wiedziałam, że
wiążąc się z Jaredem jestem narażona na nachalnych fotografów,
którzy na siłę szukają sensacji albo na zawistne fanki,
które z zazdrości są w stanie zrobić wszystko, ale do tej
pory nic takiego mi się nie przytrafiło i myślałam, że tak już
pozostanie. Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula. Czując znajomy
zapach mojego mężczyzny, wtuliłam się w jego klatkę, i ciężko
odetchnęłam.
-Kochanie, obiecaj mi, że
jak zauważysz coś niepokojącego od razu z tym do mnie przyjdziesz,
tak? - Kiwnęłam głową, raczej nie zbyt przekonująco. - Tak?
-Tak.. bo wczoraj, gdy
byłeś u menadżera miałam kilka głuchych telefonów. Ale
takie rzeczy się zdarzają każdemu, ktoś się pomyli, źle
wybierze numer i potem rozłącza. To nic takiego.
-Masz ten numer?
-Dzwonił z zastrzeżonego.
-Jamie, dokończymy to
jutro. Zadzwonię później. - Jared zostawił mnie na chwilę,
aby pożegnać swojego gościa, małego kurdupla w śmiesznych
loczkach. Kiwnęłam mu głową na dowidzenia, a już po chwili drzwi
się za nim zatrzasnęły. - Zauważyłaś coś jeszcze? - Wrócił
Jared od razu z gradobiciem pytań.
-Nie.
-A może to auto..
widziałaś je wcześniej?
-Los Angeles to nie mała
wioska, tu jest pełno takich samych samochodów!
- Już dobrze, spokojnie.
- Uścisk silnych ramion, w których czułam się bezpieczna
tak, tego w tej chwili potrzebowałam, a Jared jakby czytając mi w
myślach, przytulał mnie do siebie. - Nie denerwuj się. Po prostu
się martwię o Ciebie.
- Narobiłam tylko
zamieszania..
-Hej, bardzo dobrze, że
mi o tym powiedziałaś. Teraz tyle się dzieje, tyle się mówi
o przestępstwach, porwaniach, gwałtach, a ja chcę abyś była
bezpieczna.
-Przepraszam. - Szepnęłam
cichutko przymykając oczy i powoli się uspokajając.
-Nie masz za co,
Elizabeth, nie masz za co. Zrobię Ci herbaty. - Mężczyzna
pocałował mnie w czoło i wyszedł, rozłożyłam się na kanapie,
walcząc z natłokiem myśli. Leżałam i powtarzałam jak mantrę,
że to tylko moja bujna wyobraźnia, że nikt za mną nie jechał,
nikt mnie nie prześladuje. W tym twórczym zajęciu
przeszkodził mi dzwonek i pukanie do drzwi. Już się chciałam
podnieść, kiedy usłyszałam krzyk Jareda, że on to załatwi. Nie
słyszałam kto przyszedł, o czym rozmawiali, ale na pewno ten ktoś
od razu sobie poszedł.
-Przesyłka do Ciebie. -
Przesyłka? Jaka przesyłka? Usiadłam i lekko się zdziwiłam widząc
ogromny bukiet czerwonych róż.
-To.. to dla mnie?
-Tak, chyba, że nie
nazywasz się Elizabeth Kayson. (moje lenistwo, nie chciało mi się
szukać w poprzednich rozdziałach jej nazwiska dlatego nadałam jej
nowe).
-Nie musiałeś. -
Uśmiechnęłam się wyciągając ręce po kwiaty.
-Nie są ode mnie. - Jared
powiedział krótko i położył róże przede mną na
stoliku.
-Więc od kogo? - Wzruszył
ramionami i podał mi liścik znajdujący się wcześniej między
pąkami kwiatów. Wyszedł z salonu i po chwili wrócił
z kubkiem herbaty. - Dziękuję.
-Nie otworzyłaś
karteczki? - Ha, czyżby pan Leto był zazdrosny? Ktoś przysyła
jego kobiecie kwiaty i to bez okazji. Nie może być. Posłałam mu
krótkie spojrzenie i otworzyłam małą kopertę, wyjęłam
jej zawartość i gdy przeczytałam co było na niej napisane
zamarłam. Wpatrywałam się jak głupia w starannie napisane wyrazy,
nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Dopiero pytanie Jareda
wyrwało mnie z transu.
-I?
- Przepraszam, że Cię
dzisiaj wystraszyłem. To nie było moim zamiarem. Następnym razem
będę bardziej ostrożny. Nie mogę się doczekać. P.S. Wyglądałaś
dzisiaj ślicznie.
-Jest podpis? Cokolwiek? -
Mężczyzna był równie zszokowany jak ja, sięgnął po
karteczkę, którą po przeczytaniu jej na głos wyrzuciłam
przed siebie i ją analizował.
-Jaki następny raz,
Jared.. Proszę powiedz, że to jakiś głupi żart, reality show,
cokolwiek. To jest co najmniej dziwne! - Krzyknęłam i się po
prostu rozpłakałam. Czyli ta akcja z samochodem to nie wymysł
mojej wyobraźni! Do tego te kwiaty, przeprosiny, nie wiedziałam od
kogo, kim jest ta osoba, czego ode mnie chce.
-Załatwimy to, Liz, nie
martw się, ja się tym zajmę. Kimkolwiek on lub ona jest to się
nie powtórzy. - Jay złapał moje dłonie i ucałował je, po
czym delikatnie głaskał patrząc w moje zapłakane oczy.
-Mam nadzieję. - To
jedyne co byłam w stanie powiedzieć. Tego było za dużo jak na
jeden dzień.
-Zaraz zadzwonię do firmy
rozwożącej kwiaty, może powiedzą mi kto to zlecił, jeśli nie to
pomyślimy, kto może chcieć Ci zaszkodzić. Albo najlepiej jak do
nich pojadę. Zadzwonię do Meg albo Mike'a, żeby do Ciebie
przyjechali a ja postaram się czegoś dowiedzieć.
-Nie trzeba.. Nie
mieszajmy w to nikogo, poradzę sobie.
-Nie zostawię Cię samej,
nie ma mowy. Meg czy Mike?
-Meg. - Wolałam aby mój
kochany braciszek o niczym nie wiedział bo wpadłby w szał, a nic
nie mógł zrobić. Nikt nic nie mógł zrobić bo nic
nie było wiadomo. Więc lepiej dla wszystkich, aby go w to nie
angażować, na razie.
kurcze wyłączyli mi prąd zanim dodałam komentarz i muszę od początku pisać :(
OdpowiedzUsuńto tak krótko; fajnie że połączyłaś ten motyw pozytywki z Czajkowskim na LLF+D xd
ciekawy rozdział, fajna końcówka, kolejny miło się zapowiada :P i warto było tyle czekać, znowu :)
Ale fajna z nich para :3 Ten taniec w deszczu był jak z filmu, czytając uśmiechałam się jak debil i jakoś tam humor mi się poprawił. Lubię szczęśliwe pary ;) Ciekawa sprawa z tym śledzeniem Elizabeth. Jared już się wziął do działania, także pewnie szybko się dowiemy, o co chodzi. ^^"
OdpowiedzUsuńjak dla mnie jeden z ciekawszych rozdziałów tego opowiadania :)podobało mi się, że na wstępie wplotłaś w opowiadanie tą pozytywkę z Czajkowskim i historię jak dostała się do życia panów Leto, ciekawy pomysł xD podczas spaceru starałam sobie wyobrazić Jareda tańczącego w strugach deszczu i do tej pory mnie śmiech ogarnia jak wrócę do tego myślami xD no i ostatnia część z tajemniczym wielbicielem, gdzie oczywiście można się domyślić kto to będzie, chyba że mnie zaskoczysz i wprowadzisz kogoś nowego xD
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział! Pierwsza połowa to dla mnie ogromne awwwww i rozpływanie się nad bohaterami. Pozytywka? Lepiej nie mogłaś tego wymyślić. Chciałabym wierzyć, że autentyczna pozytywka braci Leto też wiąże się z taką wspaniałą historią^^ Tańczenie w deszczu? Osz ty, jakby moje fangirlowskie serce mogło znieść więcej xD To było tak bardzo urocze i magiczne, że aż nie wiem co powiedzieć...
OdpowiedzUsuńDruga część i prześladowca. Błagam niech nie dzieje się nic strasznego bo tego nie przeżyję ;p
Ogółem the best
Loff <3